Moja żona walczy o życie – jak przetrwać, gdy świat wali się w jednej chwili?
– Panie Pawle, proszę usiąść. Muszę z panem porozmawiać – głos lekarki był spokojny, ale w jej oczach widziałem cień, którego nie chciałem rozpoznać. Siedziałem na plastikowym krześle pod oddziałem intensywnej terapii, ściskając w dłoni telefon, który od kilku godzin nie przestawał wibrować. Wiadomości od teściowej, od mojej mamy, od szefa, od dzieci – wszyscy czegoś ode mnie chcieli, a ja nie miałem nic do dania.
– Pańska żona jest w stanie krytycznym. Zrobiliśmy wszystko, co mogliśmy. Teraz musimy czekać.
To słowo – czekać – rozdarło mnie na pół. Jak mam czekać, kiedy moje życie właśnie się zatrzymało? Jak mam wrócić do domu i spojrzeć w oczy dzieciom, które jeszcze rano śmiały się przy stole, a teraz pytają przez telefon: „Tato, kiedy mama wróci?”
Wyszedłem przed szpital. Powietrze było ciężkie, duszne, jakby świat też nie mógł złapać oddechu. Zadzwoniłem do mamy.
– Mamo, ona… ona jest w śpiączce. Lekarze nie wiedzą, co będzie dalej.
– Pawełku, musisz być silny. Dla dzieci. Dla siebie. – Jej głos drżał, choć starała się brzmieć stanowczo. – Przyjadę jutro, pomogę ci z chłopcami.
Chłopcy. Michał ma dwanaście lat, Kuba osiem. Zawsze byliśmy drużyną – ja, Ania i oni. Teraz zostałem sam na boisku, a piłka leży gdzieś daleko poza linią.
Wróciłem do domu późno w nocy. W kuchni czekała na mnie teściowa. Miała czerwone oczy i zaciśnięte usta.
– Paweł, musimy porozmawiać. – Zaczęła od razu, bez powitania. – Co zamierzasz zrobić z chłopcami? Oni nie mogą tak dłużej żyć w niepewności.
– A co mam zrobić? – wybuchłem. – Mam im powiedzieć, że mama może nie wrócić? Że mają się pożegnać?
– Musisz być z nimi szczery. Oni czują, że coś jest nie tak. Michał płakał cały wieczór.
Usiadłem przy stole i schowałem twarz w dłoniach. Czułem się jak dziecko, które zgubiło się w lesie.
– Nie wiem, jak mam im to powiedzieć – wyszeptałem.
Tej nocy nie spałem. Siedziałem przy łóżkach chłopców, słuchając ich spokojnego oddechu. Próbowałem sobie przypomnieć ostatnią rozmowę z Anią. Kłóciliśmy się o drobiazgi – o to, że znowu zapomniałem kupić mleko, że nie wyniosłem śmieci. Teraz te sprawy wydawały się tak absurdalnie nieważne.
Rano Michał zapytał:
– Tato, czy mama umrze?
Zamarłem. Patrzył na mnie poważnie, jakby nagle dorósł o kilka lat.
– Nie wiem, synku. Lekarze robią wszystko, co mogą. Musimy być dzielni.
Kuba wtulił się we mnie i zaczął płakać. Trzymałem ich obu w ramionach i czułem, jak pęka mi serce.
Przez kolejne dni żyliśmy w zawieszeniu. Rano odwoziłem chłopców do szkoły, potem jechałem do szpitala. Siedziałem przy łóżku Ani, opowiadałem jej o wszystkim: o tym, jak Michał dostał piątkę z matematyki, jak Kuba nauczył się jeździć na rowerze bez bocznych kółek. Lekarze mówili, że powinna słyszeć znajome głosy.
Wieczorami rozmawiałem z teściową. Była surowa i wymagająca, ale widziałem, jak bardzo cierpi. Często wybuchaliśmy na siebie – ona zarzucała mi, że za mało robię, ja jej, że się wtrąca. Pewnego wieczoru powiedziała:
– Gdybyś bardziej dbał o Anię, może nie byłaby teraz w szpitalu.
To było jak policzek. Wyszedłem z domu i długo chodziłem po osiedlu. W głowie miałem tylko jedno pytanie: czy to naprawdę moja wina?
W pracy szef patrzył na mnie z politowaniem.
– Paweł, rozumiem twoją sytuację, ale firma też musi funkcjonować. Nie możesz tak ciągle brać wolnego.
Chciałem krzyczeć. Chciałem rzucić wszystko i po prostu być przy Ani. Ale wiedziałem, że muszę zarabiać na rodzinę.
Pewnego dnia Michał przyszedł do mnie z kartką.
– Napisałem list do mamy. Możesz jej go przeczytać?
Wziąłem kartkę i przeczytałem na głos przy łóżku Ani:
„Mamo, bardzo za Tobą tęsknię. Chciałbym, żebyś wróciła do domu. Obiecuję, że będę pomagał Kubie i tacie. Kocham Cię.”
Łzy spływały mi po policzkach. Chwyciłem dłoń Ani i szeptałem jej do ucha, że musi walczyć. Że bez niej nie damy rady.
Czas płynął powoli. Każdy dzień był taki sam: szpital, dom, szkoła, praca. Ludzie wokół zaczęli mnie unikać – nie wiedzieli, co powiedzieć. Nawet najbliżsi przyjaciele milczeli w obliczu mojego bólu.
Któregoś wieczoru Michał zapytał:
– Tato, a jeśli mama nie wróci?
Nie miałem odpowiedzi. Przytuliłem go mocno i powiedziałem tylko:
– Zawsze będziemy rodziną. Zawsze będziemy razem.
W końcu nadszedł dzień, kiedy lekarze powiedzieli, że stan Ani się poprawia. Była jeszcze słaba, ale otworzyła oczy. Pierwsze słowa, które wyszeptała, brzmiały:
– Paweł… chłopcy…
Płakałem jak dziecko. Chłopcy wbiegli do sali i rzucili się jej na szyję. Teściowa stała z boku i płakała razem z nami.
Dziś Ania powoli wraca do zdrowia. Nasze życie już nigdy nie będzie takie samo. Każdy dzień jest darem i staram się nie zapominać o tym nawet wtedy, gdy znów kłócimy się o drobiazgi.
Czasem patrzę na Anię i zastanawiam się: ile jeszcze jesteśmy w stanie znieść? Czy potrafimy wybaczyć sobie wszystko, co padło w chwilach rozpaczy? Czy można nauczyć się żyć na nowo po tym, jak świat rozpadł się na kawałki?