Jak Bóg pomógł mi podnieść się z dna – historia o wierze, pieniądzach i rodzinie
— Znowu nie zapłaciłaś za prąd? — głos Marka przeszył ciszę kuchni jak nóż. Stałam przy zlewie, z rękami zanurzonymi w zimnej wodzie, bo ciepła odcięli już dwa dni temu. — Przecież mówiłem ci, żebyś ogarnęła rachunki! — dodał, a ja poczułam, jak łzy napływają mi do oczu.
Nie miałam już siły tłumaczyć, że po prostu nie było z czego zapłacić. Nasza sytuacja finansowa była tragiczna. Po tym, jak Marek stracił pracę w fabryce, a ja zostałam z moją skromną pensją nauczycielki, wszystko zaczęło się sypać. Kredyt hipoteczny, raty za samochód, opłaty za przedszkole dla Zosi… Każdy dzień był walką o przetrwanie. Czułam się jak szczur uwięziony w pułapce.
— Przepraszam — wyszeptałam, ale Marek już wychodził z kuchni, trzaskając drzwiami. Zosia siedziała przy stole i patrzyła na mnie wielkimi, przestraszonymi oczami. — Mamusiu, czy będziemy mieli światło na święta? — zapytała cicho. Nie wiedziałam, co odpowiedzieć.
Wieczorem, kiedy dom pogrążył się w półmroku, usiadłam na łóżku i zaczęłam się modlić. Nie byłam nigdy szczególnie religijna, ale w tamtej chwili nie miałam już do kogo się zwrócić. — Boże, jeśli jesteś, pomóż mi. Nie wiem już, co robić — szeptałam przez łzy.
Następnego dnia w pracy koleżanka, pani Basia z matematyki, zauważyła moje podkrążone oczy. — Coś się stało? — zapytała delikatnie. Wybuchłam płaczem. Opowiedziałam jej wszystko: o długach, o kłótniach z Markiem, o strachu przed kolejnym dniem.
— Wiesz, ja też kiedyś byłam w podobnej sytuacji — powiedziała cicho. — Tylko modlitwa mnie wtedy uratowała. I pomoc ludzi z parafii. Może powinnaś porozmawiać z księdzem Andrzejem? On zawsze znajdzie jakieś rozwiązanie.
Wróciłam do domu z mieszanymi uczuciami. Marek siedział w salonie z piwem i patrzył tępo w telewizor. — Może powinniśmy poprosić o pomoc? — rzuciłam niepewnie. Spojrzał na mnie z pogardą. — Pomoc? Od kogo niby? Od tych świętoszków z kościoła? Nie rozśmieszaj mnie.
Ale ja czułam, że muszę spróbować. Następnego dnia po pracy poszłam do kościoła. Ksiądz Andrzej wysłuchał mnie cierpliwie. — Pani Aniu, nie jest pani sama. Bóg zawsze jest blisko tych, którzy cierpią. Proszę przyjść jutro na spotkanie grupy wsparcia.
Nie wiedziałam, czego się spodziewać. Ale już po pierwszym spotkaniu poczułam ulgę. Ludzie opowiadali swoje historie: o utracie pracy, chorobach dzieci, samotności… Każdy miał swój krzyż do dźwigania. Modliliśmy się razem i dzieliliśmy tym, co mieliśmy.
Po kilku tygodniach ksiądz Andrzej zaproponował mi dorywczą pracę przy organizacji parafialnych wydarzeń. To nie były wielkie pieniądze, ale wystarczyło na opłacenie rachunku za prąd i kilka drobnych zakupów dla Zosi.
Marek patrzył na to wszystko z dystansem i ironią. — Co ci ta twoja wiara dała? Dalej klepiemy biedę! — wykrzykiwał podczas kolejnej kłótni. Ale ja czułam w sobie spokój, jakiego nie znałam wcześniej.
Któregoś wieczoru usiadłam przy stole z Zosią i zaczęłyśmy razem się modlić. — Mamusiu, czy Bóg naprawdę nas słyszy? — zapytała szeptem. Przytuliłam ją mocno. — Myślę, że tak, kochanie. Myślę, że tak.
Z czasem Marek zaczął się zmieniać. Może widział moją siłę albo po prostu miał dość samotności we własnym gniewie. Pewnego dnia przyszedł do mnie i powiedział: — Przepraszam cię za wszystko. Może też powinienem spróbować tej twojej modlitwy…
To był początek naszej drogi do uzdrowienia – nie tylko finansowego, ale przede wszystkim rodzinnego. Zaczęliśmy rozmawiać ze sobą szczerze jak nigdy wcześniej. Razem szukaliśmy rozwiązań: Marek podjął się pracy na budowie u znajomego z parafii, ja dostałam podwyżkę w szkole dzięki wsparciu dyrektorki.
Nie było łatwo – długi spłacaliśmy jeszcze przez dwa lata, a nasze małżeństwo wymagało codziennej pracy i przebaczenia. Ale nauczyliśmy się ufać sobie nawzajem i Bogu.
Dziś wiem jedno: nawet kiedy wydaje się, że wszystko jest stracone i nie ma już nadziei, warto zaufać – sobie, ludziom i Temu na górze.
Czasem zastanawiam się: ile jeszcze rodzin przechodzi przez podobne piekło w ciszy swoich czterech ścian? Czy odwaga poproszenia o pomoc to naprawdę aż tak wiele?