Mój mąż zmieniał skarpetki pięć razy dziennie – jak obsesja Sebastiana zniszczyła naszą rodzinę

— Nicole, gdzie są moje nowe skarpetki? – głos Sebastiana rozległ się z łazienki, przerywając ciszę niedzielnego poranka. Stałam przy kuchennym blacie, próbując zrobić kawę, ale ręce mi drżały. Znowu to samo. Znowu ten rytuał. Piąta para dzisiaj, a była dopiero jedenasta.

— Są w szufladzie, tam gdzie zawsze – odpowiedziałam cicho, starając się ukryć irytację. Ale on już szedł przez korytarz, z miną człowieka, który właśnie odkrył zdradę.

— Przecież mówiłem, żebyś nie mieszała nowych z tymi, które już nosiłem! – wybuchł. – Nie rozumiesz, że to ważne?

Patrzyłam na niego bez słowa. W jego oczach widziałam lęk i coś jeszcze – desperację. Przez chwilę miałam ochotę go przytulić, powiedzieć, że wszystko będzie dobrze. Ale wiedziałam, że to nie pomoże. Już nie.

Kiedy poznaliśmy się na studiach w Krakowie, Sebastian był duszą towarzystwa. Zawsze uśmiechnięty, dowcipny, otwarty. Zakochałam się w nim od pierwszego wejrzenia. Jego drobiazgowość wydawała mi się wtedy urocza – zawsze miał czyste buty, wyprasowaną koszulę, pachniał świeżością. Myślałam: „Taki facet to skarb!”.

Pierwsze sygnały pojawiły się po ślubie. Najpierw była ta historia z ręcznikami – osobne dla rąk, twarzy i nóg. Potem szczoteczki do zębów – każda w osobnym pojemniku, szczelnie zamknięta. Ale prawdziwy problem zaczął się od skarpetek.

Sebastian zmieniał je kilka razy dziennie. Rano świeża para do pracy, potem po powrocie do domu – kolejna. Przed obiadem – następna. Po spacerze z psem – jeszcze jedna. Wieczorem przed snem – ostatnia. Każda para musiała być biała i nowa. Jeśli nie znalazł czystych w szufladzie, potrafił zrobić awanturę.

— To nie jest normalne – powiedziałam mu kiedyś podczas kolacji. — Kochanie, przecież nikt tak nie robi.

— Ty nic nie rozumiesz! — krzyknął wtedy tak głośno, że nasza córka Zosia zaczęła płakać w swoim pokoju.

Z czasem jego obsesja zaczęła rządzić naszym życiem. Nie mogliśmy wyjść do znajomych, bo Sebastian bał się, że ktoś dotknie jego rzeczy. W gościach siadał na brzegu krzesła i co chwilę sprawdzał dłonie chusteczką antybakteryjną. W domu codziennie prałam sterty skarpetek i bielizny. Pralka chodziła niemal bez przerwy.

Zosia miała wtedy sześć lat i coraz częściej pytała: — Mamo, dlaczego tata tak się denerwuje? Czy ja też muszę zmieniać skarpetki?

Nie wiedziałam, co jej odpowiedzieć. Czułam się coraz bardziej samotna. Moje prośby o rozmowę kończyły się kłótniami lub milczeniem. Sebastian zamykał się w sobie, a ja miałam wrażenie, że tracę go kawałek po kawałku.

Pewnego wieczoru usiadłam przy stole z moją mamą.

— Nicole, musisz coś z tym zrobić – powiedziała stanowczo. — On potrzebuje pomocy.

— Ale jak mam mu pomóc, skoro on nie widzi problemu? — szepnęłam przez łzy.

Mama objęła mnie ramieniem.

— Czasem trzeba postawić granicę. Dla siebie i dla dziecka.

Zaczęłam szukać pomocy u specjalistów. Najpierw poszłam sama do psychologa. Opowiedziałam o wszystkim: o skarpetkach, ręcznikach, o tym jak Sebastian potrafił godzinami myć ręce po powrocie ze sklepu.

— To może być zaburzenie obsesyjno-kompulsyjne – powiedziała pani psycholog. — Czy Sebastian zgodzi się na terapię?

Próbowałam z nim rozmawiać wiele razy.

— Sebastianie, proszę cię… To nas niszczy. Zosia boi się ciebie. Ja już nie daję rady.

Patrzył na mnie długo w milczeniu.

— Myślisz, że to moja wina? Że jestem chory? — zapytał cicho.

— Nie twoja wina… Ale potrzebujemy pomocy.

Wybuchnął śmiechem pełnym goryczy.

— Ty zawsze musisz wszystko naprawiać! Może to ty powinnaś iść do lekarza!

Po tej rozmowie przez kilka dni nie odzywaliśmy się do siebie prawie wcale. W domu panowała napięta cisza. Zosia zamknęła się w swoim świecie rysunków i książek.

Pewnego dnia wróciłam z pracy wcześniej niż zwykle. Zastałam Sebastiana siedzącego na podłodze w łazience pośród sterty brudnych skarpetek. Płakał jak dziecko.

— Nie umiem inaczej… — wyszeptał, kiedy uklękłam obok niego.

Objęłam go mocno i oboje płakaliśmy długo w milczeniu.

To był przełomowy moment. Sebastian zgodził się pójść na terapię. Nie było łatwo – walka z własnymi demonami trwała miesiącami. Były wzloty i upadki, dni pełne nadziei i takie, kiedy chciałam uciec i nigdy nie wracać.

Ale najtrudniejsze było odbudowanie zaufania i poczucia bezpieczeństwa u Zosi. Musieliśmy nauczyć się żyć na nowo – razem, ale inaczej niż wcześniej.

Dziś Sebastian nadal walczy ze swoimi lękami, ale jest już innym człowiekiem. Potrafi przyznać się do słabości i prosić o pomoc. Ja nauczyłam się stawiać granice i dbać o siebie.

Czasem patrzę na nasze stare zdjęcia i zastanawiam się: czy gdybym wcześniej zauważyła sygnały ostrzegawcze, moglibyśmy uniknąć tego wszystkiego? Czy miłość wystarczy, by pokonać nawet najtrudniejsze przeszkody? Co wy byście zrobili na moim miejscu?