Po trzydziestu latach: Zdrada, której nie było. Historia o miłości, pracy i rozpadzie zaufania

Drzwi zatrzasnęły się za mną z hukiem, który przeszył ciszę naszego mieszkania jak nóż. Stałem w korytarzu, jeszcze w płaszczu, z teczką w ręku, a z salonu dobiegł mnie jej głos – zimny, twardy, obcy.

– Widziałam cię dzisiaj na mieście z tą blondyną! – krzyknęła Iwona, moja żona od trzydziestu lat. – Myślisz, że jestem ślepa?

Zamarłem. Przez chwilę nie wiedziałem, czy śmiać się, czy płakać. Blondyna? Na mieście? O tej porze byłem jeszcze w biurze na spotkaniu z klientem. Ale wiedziałem już, że żadne tłumaczenia nie mają sensu.

– Iwona, przysięgam ci, nie wiem, o czym mówisz – powiedziałem cicho, próbując nie podnieść głosu. – Pracowałem do późna. Zresztą możesz zadzwonić do Pawła z działu finansowego, był ze mną przez cały czas.

– Jasne! – prychnęła. – Pawła też już wciągnąłeś w swoje kłamstwa? Może on też cię kryje?

Odłożyłem teczkę i usiadłem na ławce w przedpokoju. Czułem się jak intruz we własnym domu. Przez trzydzieści lat byłem lojalny, uczciwy, oddany rodzinie. Pracowałem po godzinach, żeby dzieciom niczego nie brakowało. Kiedy syn zachorował na zapalenie płuc, to ja biegałem po lekarzach i aptekach. Kiedy córka miała złamane serce po pierwszej miłości, to ja siedziałem z nią do nocy przy herbacie. A teraz?

Teraz byłem podejrzanym numer jeden.

Zaczęło się niewinnie. Najpierw Iwona zaczęła przeglądać mój telefon pod pretekstem sprawdzenia pogody albo przepisu na obiad. Potem coraz częściej znajdowałem ją przy moim laptopie – niby szukała czegoś w internecie, ale zawsze zostawiała otwarte okno z moją pocztą.

– Kto to jest ta Aneta? – zapytała pewnego wieczoru.

– Aneta? To nasza nowa księgowa. Wysłała mi raport do podpisu.

– Aha… – mruknęła i odwróciła się do okna.

Wiedziałem już wtedy, że coś się zmieniło. Że nie chodzi o żadną Anetę ani blondynę na mieście. Chodziło o nas.

Praca była moją ucieczką. W biurze czułem się potrzebny, doceniany. Tam nikt mnie nie podejrzewał o zdradę tylko dlatego, że wracam późno albo mam nową koszulę. Tam byłem po prostu Michał – szef działu sprzedaży, człowiek od trudnych negocjacji.

W domu byłem już tylko Michał – ten podejrzany.

Nasze dzieci wyprowadziły się kilka lat temu. Syn mieszka z rodziną w Gdańsku, córka wyjechała do Wrocławia za pracą. Zostaliśmy sami w trzypokojowym mieszkaniu na warszawskim Ursynowie. Myślałem, że to będzie nasz czas – spacery po Kabatach, kino raz w tygodniu, może wspólne wyjazdy nad morze. Ale Iwona coraz bardziej zamykała się w sobie.

– Po co ci ta nowa koszula? – zapytała pewnego ranka.

– Mamy spotkanie z klientami z Niemiec. Chcę dobrze wyglądać.

– Jasne…

Próbowałem rozmawiać. Proponowałem wspólne wyjście do teatru, weekend u znajomych na Mazurach. Zawsze miała wymówkę: boli ją głowa, jest zmęczona, nie ma ochoty.

Z czasem przestałem pytać.

W pracy spędzałem coraz więcej czasu. Zostawałem po godzinach, brałem dodatkowe projekty. Czułem się winny – jakbym rzeczywiście coś ukrywał. Ale jedynym moim grzechem była chęć ucieczki od tej duszącej atmosfery podejrzeń.

Pewnego dnia wróciłem do domu wcześniej niż zwykle. Zastałem Iwonę siedzącą przy stole z moją siostrą Elżbietą.

– Michał! – Elżbieta uśmiechnęła się szeroko. – Wpadłam na kawę.

Iwona spojrzała na mnie spode łba.

– No proszę… Dzisiaj wcześniej? Czyżby kochanka miała wolne?

Elżbieta aż zakrztusiła się kawą.

– Iwona! Co ty wygadujesz?!

Ale Iwona tylko wzruszyła ramionami i wyszła do sypialni trzaskając drzwiami.

Elżbieta spojrzała na mnie ze współczuciem.

– Michał… Co tu się dzieje?

Wzruszyłem ramionami bezradnie.

– Nie wiem już sam…

Wieczorem próbowałem porozmawiać z Iwoną.

– Kochanie…

– Nie mów do mnie „kochanie”.

– Proszę cię… Powiedz mi szczerze: dlaczego mi nie ufasz?

– Bo widzę, jak się zmieniłeś! Nowe ubrania, nowe perfumy… Ciągle w pracy! Nawet w weekendy siedzisz nad laptopem!

– Robię to dla nas! Żebyśmy mogli spokojnie żyć!

– A może robisz to dla niej?!

Zamilkłem. Wiedziałem już, że nie przekonam jej żadnymi argumentami.

Zaczęły się ciche dni. Przechodziliśmy obok siebie jak obcy ludzie. Ja zamykałem się w gabinecie z laptopem, ona godzinami oglądała seriale albo rozmawiała przez telefon z koleżankami.

Któregoś wieczoru zadzwonił nasz syn Tomek.

– Tata… Wszystko u was w porządku? Mama dzwoniła do mnie i płakała…

Serce mi ścisnęło.

– Synu… U nas ostatnio ciężko. Mama… ma jakieś podejrzenia wobec mnie…

Tomek westchnął ciężko.

– Tata… Może powinniście pójść do jakiegoś terapeuty? Albo chociaż pogadać szczerze?

Pokręciłem głową, choć wiedziałem, że syn mnie nie widzi.

– Próbowałem… Ale ona nie chce słuchać.

Następnego dnia zadzwoniła córka Magda.

– Tato… Mama mówiła mi o tej „blondynie”. Wiesz… Może ona po prostu się boi? Może czuje się samotna?

Zastanowiło mnie to. Rzeczywiście – od kiedy dzieci wyjechały, Iwona coraz bardziej zamykała się w sobie. Może to nie była zazdrość o inną kobietę, tylko strach przed samotnością? Przed starością?

Postanowiłem spróbować jeszcze raz.

Wieczorem usiadłem obok niej na kanapie.

– Iwona… Pamiętasz nasze pierwsze wakacje nad Bałtykiem? Jak zgubiliśmy się w lesie koło Łeby i przez godzinę szukaliśmy wyjścia?

Spojrzała na mnie zaskoczona.

– Po co o tym mówisz?

– Bo wtedy trzymaliśmy się za ręce i śmialiśmy się ze wszystkiego… Nawet z własnej głupoty. Teraz nawet na siebie nie patrzymy.

Milczała długo.

– Boję się – powiedziała w końcu cicho. – Boję się, że odejdziesz… Że zostanę sama…

Objąłem ją delikatnie.

– Nigdzie nie odchodzę… Ale musisz mi zaufać.

Przez chwilę wydawało mi się, że wszystko wróci do normy. Że wystarczy szczera rozmowa i wszystko będzie dobrze.

Ale następnego dnia znów znalazłem ją przy moim laptopie. Znów były podejrzenia, znów ciche dni.

Nie wiem już, co robić. Czy można odbudować zaufanie po tylu latach? Czy wystarczy mi sił na kolejne próby? A może czasem trzeba po prostu odejść – zanim całkiem stracimy siebie nawzajem?