Nasza córka zniknęła z naszego życia przez zięcia. Czy naprawdę można stracić dziecko przez małżeństwo?

– Nie mogę przyjść, mamo. Michał nie czuje się dobrze, a poza tym… nie wiem, czy to dobry pomysł – głos Kasi drżał, a ja czułam, jak narasta we mnie fala gniewu i rozczarowania.

– Kasia, twój tata kończy sześćdziesiąt lat! Czy naprawdę nie możesz przyjechać choć na chwilę? – próbowałam jeszcze raz, choć wiedziałam, że to już kolejny raz, kiedy słyszę wymówki.

– Mamo, proszę… Nie rozumiesz. Michał uważa, że powinniśmy spędzić ten dzień razem. On nie lubi takich rodzinnych imprez…

Zamarłam. To już nie była moja córka. Moja Kasia zawsze była rodzinna, zawsze pierwsza do pomocy, do śmiechu, do wspólnego gotowania pierogów na święta. Odkąd wyszła za Michała, zmieniła się nie do poznania. Coraz rzadziej dzwoniła, coraz mniej odwiedzała nas w domu w Otwocku. Zawsze była jakaś wymówka: praca, zmęczenie, a najczęściej – „Michał nie chce”.

Pamiętam dzień ich ślubu jakby to było wczoraj. Kasia miała na sobie prostą sukienkę, włosy spięte w kok, a w oczach łzy szczęścia. Michał wydawał się wtedy miły, choć zamknięty w sobie. Może powinnam była wtedy zwrócić uwagę na to, jak patrzył na Kasię – jakby chciał ją mieć tylko dla siebie.

Po ślubie wszystko zaczęło się zmieniać. Najpierw przestała przyjeżdżać na niedzielne obiady. Potem coraz rzadziej odbierała telefon. Zawsze była zajęta – a jeśli już rozmawiałyśmy, to tylko o pracy albo o tym, co trzeba załatwić. Gdy zapraszałam ich oboje, Michał zawsze miał coś ważniejszego do zrobienia.

Pewnego dnia zadzwoniłam do Kasi bez zapowiedzi. Odebrała po kilku sygnałach.

– Cześć mamo…

– Kasiu, wszystko w porządku? Dawno cię nie widzieliśmy.

– Tak, wszystko dobrze. Michał jest trochę przeziębiony i muszę się nim zająć.

– Może przyjedziecie do nas na rosół? Tata bardzo się ucieszy.

– Nie wiem… Michał nie lubi rosołu.

Zaczęłam się zastanawiać: czy ona jeszcze ma własne zdanie? Czy wszystko musi konsultować z mężem? Zawsze była niezależna, miała swoje pasje – malowała obrazy, chodziła na jogę, spotykała się z przyjaciółkami. Teraz wszystko podporządkowała Michałowi.

Najgorsze przyszło kilka tygodni temu. Zbliżały się sześćdziesiąte urodziny mojego męża, Andrzeja. Przygotowałam wszystko: tort z orzechami, ulubione dania Andrzeja, zaprosiłam rodzinę i przyjaciół. Kasia obiecała przyjechać – nawet mówiła mi tydzień wcześniej, że już kupiła prezent.

W dniu urodzin czekałam na nią od rana. Co chwilę wyglądałam przez okno, słuchałam każdego dźwięku samochodu na podjeździe. Goście zaczęli się schodzić, Andrzej udawał wesołego, ale widziałam w jego oczach smutek.

Około siedemnastej zadzwonił telefon.

– Mamo… Przepraszam… Nie dam rady przyjechać. Michał źle się czuje i nie chce zostać sam.

Nie wytrzymałam.

– Kasiu! To są urodziny twojego ojca! Czy naprawdę twój mąż jest ważniejszy niż własna rodzina?

Po drugiej stronie zapadła cisza.

– Mamo… Proszę cię… Nie rozumiesz…

Rozłączyłam się bez słowa. Łzy same napływały mi do oczu. Andrzej podszedł do mnie i objął mnie ramieniem.

– Daj jej czas – powiedział cicho. – Może kiedyś zrozumie.

Ale ja nie mogłam przestać myśleć o tym, jak bardzo ją straciliśmy. Próbowałam rozmawiać z przyjaciółkami – jedne mówiły: „Daj spokój, dzieci mają swoje życie”, inne: „Nie pozwól mu jej zabrać!”.

Kilka dni później zadzwoniłam do Kasi jeszcze raz.

– Kasiu… Musimy porozmawiać. Co się z tobą dzieje?

– Nic się nie dzieje! Po prostu mam swoje życie! Michał jest moim mężem!

– Ale my jesteśmy twoją rodziną! Czy naprawdę musisz wybierać?

– Mamo… Ja już wybrałam.

To zdanie bolało najbardziej. Jakby ktoś wyrwał mi serce z piersi.

Od tamtej pory widujemy się rzadko. Czasem napisze SMS-a na święta albo zadzwoni na chwilę w niedzielę wieczorem. Andrzej udaje pogodnego, ale wiem, że tęskni za córką tak samo jak ja.

Często zastanawiam się: czy to ja popełniłam błąd? Czy powinnam była walczyć bardziej? A może to po prostu życie – dzieci odchodzą i zakładają własne rodziny? Ale dlaczego czuję się tak, jakbym straciła własne dziecko?

Patrzę na stare zdjęcia Kasi z dzieciństwa i łzy same płyną mi po policzkach. Czy naprawdę można stracić dziecko przez małżeństwo? Czy to już koniec naszej rodziny? A może jeszcze jest szansa, żeby ją odzyskać?