Mój mąż chciał mnie otruć na rocznicy ślubu. Ale to był dopiero początek rodzinnej gry o życie…
— Co ty robisz?! — krzyknęłam w myślach, patrząc, jak Paweł, mój mąż od piętnastu lat, przechyla się nad moim kieliszkiem. Jego ręka drżała ledwo zauważalnie, a w oczach miał ten dziwny błysk, którego nie widziałam od lat. Wszyscy wokół śmiali się i rozmawiali, a ja czułam, jak serce wali mi w piersi. To miała być nasza rocznica — kolacja w domu, rodzina, tort z napisem „Na zawsze razem”.
Podniosłam kieliszek do toastu, ale zanim dotknęłam ustami szkła, kątem oka zobaczyłam, jak Paweł zerka na mnie z napięciem. Wtedy wiedziałam: coś jest nie tak. Zrobiłam to instynktownie — wymieniłam się kieliszkami z jego siostrą, Magdą, która siedziała obok mnie i właśnie poprawiała włosy.
Dziesięć minut później Magda zbledła, zaczęła się dusić. Krzyk, panika, ktoś dzwonił po karetkę. Paweł zbladł jak ściana, a ja patrzyłam na niego bez słowa. W głowie miałam tylko jedno pytanie: „Dlaczego?”
Kiedy wszyscy wybiegli na korytarz, Paweł wyszedł niby zadzwonić po pomoc. Poszłam za nim cicho jak cień. Usłyszałam jego szept:
— Jak to się stało? Nie… ona nie powinna była pić… Jestem pewien, że zamieniłem kieliszki!
Zamarłam. To nie był przypadek. On naprawdę chciał mnie otruć.
Wróciłam do salonu i usiadłam przy stole. Oddychałam powoli, próbując nie zdradzić emocji. Wszyscy byli w szoku. Magdę zabrano do szpitala. Paweł wrócił i spojrzał na mnie z wymuszonym uśmiechem.
— Jak się czujesz? — zapytał.
— Dobrze — odpowiedziałam patrząc mu prosto w oczy. — A ty?
Zawahał się. Widziałam w jego oczach strach.
Tej nocy nie spałam. Przewracałam się z boku na bok, analizując każdy szczegół ostatnich tygodni. Czy coś przeoczyłam? Czy były znaki? Przecież ufałam mu bezgranicznie…
Następnego dnia pojechałam do szpitala. Magda była blada, wycieńczona, ale żyła. Lekarze powiedzieli: „To było poważne zatrucie. Miała szczęście.”
Wróciłam do domu i podjęłam decyzję: od tej pory gram według własnych zasad.
Paweł udawał troskliwego męża.
— Magda już lepiej? — zapytał nalewając mi herbaty.
Uśmiechnęłam się.
— Tak. I pamięta, że kieliszki były zamienione.
Zamarł. Jego dłoń zadrżała.
— Co masz na myśli?
— Na razie nic. Po prostu obserwacja.
Wstałam od stołu.
— Zastanów się, co powiesz policji, jeśli będę miała ochotę z nimi porozmawiać.
Od tego dnia w naszym domu zaczęła się zimna wojna. Każde spojrzenie było ostrzem, każde słowo — próbą siły. Zaczęłam zbierać dowody: paragony z apteki, wiadomości na jego telefonie, nagrania rozmów. Miałam czas — Paweł nie podejrzewał, że już nie jestem ofiarą.
Po tygodniu Paweł zaproponował wyjazd na wieś — „żeby odpocząć tylko we dwoje”. Zgodziłam się i spakowałam walizkę. Ale wcześniej skontaktowałam się z prywatnym detektywem — panem Andrzejem Nowakiem. Przekazałam mu wszystko: paragony, nagrania, nawet zdjęcie ekranu z wiadomością od Pawła: „Po rocznicy wszystko będzie skończone.”
Udawałam idealną żonę: gotowałam mu kolacje, słuchałam jego opowieści o pracy w urzędzie miasta, przytakiwałam nawet wtedy, gdy mówił o naszej przyszłości.
Aż nadszedł ten wieczór.
Siedzieliśmy przy kominku w domku na Mazurach. Paweł nalał mi czerwonego wina.
— Za nas — powiedział podnosząc kieliszek.
— Za nas — powtórzyłam… ale nie dotknęłam wina.
Wtedy rozległo się pukanie do drzwi. Paweł podskoczył jak oparzony. Otworzyłam drzwi — za progiem stali policjant i detektyw Nowak.
— Panie Pawle Kowalski, jest pan zatrzymany pod zarzutem usiłowania zabójstwa żony.
Paweł spojrzał na mnie przerażony.
— Ty… ty mnie wrobiłaś?
— Nie — odpowiedziałam patrząc mu prosto w oczy. — To ty sam siebie wrobiłeś. Ja tylko przeżyłam.
Zabrali go. Zostałam sama w pustym domku nad jeziorem. Czułam ulgę i pustkę jednocześnie.
Dwa miesiące później trwał proces Pawła. Wszystkie dowody były przeciwko niemu. Ale coś mi nie pasowało… To było zbyt proste.
Pewnego wieczoru zadzwonił telefon:
— Pani Kowalska? Pani mąż chce się z panią zobaczyć w areszcie. Twierdzi, że powie prawdę tylko pani.
Pojechałam tam następnego dnia rano. Paweł był wychudzony, ale oczy miał jasne jak nigdy wcześniej.
— Pomyliłaś się — powiedział cicho przez szybę. — To nie było dla ciebie…
Zamarłam.
— Co?
— To było dla niej… dla Magdy. Wiedziała za dużo i żądała za dużo.
— Kłamiesz — wyszeptałam.
— Sprawdź jej telefon. Zobacz z kim pisała pod pseudonimem „M.O.”
Wróciłam do domu i przeszukałam stary tablet Magdy. Znalazłam tam wiadomości do kogoś podpisanego „M.O.”:
„Jeśli ona sama nie odejdzie, trzeba będzie zorganizować wypadek.”
„Mój brat potrzebuje motywacji.”
Zrozumiałam: to nie był tylko plan Pawła. Magda też chciała się mnie pozbyć — a ktoś trzeci pociągał za sznurki.
Magda wyszła ze szpitala i zaczęła zachowywać się jak najlepsza siostra: piekła ciasta, proponowała pomoc przy dzieciach… Ale ja już wiedziałam wszystko.
Zaczęłam śledzić „M.O.” — numery telefonów, kontakty w mediach społecznościowych, przelewy bankowe… Okazało się, że to cała organizacja zajmująca się „rozwiązywaniem problemów” dla bogatych klientów.
Spotkałam się z przedstawicielem „M.O.” pod fałszywym nazwiskiem w kawiarni na obrzeżach Warszawy. Mężczyzna po pięćdziesiątce spojrzał na mnie chłodno:
— Zamówiła pani „zniknięcie”?
— Nie — odpowiedziałam spokojnie. — Proponuję współpracę.
Uniósł brwi:
— Jaką?
Uśmiechnęłam się:
— Dostarczę wam informacje o tych, którzy chcieli mnie wyeliminować. W zamian chcę wpływy i ochronę.
Przez chwilę mierzył mnie wzrokiem:
— Chce się pani zemścić?
— Nie. Chcę kontrolować grę.
Tak zaczęła się moja nowa rola: najpierw obserwatorka, potem wykonawczyni drobnych zleceń dla „M.O.” Szybko nauczyłam się reguł tej gry: zero sentymentów, zero błędów.
Magda coraz częściej dzwoniła do mnie z pytaniami o Pawła i proces. Pewnego wieczoru pojechałam do niej bez zapowiedzi.
Usiadłyśmy naprzeciw siebie przy kuchennym stole.
— Znam „M.O.” i wiem o zamówieniu na moją głowę — powiedziałam spokojnie.
Magda pobladła:
— To nieprawda!
— Za późno na kłamstwa. Masz wybór: możesz zniknąć albo zostać moją służącą do końca życia.
— A jeśli odmówię?
Podniosłam się:
— Wtedy dowiesz się, jak to jest pić nie swój kieliszek.
Wyszłam bez słowa więcej.
Następnego dnia Magda wyjechała z Polski i już nigdy jej nie widziano.
Patrzyłam na swoje odbicie w lustrze i wiedziałam: już nigdy nie będę tą samą osobą. Stałam się kimś innym — kimś silniejszym niż kiedykolwiek sądziłam.
Organizacja „M.O.” zaczęła mnie szanować i bać się jednocześnie. Byli tacy, którzy mówili o mnie szeptem pod innym nazwiskiem; mój dawny świat przestał istnieć.
Aż pewnego ranka dostałam kopertę bez adresu zwrotnego: zdjęcie mnie śpiącej na kanapie i notatka: „Nie jesteś pierwsza.”
Wszystko runęło — ktoś jeszcze pociąga za sznurki…
Próbowałam skontaktować się z „M.O.” — organizacja rozpłynęła się jak mgła; zostałam sama.
Każdej nocy czuję czyjś wzrok na sobie; odbicia w lustrze nie zawsze poruszają się tak jak ja; telefony milczące dzwonią po północy…
Wygrałam swoją grę — tylko po to, by znaleźć się w nowej, jeszcze groźniejszej rozgrywce.
Dziś żyję bez imienia i bez przeszłości…
I czekam.
Bo wiem, że kiedyś przyjdą po mnie…
Albo już tu są?
Czy można jeszcze zaufać komukolwiek? Czy każda rodzina ma swoje mroczne tajemnice?