Miłość, która stała się moim więzieniem: Historia Magdy z podwarszawskiej Zielonki
Wszystko zaczęło się od krzyku. Nie mojego – mojej teściowej. „Magda! Ile razy mam powtarzać, żebyś nie zostawiała naczyń w zlewie?!” – jej głos niósł się po całym domu, a ja stałam jak sparaliżowana, ściskając w dłoni kubek po herbacie. Paweł, mój mąż, siedział w salonie z gazetą i nawet nie podniósł wzroku. To był zwykły wieczór w Zielonce pod Warszawą, a ja czułam się jak intruz we własnym życiu.
Nie zawsze tak było. Kiedy poznałam Pawła na studiach polonistycznych na UW, wydawało mi się, że świat stoi przede mną otworem. Był czarujący, inteligentny, miał ten błysk w oku i poczucie humoru, które rozbrajało nawet najbardziej spiętych wykładowców. Zakochałam się bez pamięci. Mój tata powtarzał: „Magda, nie trać głowy dla chłopaka z miasta, oni mają swoje sekrety”. Ale ja nie słuchałam.
Pierwsze miesiące były jak z filmu. Długie spacery po Krakowskim Przedmieściu, kawy w małych kawiarenkach, wspólne czytanie wierszy Szymborskiej na ławce w Łazienkach. Paweł był moim wszystkim. Kiedy poprosił mnie o rękę podczas sylwestrowej nocy na Placu Zamkowym, płakałam ze szczęścia.
Ślub był skromny, ale piękny – tylko najbliższa rodzina i kilku przyjaciół. Wesele w remizie w Zielonce – śmiechy, tańce do białego rana. Wtedy jeszcze nie wiedziałam, że już wtedy zaczynałam tracić siebie.
Zamieszkaliśmy u jego rodziców „na chwilę”, bo „oszczędzimy na własne mieszkanie”. Ta chwila trwała siedem lat. Siedem lat pod jednym dachem z teściową, która miała swoje zasady i nie znosiła sprzeciwu. „U nas zawsze się prasuje pościel!”, „Obiad musi być na trzynastą!”, „Nie wychodzi się wieczorem bez męża!” – lista była długa.
Paweł coraz częściej znikał w pracy. Był informatykiem w dużej korporacji na Mokotowie i wracał późno. „Zmęczony jestem, Magda… Nie marudź” – powtarzał, gdy próbowałam opowiedzieć mu o swoim dniu. Z czasem przestałam mówić cokolwiek.
Moja mama dzwoniła codziennie: „Córeczko, jak tam?” – a ja kłamałam: „Dobrze, mamo. Wszystko dobrze”. Nie chciałam jej martwić. Tata już wtedy chorował na serce i nie chciałam dokładać mu zmartwień.
Najgorsze były niedziele. Cała rodzina przy stole – Paweł, jego rodzice, siostra Justyna z mężem i dziećmi. Ja przy garach od rana. Teściowa komentowała wszystko: „Zupa za słona”, „Mięso za suche”, „Dzieci Justyny są takie grzeczne, a ty kiedy będziesz miała swoje?”. Paweł milczał albo śmiał się razem z nimi.
Marzyłam o pracy w szkole – chciałam uczyć polskiego, inspirować dzieci do czytania i pisania. Ale teściowa mówiła: „Nauczycielka? Za takie pieniądze? Lepiej zostań w domu i zajmij się rodziną”. Paweł przytakiwał: „Mama ma rację”.
Pewnego dnia zadzwoniła do mnie moja dawna przyjaciółka z liceum, Kasia. „Magda! Jest wolny etat w podstawówce na Pradze! Składaj papiery!” – krzyczała do słuchawki. Zadrżałam z ekscytacji i strachu jednocześnie.
Wieczorem powiedziałam o tym Pawłowi:
– Paweł… Znalazła się praca dla mnie. Mogłabym spróbować…
On spojrzał na mnie jak na dziecko:
– Magda, przecież mamy wszystko. Po co ci to? Kto będzie gotował obiady? Mama nie da rady sama.
Teściowa weszła do kuchni akurat wtedy:
– Praca? A dzieci kiedy będą?
Zacisnęłam pięści i wyszłam do łazienki. Płakałam długo.
Wkrótce potem zaszłam w ciążę. Nieplanowaną – może podświadomie chciałam coś zmienić? Urodziłam syna – Michała. Przez chwilę byłam szczęśliwa. Ale szybko okazało się, że nawet macierzyństwo nie jest moje na własność.
Teściowa przejęła wszystko: kąpiele, karmienie, spacery. „Ty odpocznij, ja się zajmę” – mówiła słodko, ale czułam się jak gość we własnym życiu. Paweł był dumny z syna, ale dla mnie miał coraz mniej czasu.
Zaczęły się kłótnie:
– Paweł, czuję się niewidzialna! – wybuchałam pewnego wieczoru.
– Przesadzasz! Masz wszystko: dom, dziecko, rodzinę! Czego ci brakuje?
– Siebie mi brakuje! – krzyczałam przez łzy.
On tylko wzruszył ramionami i wyszedł do salonu.
Kasia próbowała mnie wspierać:
– Magda, musisz coś zrobić dla siebie! Przyjdź na nasze spotkanie klasowe!
Ale ja nie miałam odwagi zostawić Michała choćby na godzinę.
Z czasem zaczęłam gasnąć. Przestałam malować paznokcie, przestałam czytać książki – nawet te ulubione Szymborskiej leżały zakurzone na półce. W lustrze widziałam obcą kobietę z podkrążonymi oczami.
Pewnej nocy usłyszałam rozmowę Pawła z teściową:
– Mama, Magda jest jakaś dziwna ostatnio…
– Rozpuściłaś ją za bardzo! Kobieta powinna znać swoje miejsce!
Zacisnęłam zęby i postanowiłam: muszę coś zmienić.
Następnego dnia spakowałam kilka rzeczy Michała i wyszłam z domu bez słowa. Pojechałam do mamy do Wołomina.
– Mamo… nie mogę już tak żyć – wyszeptałam przez łzy.
Mama przytuliła mnie mocno:
– Córeczko, jesteś dzielna. Zawsze możesz tu wrócić.
Paweł dzwonił przez kilka dni:
– Magda, wracaj! Mama płacze! Michał tęskni!
Ale ja milczałam.
Po tygodniu przyjechał osobiście:
– Magda… Przepraszam. Może spróbujemy sami? Wynajmiemy mieszkanie?
Spojrzałam mu w oczy i zobaczyłam strach – nie miłość.
– Paweł… Ja już nie wiem, czy potrafię cię kochać – powiedziałam cicho.
Dziś mieszkam z Michałem u mamy. Szukam pracy w szkole i powoli uczę się oddychać na nowo. Paweł czasem przyjeżdża – widuje się z synem. Teściowa przestała dzwonić.
Czasem budzę się w nocy i pytam samą siebie: Czy mogłam wcześniej zawalczyć o siebie? Czy każda miłość musi zamienić się w udrękę? A może to ja za długo wierzyłam w bajki?