Już nikomu nie jestem nic winna, tylko swojemu dziecku – historia Anny z podwarszawskiej Pragi
Drzwi trzasnęły tak głośno, że aż podskoczyłam. W jednej chwili cisza mojego mieszkania na Pradze została rozszarpana przez płacz – ten, którego nie da się pomylić z żadnym innym. Wbiegłam do pokoju i zobaczyłam moją córkę, Maję, skuloną na podłodze przy łóżku. Jej ramiona drżały, a włosy lepiły się od łez.
– Maja! Co się stało? – rzuciłam się do niej, serce waliło mi jak młot.
Nie odpowiedziała od razu. Tylko szlochała, a ja czułam, jak narasta we mnie panika. Przez chwilę miałam ochotę krzyczeć na cały blok, żeby ktoś przyszedł i mi pomógł, ale wiedziałam, że muszę być silna. Dla niej.
– Mamo… – wychrypiała w końcu. – On… on mnie zostawił. Jestem w ciąży, a on… po prostu uciekł.
Zamarłam. Przez głowę przetoczyły mi się wszystkie możliwe scenariusze: co powiedzą sąsiedzi, co powie moja matka, co powie jej ojciec – mój były mąż, który od lat nie interesował się Mają, ale na pewno znajdzie powód, by mnie obwinić.
Przytuliłam ją mocno. Czułam jej drżenie i własny strach. Ale wiedziałam jedno: nie mogę jej zostawić samej.
– Maja, kochanie… – zaczęłam cicho. – Już nikomu nie jesteś nic winna. Tylko swojemu dziecku. A ja… ja ci pomogę. Zawsze.
Nie wiem, ile tak siedziałyśmy. W końcu Maja zasnęła w moich ramionach. Przykryłam ją kocem i poszłam do kuchni. Ręce mi się trzęsły, gdy nastawiałam wodę na herbatę. Wtedy zadzwonił telefon.
– Anna? – usłyszałam głos mojej matki, Barbary. – Coś się stało? Słyszałam przez ścianę płacz…
Westchnęłam ciężko. Wiedziałam, że nie uniknę rozmowy.
– Maja jest w ciąży – powiedziałam w końcu. – Jej chłopak ją zostawił.
Po drugiej stronie zapadła cisza.
– No pięknie – syknęła matka. – A mówiłam ci, żebyś jej pilnowała! Teraz cała rodzina będzie miała wstyd!
Zacisnęłam zęby.
– To nie jest czas na pretensje, mamo. Potrzebujemy wsparcia.
– Wsparcia? – prychnęła. – Ja już swoje wychowałam. Teraz ty sobie radź.
Rozłączyła się bez słowa pożegnania.
Zaparzyłam herbatę i usiadłam przy stole. Czułam się tak bardzo sama jak nigdy dotąd. Ale wiedziałam jedno: nie mogę się poddać.
Następnego dnia poszłam do pracy jak zwykle. Pracowałam jako kasjerka w osiedlowym sklepie spożywczym. Ledwo przekroczyłam próg, już usłyszałam szepty:
– Widzisz ją? To ta, co córka wpadła…
– Słyszałam, że ojciec dziecka nawet nie wiadomo kto…
Udawałam, że nie słyszę. Ale bolało. Każde spojrzenie, każdy szept wbijał się we mnie jak szpilka.
Po południu przyszła do mnie sąsiadka z góry, pani Grażyna.
– Aniu… – zaczęła niepewnie. – Może chcesz pogadać? Wiem, że ciężko…
Popatrzyłam na nią z wdzięcznością. Była jedyną osobą z całego bloku, która nie patrzyła na mnie z pogardą.
– Dziękuję, Grażynko – wyszeptałam. – Nie wiem, co robić…
Usiadłyśmy razem przy stole i długo rozmawiałyśmy o wszystkim: o tym, jak to jest być samotną matką w Polsce, o tym, jak ludzie potrafią być okrutni i o tym, że czasem najtrudniej wybaczyć sobie samej.
Wieczorem wróciła Maja ze szkoły rodzenia. Była blada i wystraszona.
– Mamo… jedna dziewczyna powiedziała mi dziś wprost: „Lepiej by było oddać dziecko do adopcji niż wychowywać je bez ojca”.
Zacisnęłam pięści.
– Nie słuchaj ich! – powiedziałam ostro. – Jesteś silna i dasz radę. A ja będę przy tobie zawsze.
Maja uśmiechnęła się przez łzy.
Czas mijał powoli. Każdy dzień był walką: z plotkami, z brakiem pieniędzy (ojciec Mai nie dawał alimentów), z własnym zmęczeniem i lękiem o przyszłość.
Pewnego dnia zadzwonił do mnie jej były chłopak, Paweł.
– Anna? Chciałem tylko powiedzieć… przepraszam za wszystko. Ale nie jestem gotowy na dziecko. Nie chcę mieć z tym nic wspólnego.
Chciałam mu wygarnąć wszystko: ból mojej córki, jej łzy nocami, strach o jutro. Ale tylko powiedziałam:
– To twoja decyzja. Ale pamiętaj: kiedyś możesz tego żałować.
Odłożyłam słuchawkę i poczułam ulgę. Nie musiałam już nikomu nic udowadniać.
Maja urodziła śliczną dziewczynkę – Zosię. Gdy pierwszy raz wzięłam ją na ręce, poczułam coś dziwnego: jakby cały świat przestał istnieć poza nami trzema.
Matka przyszła do szpitala tylko raz.
– No dobrze… – mruknęła pod nosem patrząc na Zosię. – Przynajmniej ładna jest.
Nie powiedziała ani słowa więcej i wyszła.
Wróciłyśmy do domu we dwie z Mają i Zosią. Było ciężko: kolki, nieprzespane noce, rachunki piętrzące się na stole. Ale byłyśmy razem.
Pewnego dnia przyszła do mnie Grażyna z wiadomością:
– Aniu! Słyszałaś? Paweł wyjechał do Niemiec! Podobno ma już nową dziewczynę!
Wzruszyłam ramionami.
– Niech mu się wiedzie… Ja mam wszystko, czego potrzebuję tutaj.
Mijały miesiące. Zosia rosła jak na drożdżach, a Maja powoli odzyskiwała radość życia. Zapisała się na studia zaoczne i zaczęła pracować dorywczo jako kelnerka w pobliskiej kawiarni.
Pewnego wieczoru usiadłyśmy razem przy stole z kubkami herbaty.
– Mamo… dziękuję ci za wszystko – powiedziała cicho Maja. – Gdyby nie ty… nie wiem, co bym zrobiła.
Uśmiechnęłam się przez łzy.
– Już nikomu nie jesteś nic winna, córeczko. Tylko swojemu dziecku… I sobie samej.
Dziś patrzę na Zosię bawiącą się klockami na dywanie i czuję dumę: przetrwałyśmy wszystko razem. Plotki ucichły, sąsiedzi zajęli się swoimi sprawami. Matka czasem dzwoni i pyta o wnuczkę – powoli zaczyna rozumieć swoje błędy.
Czasem myślę o tym wszystkim i pytam siebie: czy naprawdę trzeba przejść przez piekło cudzych oczekiwań i ocen, żeby nauczyć się kochać siebie bezwarunkowo? A wy… czy potrafilibyście wybaczyć tym wszystkim ludziom wokół? Czy umielibyście być wsparciem dla własnego dziecka nawet wtedy, gdy świat mówi „nie”? Czekam na wasze historie.