Cztery lata małżeństwa na moich barkach – historia Magdy i Pawła
Drzwi trzasnęły tak głośno, że aż podskoczyłam na kanapie. – Magda, ile razy mam ci powtarzać, że nie mam teraz głowy do twoich pretensji?! – wrzasnął Paweł z przedpokoju. W tej chwili poczułam, jakby cały ciężar czterech lat naszego małżeństwa spadł mi na ramiona. Siedziałam w naszym dwupokojowym mieszkaniu na warszawskim Bródnie, z kubkiem zimnej już herbaty w dłoniach, i czułam się bardziej samotna niż kiedykolwiek.
Nie tak miało wyglądać moje życie. Gdy poznałam Pawła, wydawał się inny niż wszyscy – opiekuńczy, zabawny, z planami na przyszłość. Pracował jako informatyk w dużej firmie, ja byłam nauczycielką polskiego w liceum. Miałam wtedy 28 lat, on był ode mnie starszy o trzy lata. Szybko zamieszkaliśmy razem, a po roku wzięliśmy ślub. Wszyscy mówili: „Pasujecie do siebie! Będziecie szczęśliwi!”.
Pierwsze miesiące były jak z bajki. Paweł przynosił mi śniadanie do łóżka, wspólnie planowaliśmy wakacje nad Bałtykiem, a wieczorami oglądaliśmy filmy przy lampce wina. Ale potem wszystko zaczęło się zmieniać. Najpierw były drobne sprzeczki o rachunki czy bałagan w kuchni. Potem pojawiły się poważniejsze problemy – Paweł coraz częściej wracał późno z pracy, tłumacząc się nadgodzinami. Ja coraz częściej płakałam po nocach.
Pamiętam jeden wieczór szczególnie wyraźnie. Było zimno, śnieg padał za oknem, a ja siedziałam przy stole z zeszytami do sprawdzenia. Paweł wszedł do domu i nawet nie spojrzał mi w oczy.
– Gdzie byłeś? – zapytałam cicho.
– U Tomka, przecież mówiłem – burknął.
– Tomek dzwonił. Nie było cię u niego.
Paweł spojrzał na mnie z pogardą.
– Przesłuchujesz mnie? Może jeszcze GPS mi założysz?
Od tamtej pory zaczęłam podejrzewać, że coś jest nie tak. Zaczęły się kłamstwa – drobne i większe. Czułam się jak detektyw we własnym domu. Znalazłam kiedyś paragon z kwiaciarni na Ochocie – kwiatów dla mnie nie było od miesięcy. Gdy zapytałam, Paweł wybuchnął:
– Przestań grzebać w moich rzeczach! To twoja paranoja niszczy nasze małżeństwo!
Z czasem przestałam pytać. Zajęłam się pracą, domem i… samotnością. Paweł coraz częściej znikał na weekendy pod pretekstem „wyjazdów służbowych”. W rzeczywistości jeździł do swojej matki do Radomia – przynajmniej tak twierdził. Ale kiedy zadzwoniłam do teściowej z życzeniami imieninowymi, usłyszałam:
– Pawła? Nie widziałam go od świąt…
Wtedy pierwszy raz poczułam prawdziwy strach. Czy on mnie zdradza? Czy to ja jestem winna temu wszystkiemu? Zaczęłam rozmawiać z przyjaciółką, Anią.
– Magda, musisz z nim porozmawiać szczerze – radziła. – Nie możesz dłużej udawać, że wszystko jest w porządku.
Zebrałam się na odwagę pewnego wieczoru.
– Paweł, musimy pogadać.
– Teraz? Jestem zmęczony.
– Teraz – powiedziałam stanowczo.
Usiadł naprzeciwko mnie i patrzył gdzieś poza mną.
– Co się dzieje? – zapytałam drżącym głosem.
– Nic się nie dzieje. Po prostu mam dużo pracy.
– Kłamiesz – wyszeptałam.
Wtedy pierwszy raz zobaczyłam w jego oczach coś obcego. Obojętność? Pogardę?
Tego wieczoru nie spałam całą noc. Następnego dnia Paweł wyszedł do pracy i nie wrócił na noc. Zadzwoniłam do jego siostry, Justyny.
– Magda… nie wiem, jak ci to powiedzieć… Paweł od jakiegoś czasu nocuje u koleżanki z pracy. Wszyscy o tym wiedzą…
Świat mi się zawalił. Przez kilka dni chodziłam jak zombie. W pracy udawałam przed uczniami i koleżankami, że wszystko jest w porządku, ale w domu płakałam do poduszki. Próbowałam rozmawiać z Pawłem, ale on unikał mnie jak ognia.
W końcu przyszedł moment kulminacyjny – dzień moich trzydziestych urodzin. Zaprosiłam rodziców i teściów na obiad. Paweł pojawił się spóźniony o dwie godziny, bez prezentu i nawet nie przeprosił.
– Przepraszam, miałem ważne spotkanie – rzucił oschle.
Mój tata spojrzał na niego surowo:
– Paweł, rodzina jest ważniejsza niż praca.
Paweł tylko wzruszył ramionami i wyszedł do kuchni.
Po obiedzie mama podeszła do mnie:
– Córeczko, nie możesz tak żyć. Zasługujesz na coś lepszego.
Teściowa natomiast szepnęła mi do ucha:
– Mężczyźni tacy są… Trzeba im wybaczać.
Poczułam wtedy ogromną złość – na Pawła, na teściową, na siebie samą.
Kolejne miesiące były jeszcze trudniejsze. Paweł coraz częściej znikał z domu, a ja coraz bardziej zamykałam się w sobie. Zaczęły się problemy finansowe – rachunki rosły, a Paweł przestał dokładać się do domowego budżetu.
– Nie mam teraz pieniędzy – tłumaczył się. – Muszę spłacić kredyt za samochód.
Wiedziałam jednak, że to kolejne kłamstwo – jego wypłatę widziałam tylko raz w życiu.
Pewnego dnia zadzwoniła do mnie jego koleżanka z pracy.
– Magda… przepraszam, że dzwonię… Ale Paweł od kilku miesięcy spotyka się z Agatą z działu HR…
Nie wytrzymałam. Spakowałam jego rzeczy i wystawiłam walizkę za drzwi.
Kiedy wrócił wieczorem i zobaczył swoje rzeczy na korytarzu, spojrzał na mnie z niedowierzaniem:
– Co ty wyprawiasz?!
– Mam dosyć! Cztery lata dźwigam to małżeństwo sama! Ty tylko bierzesz i bierzesz! Albo się zmieniasz, albo odchodzisz!
Paweł tylko wzruszył ramionami i wyszedł bez słowa.
Przez kilka dni nie miałam od niego żadnych wieści. Rodzina Pawła dzwoniła do mnie z pretensjami:
– Jak mogłaś wyrzucić go z domu?!
Moja mama była jednak po mojej stronie:
– Magda, jesteś silna. Dasz sobie radę.
Po tygodniu Paweł wrócił błagać o drugą szansę.
– Przepraszam… Pogubiłem się… Agata nic dla mnie nie znaczy…
Patrzyłam na niego przez łzy:
– Nie wiem już, czy potrafię ci zaufać…
Dziś mija dokładnie cztery lata od naszego ślubu. Siedzę sama w mieszkaniu i zastanawiam się: czy warto walczyć o coś, co już dawno umarło? Czy lepiej zacząć wszystko od nowa?
Czasem myślę: ile jeszcze kobieta powinna znosić dla „dobra rodziny”? Czy szczęście jednej osoby może być budowane na cierpieniu drugiej? Może Wy mi odpowiecie…