„Chciałam być dobrą matką, ale moja mama złamała mi serce, gdy urodził się mój syn” – historia o tym, jak oczekiwania niszczą rodzinę
– To chłopiec? – głos mojej mamy przeszył ciszę jak nóż. Leżałam jeszcze na szpitalnym łóżku, zmęczona po porodzie, z synkiem przy piersi. W oczach miałam łzy szczęścia, ale jej mina sprawiła, że poczułam się winna. – Tak, mamo. To Staś. Jest zdrowy, waży ponad trzy kilo… – próbowałam się uśmiechnąć, ale ona już odwracała wzrok.
– Myślałam, że tym razem będzie dziewczynka – mruknęła pod nosem, jakby mówiła do siebie, ale słyszałam każde słowo. Mój mąż, Tomek, ścisnął mnie za rękę. Wiedziałam, że jest wściekły, ale milczał. Wszyscy milczeliśmy.
Wychowałam się w małym mieście pod Poznaniem. Moja mama, Halina, zawsze była kobietą z zasadami. „Dziewczynki są delikatniejsze, bardziej rodzinne” – powtarzała mi od dziecka. Sama miała dwie córki i zawsze powtarzała, że jej największym marzeniem jest mieć wnuczkę. Kiedy zaszłam w ciążę, od razu zaczęła kupować różowe ubranka i planować imię: Zosia albo Hania. Gdy na USG lekarz powiedział nam z Tomkiem, że to chłopiec, długo nie mogłam się zdobyć na odwagę, by powiedzieć mamie prawdę.
Ale teraz już wiedziała. I nie potrafiła tego ukryć.
Pierwsze tygodnie po porodzie były dla mnie piekłem. Zamiast cieszyć się macierzyństwem, czułam się winna. Mama przychodziła do nas rzadko i zawsze z jakimś wyrzutem w oczach patrzyła na Stasia. – No cóż, może następnym razem – rzucała niby żartem, ale wiedziałam, że to nie żart.
Tomek próbował mnie pocieszać. – Ola, nie przejmuj się nią. Staś jest cudowny. To jej problem, nie twój – mówił wieczorami, gdy płakałam po cichu w kuchni. Ale ja nie umiałam przestać myśleć o tym, co zrobiłam źle.
Najgorsze przyszło podczas chrztu. Mama przyszła ubrana na czarno. – To nie pogrzeb! – syknęła ciocia Basia, ale mama tylko wzruszyła ramionami. Przez całą uroczystość siedziała z boku i ani razu nie wzięła Stasia na ręce. Po wszystkim podeszła do mnie i powiedziała: – Wiesz, Ola… Gdybyś miała córkę, mogłabym jej przekazać rodzinne srebra. Ale chłopiec? Co on z nimi zrobi? Sprzeda?
Poczułam wtedy coś pękającego we mnie. Przez całe życie starałam się być dobrą córką. Spełniałam oczekiwania mamy: dobrze się uczyłam, skończyłam studia pedagogiczne, wyszłam za mąż za „porządnego chłopaka”. Ale tego jednego nie mogłam jej dać – wnuczki.
Z czasem zaczęłam unikać kontaktów z mamą. Staś rósł szybko, był pogodnym dzieckiem, a ja powoli uczyłam się cieszyć macierzyństwem bez jej akceptacji. Ale ona nie dawała za wygraną.
Pewnego dnia zadzwoniła do mnie z pretensjami: – Ola, dlaczego nie przyjeżdżacie na niedzielny obiad? Nie chcesz już mieć matki?
– Chcę mieć matkę, która kocha mojego syna takim, jaki jest – odpowiedziałam drżącym głosem.
– Przesadzasz! Przecież go nie krzywdzę! Po prostu… zawsze marzyłam o dziewczynce. Ty tego nie rozumiesz!
– Rozumiem aż za dobrze – rzuciłam i rozłączyłam się.
Tomek patrzył na mnie z troską. – Może powinniśmy pojechać do twojej mamy i porozmawiać szczerze? – zaproponował.
Zgodziłam się po długim namyśle. Pojechaliśmy w sobotę rano. Mama otworzyła drzwi i bez słowa wpuściła nas do środka. Staś biegał po salonie z samochodzikiem, a ja zebrałam się na odwagę:
– Mamo… Dlaczego nie potrafisz zaakceptować Stasia? On jest twoim wnukiem!
Mama spojrzała na mnie z wyrzutem:
– Ola… Ja po prostu chciałam mieć kogoś bliskiego. Dziewczynka byłaby taka jak ty… Chłopcy są inni.
– Ale to nie znaczy, że mniej wartościowi! – wybuchł Tomek.
Mama spuściła wzrok.
– Może masz rację… Ale trudno mi się pogodzić z tym rozczarowaniem.
Wyszliśmy stamtąd bez słowa więcej. Przez kolejne miesiące kontakt był coraz rzadszy. Mama przysyłała czasem prezenty dla Stasia – zawsze praktyczne: ubranka w szarych kolorach albo książki o samochodach. Nigdy pluszowego misia czy lalki.
W końcu przyszedł dzień, kiedy Staś zapytał:
– Mamo, dlaczego babcia mnie nie lubi?
Serce mi pękło.
– Babcia ma swoje smutki i czasem trudno jej okazywać uczucia – odpowiedziałam wymijająco.
Ale wiedziałam, że muszę coś zrobić dla mojego syna.
Napisałam do mamy długi list. Opisałam wszystko: jak bardzo mnie zraniła swoim rozczarowaniem; jak Staś cierpi przez jej chłód; jak bardzo chciałabym mieć matkę, która kocha moje dziecko bezwarunkowo.
Nie odpisała przez kilka tygodni.
Aż pewnego dnia zadzwoniła:
– Ola… Przeczytałam twój list. Przepraszam cię. Nie umiałam sobie poradzić z własnymi uczuciami… Ale chcę spróbować być lepszą babcią dla Stasia.
Spotkałyśmy się kilka dni później w parku. Mama pierwszy raz przytuliła Stasia i dała mu pluszowego misia.
Czy to wystarczyło? Nie wiem. Blizny zostały we mnie na zawsze.
Czasem patrzę na mojego syna i zastanawiam się: dlaczego tak trudno zaakceptować to, co daje nam los? Czy naprawdę miłość do dziecka powinna zależeć od jego płci? Czy wy też znacie takie historie?