„Zarabiam więcej, więc nie muszę nic robić” – historia mojego małżeństwa, które zamieniło się w układ
– „Nie rozumiesz? Zarabiam więcej, więc nie muszę nic robić!” – głos Marka odbił się echem od ścian naszej kuchni. Stałam z rękami zanurzonymi w pianie, zmywając naczynia po kolacji, którą sama ugotowałam. Nasz syn, Kuba, siedział przy stole i udawał, że nie słyszy. Ale widziałam, jak jego małe dłonie zaciskają się na widelcu.
To był zwykły czwartek. Z pracy wróciłam później niż zwykle, bo szefowa poprosiła mnie o zostanie po godzinach. Ledwo zdążyłam odebrać Kubę z angielskiego, wpaść do sklepu po zakupy i ugotować obiad. Marek wrócił do domu o 18:00, rzucił torbę na podłogę i usiadł przed telewizorem. Gdy poprosiłam go o pomoc przy nakrywaniu do stołu, usłyszałam tylko: – „Przecież cały dzień harowałem. Ty masz krótszy etat, to możesz się tym zająć.”
Jeszcze kilka lat temu byłoby inaczej. Marek potrafił wstać wcześniej w sobotę, zrobić śniadanie dla nas wszystkich, a potem razem sprzątaliśmy mieszkanie. Śmialiśmy się, wygłupialiśmy, planowaliśmy wspólne wyjazdy. Teraz wszystko jest na mojej głowie: pranie, gotowanie, zakupy, opieka nad Kubą, nawet rachunki płacę ja – bo Marek „nie ma głowy do takich rzeczy”.
Kiedyś rozmawialiśmy godzinami. Teraz nasze rozmowy ograniczają się do wymiany informacji: „Kuba ma jutro wycieczkę”, „Trzeba kupić mleko”, „Zapłaciłaś za prąd?”. Czasem próbuję zaczepić Marka o coś więcej:
– Marek, pamiętasz nasze pierwsze wakacje nad morzem? – pytam wieczorem, kiedy siadam obok niego na kanapie.
– Daj spokój, jestem zmęczony – burczy i nawet nie odrywa wzroku od ekranu.
Czuję się przezroczysta. Jakby moje potrzeby przestały istnieć w momencie, gdy Marek zaczął zarabiać więcej ode mnie. On pracuje w IT, ja jestem nauczycielką w podstawówce. Różnica w pensjach jest spora, ale przecież oboje pracujemy! Próbowałam z nim rozmawiać:
– Marek, czuję się jak służąca. Wszystko jest na mojej głowie.
– Przesadzasz. Przecież masz więcej czasu. Ja zarabiam na ten dom.
– Ale ja też pracuję! I też jestem zmęczona.
– To zmień pracę na lepiej płatną – rzuca z irytacją.
Wtedy pierwszy raz poczułam coś na kształt pogardy. Jakby pieniądze dawały mu prawo do bycia panem sytuacji. Jakby miłość i partnerstwo przestały mieć znaczenie.
Zaczęłam obserwować inne pary. W pracy koleżanki opowiadały o swoich mężach: „Mój zrobił dziś śniadanie”, „Mój zabrał dzieci na spacer”. Czułam ukłucie zazdrości i wstyd – bo ja nie potrafię już nawet poprosić Marka o pomoc bez kłótni.
Najgorsze są weekendy. Marek śpi do południa, potem wychodzi z kolegami na rower albo siada do komputera. Ja ogarniam dom, robię zakupy, gotuję obiad dla wszystkich. Kuba coraz częściej pyta:
– Mamo, czemu tata nigdy nie chce ze mną pograć?
Nie wiem, co odpowiedzieć. Nie chcę go nastawiać przeciwko ojcu, ale nie chcę też kłamać.
Pewnego wieczoru zebrałam się na odwagę i zaproponowałam terapię małżeńską.
– Zwariowałaś? To dla ludzi z problemami! My nie mamy problemów – Marek wzruszył ramionami.
– Ale ja mam problem! Czuję się samotna w tym związku!
– To twoja sprawa – rzucił i wyszedł z pokoju.
Zaczęłam płakać. Cicho, żeby Kuba nie słyszał. Przypomniałam sobie nasze wesele – jak Marek przysięgał miłość i wsparcie na dobre i złe. Gdzie to wszystko się podziało?
Z czasem zaczęłam zamykać się w sobie. Przestałam prosić o pomoc. Robiłam wszystko sama – z poczucia obowiązku i bezsilności. Wieczorami siadałam z kubkiem herbaty i patrzyłam przez okno na światła miasta. Zastanawiałam się, czy to już koniec naszego małżeństwa.
Pewnego dnia zadzwoniła do mnie mama:
– Kasiu, co u was słychać?
– W porządku… – skłamałam odruchowo.
– Słyszę po głosie, że coś jest nie tak. Chcesz pogadać?
Wybuchłam płaczem. Opowiedziałam jej wszystko – o Marku, o tym jak czuję się niewidzialna i niekochana.
– Kochanie, nie możesz tak żyć. Musisz zawalczyć o siebie – powiedziała mama cicho.
Ale jak? Próbowałam rozmawiać z Markiem setki razy. On uważa, że skoro przynosi do domu pieniądze, to jego rola się kończy.
W pracy zaczęłam zostawać dłużej niż musiałam – tylko po to, żeby nie wracać do pustego domu pełnego pretensji i milczenia. Kuba coraz częściej zamykał się w swoim pokoju.
W końcu nadszedł dzień, kiedy nie wytrzymałam.
Była sobota rano. Marek znów spał do południa. Ja od szóstej byłam na nogach: pranie, śniadanie dla Kuby, sprzątanie kuchni. O 11:00 usiadłam przy stole i zaczęłam płakać bezgłośnie.
Kuba podszedł do mnie i przytulił się:
– Mamo… czemu jesteś smutna?
Nie potrafiłam odpowiedzieć.
Wtedy podjęłam decyzję: muszę coś zmienić. Dla siebie i dla syna.
Wieczorem usiadłam naprzeciwko Marka:
– Marek, jeśli nic się nie zmieni… odejdę.
Spojrzał na mnie z niedowierzaniem:
– Ty? Dokąd pójdziesz? Z czego się utrzymasz?
– Poradzę sobie – odpowiedziałam cicho.
Nie spałam tej nocy ani minuty. Rano spakowałam kilka rzeczy i pojechałam z Kubą do mamy.
Marek dzwonił kilka razy – najpierw z pretensjami, potem z prośbami o powrót. Ale ja wiedziałam już jedno: nie chcę być niewolnicą we własnym domu.
Dziś mija pół roku od tamtego dnia. Wynajmuję małe mieszkanie z Kubą. Jest ciężko finansowo, ale czuję się wolna i spokojna jak nigdy wcześniej.
Czasem pytam siebie: dlaczego pozwoliłam sobie na to przez tyle lat? Czy naprawdę pieniądze są ważniejsze od szacunku? Czy można odbudować miłość tam, gdzie została tylko kalkulacja?
A Wy… co byście zrobili na moim miejscu?