Kiedy świat się wali: Moja walka o siebie po zdradzie męża

– Naprawdę? To wszystko, co masz mi do powiedzenia po dziewiętnastu latach? – mój głos drżał, a w oczach paliły się łzy, których nie chciałam pokazać. Stałam w kuchni, opierając się o blat, jakby to miało mnie uratować przed upadkiem. Andrzej patrzył na mnie z tą swoją nową, obcą mi twarzą – spokojną, jakby właśnie rozmawiał o pogodzie.

– Przepraszam, Aniu. Nie chciałem cię ranić. Ale nie mogę już dłużej żyć w kłamstwie – powiedział cicho, spuszczając wzrok.

Dwa tygodnie temu mój świat się zawalił. Mam 42 lata, dwójkę dzieci – Kasię i Michała – i przez dziewiętnaście lat byłam żoną Andrzeja. Myślałam, że jesteśmy szczęśliwi. Oczywiście, życie nie było bajką: kredyt na mieszkanie, praca, codzienne obowiązki, czasem kłótnie o drobiazgi. Ale przecież tak wygląda życie każdej rodziny, prawda?

Nie zauważyłam, kiedy zaczęliśmy się od siebie oddalać. Andrzej coraz częściej zostawał dłużej w pracy, tłumaczył się projektami i spotkaniami z klientami. Ja zajmowałam się domem, dziećmi, gotowałam obiady, pilnowałam rachunków. Czasem miałam wrażenie, że jestem przezroczysta. Ale nie narzekałam – przecież tak trzeba, dla dzieci, dla rodziny.

Aż do tego wieczoru. Andrzej wrócił wcześniej niż zwykle. Usiadł naprzeciwko mnie przy stole i powiedział wszystko: że od dwóch lat jest w związku z 28-letnią koleżanką z pracy, że zakochał się jak nastolatek i nie potrafi już dłużej żyć w kłamstwie. Że chce rozwodu.

Poczułam się, jakby ktoś wyrwał mi serce z piersi. Przez chwilę nie mogłam oddychać. W głowie miałam tylko jedno pytanie: „Dlaczego? Dlaczego ja? Dlaczego teraz?” Widziałam w oczach Andrzeja cień współczucia, ale też ulgę – jakby zrzucił z siebie ciężar.

Dzieci spały wtedy już od godziny. Następnego dnia musiałam im powiedzieć prawdę. Kasia ma 16 lat, Michał 12. Patrzyli na mnie szeroko otwartymi oczami, kiedy tłumaczyłam im, że tata się wyprowadza. Kasia wybiegła z pokoju i trzasknęła drzwiami. Michał płakał cicho, wtulony w moją bluzkę.

Przez pierwsze dni funkcjonowałam jak automat. Wstawałam rano, szykowałam śniadanie, odwoziłam dzieci do szkoły, szłam do pracy. Wieczorami płakałam w poduszkę tak cicho, żeby dzieci nie słyszały. Moja mama dzwoniła codziennie, próbując mnie pocieszyć:

– Aniu, musisz być silna dla dzieci. Jesteś dobrą matką. Poradzisz sobie.

Ale ja nie czułam się silna. Czułam się zdradzona i upokorzona. Zaczęłam analizować każdy szczegół naszego małżeństwa: może powinnam była bardziej dbać o siebie? Może za dużo czasu poświęcałam dzieciom? Może powinnam była częściej pytać Andrzeja o jego sprawy?

W pracy wszyscy udawali, że nic się nie dzieje. Tylko Basia z działu kadr spojrzała na mnie ze współczuciem:

– Jeśli chcesz pogadać… jestem tu.

Ale ja nie chciałam rozmawiać. Nie chciałam słuchać rad ani pocieszeń. Chciałam tylko cofnąć czas.

Najgorsze były wieczory. Cisza w mieszkaniu była nieznośna. Dzieci zamykały się w swoich pokojach, a ja siedziałam sama przy kuchennym stole i patrzyłam na puste miejsce po Andrzeju. Czasem łapałam się na tym, że czekam na jego powrót – jak dawniej – i dopiero po chwili docierało do mnie, że już nigdy nie wróci.

Po tygodniu zadzwoniła do mnie teściowa:

– Aniu, Andrzej mówił… Wiesz, on jest dorosły… Ale dzieci powinny mieć kontakt z ojcem.

Poczułam złość. Przez dziewiętnaście lat byłam dla niej jak córka. Teraz mówiła do mnie obcym głosem.

– Oczywiście – odpowiedziałam chłodno – ale to on powinien się postarać.

Kasia przestała rozmawiać z ojcem. Michał próbował udawać, że wszystko jest w porządku, ale widziałam po nim, jak bardzo cierpi. Zaczęły się problemy w szkole – złe oceny, uwagi od nauczycieli.

Pewnego wieczoru usłyszałam rozmowę Kasi przez telefon:

– Nienawidzę go! Jak mógł nam to zrobić? Mama płacze codziennie…

Serce mi pękało na tysiąc kawałków.

Minęły dwa tygodnie od tamtej rozmowy w kuchni. Andrzej wyprowadził się do wynajętego mieszkania na drugim końcu miasta. Dzwoni czasem do dzieci, ale one nie chcą z nim rozmawiać. Ja próbuję ogarnąć rzeczywistość: spotkania z prawnikiem, podział majątku, rozmowy z psychologiem szkolnym.

W pracy coraz trudniej mi się skupić. Szef wezwał mnie na rozmowę:

– Pani Anno, wiem, że przechodzi pani trudny czas… Jeśli potrzebuje pani wolnego…

Ale ja nie mogę sobie pozwolić na wolne. Muszę zarabiać na rachunki i utrzymać dom.

Czasem myślę o tej młodszej kobiecie – Magdzie. Co ona ma takiego, czego ja nie mam? Czy naprawdę można tak po prostu przekreślić prawie dwie dekady wspólnego życia dla chwili namiętności?

Wieczorami rozmawiam z Kasią i Michałem o wszystkim – o szkole, o ich uczuciach, o tym, co będzie dalej. Staram się być silna dla nich, choć sama czuję się jak wrak człowieka.

Ostatnio zaczęłam chodzić na spacery po parku. Potrzebuję ciszy i świeżego powietrza, żeby poukładać myśli. Spotkałam tam kiedyś sąsiadkę – panią Zofię:

– Pani Aniu… życie potrafi zaskoczyć nawet po sześćdziesiątce. Proszę pamiętać: najważniejsze to nie stracić siebie.

Te słowa zapadły mi w pamięć.

Nie wiem jeszcze, jak będzie wyglądała moja przyszłość. Boję się samotności i tego, czy poradzę sobie finansowo i emocjonalnie. Ale wiem jedno: nie chcę już żyć w cieniu przeszłości ani cudzych decyzji.

Czasem pytam siebie: czy można jeszcze zaufać komuś po takim zawodzie? Czy da się odbudować życie od nowa po czterdziestce? Może ktoś z was zna odpowiedź…