Jak modlitwa uratowała moje małżeństwo – historia z życia wzięta

– Nie wierzę ci już, Paweł! – krzyknęłam, trzymając w rękach jego telefon. Wiadomości od tej kobiety były jasne. Zdrada. Słowo, które zawsze wydawało mi się obce, nagle stało się moją rzeczywistością. Stałam w kuchni naszego mieszkania na warszawskim Ursynowie, a w głowie dudniło mi jedno pytanie: „Dlaczego ja?”

Paweł patrzył na mnie z mieszaniną wstydu i bezradności. – Aniu, to nie tak… – zaczął, ale nie pozwoliłam mu dokończyć.

– Nie tak? To jak? – łzy płynęły mi po policzkach. Nasza córka, Zosia, spała w swoim pokoju. Miałam ochotę krzyczeć, rzucać talerzami, ale wiedziałam, że muszę być cicho. Dla niej.

Wyszłam na balkon, zamknęłam za sobą drzwi i oparłam się o zimną balustradę. Warszawskie światła migotały w oddali. „Boże, co mam robić?” – szeptałam przez łzy. Wtedy pierwszy raz od lat zaczęłam się modlić. Nie była to piękna modlitwa z książeczki do nabożeństwa. To był krzyk rozpaczy: „Pomóż mi!”

Następne dni były jak zły sen. Paweł spał na kanapie. W pracy ledwo funkcjonowałam, a Zosia pytała: – Mamusiu, czemu tata nie przychodzi się pożegnać?

Nie miałam siły rozmawiać z nikim. Mama dzwoniła codziennie, ale nie odbierałam. W końcu przyszła bez zapowiedzi.

– Aniu, co się dzieje? – zapytała cicho, widząc moje czerwone oczy.

Zawahałam się, ale w końcu wszystko jej powiedziałam. Przytuliła mnie mocno.

– Dziecko, czasem trzeba zaufać Bogu. Pomódl się. On cię poprowadzi.

Wiedziałam, że mama jest osobą wierzącą, ale ja… Ostatni raz byłam w kościele na ślubie kuzynki. Jednak tej nocy uklękłam przy łóżku i zaczęłam mówić do Boga jak do przyjaciela. Prosiłam o siłę, o mądrość, o znak.

Paweł próbował rozmawiać. – Aniu, to był błąd… Ja… pogubiłem się. Praca, stres… Ona po prostu słuchała.

– A ja? Ja nie słuchałam? – zapytałam przez łzy.

– Ty zawsze byłaś dla mnie wsparciem… Ale ostatnio… wszystko było tylko o Zosi i rachunkach.

Zrozumiałam wtedy, jak bardzo oddaliliśmy się od siebie. Każdy dzień był walką o przetrwanie: praca, przedszkole, zakupy, gotowanie. Zapomnieliśmy o sobie nawzajem.

Zaczęłam chodzić na wieczorne spacery po osiedlu i modlić się w myślach. Czułam spokój, którego dawno nie znałam. Zaczęłam też chodzić do kościoła – najpierw sama, potem z Zosią.

Pewnego dnia Paweł zapytał: – Mogę pójść z wami?

Zgodziłam się niepewnie. W kościele trzymał mnie za rękę pierwszy raz od miesięcy. Po mszy usiedliśmy na ławce przed świątynią.

– Aniu… Chcę spróbować jeszcze raz. Dla ciebie, dla Zosi… dla nas.

Nie odpowiedziałam od razu. Bałam się zaufać ponownie. Ale czułam w sercu coś nowego – nadzieję.

Zaczęliśmy chodzić na terapię małżeńską u pani psycholog w pobliskiej poradni rodzinnej. Było ciężko. Wyrzucałam z siebie żal i ból, Paweł płakał pierwszy raz odkąd go znam.

Wieczorami modliliśmy się razem – czasem tylko milcząc obok siebie, czasem wypowiadając własne słowa do Boga.

Zosia zauważyła zmianę: – Mamusiu, tata znowu się śmieje!

Minęły miesiące zanim znów poczułam się bezpiecznie przy Pawle. Nie zapomniałam tego, co się stało, ale nauczyłam się przebaczać – sobie i jemu.

Dziś wiem jedno: bez wiary i modlitwy nie przetrwałabym tego kryzysu. To one dały mi siłę i odwagę, by walczyć o rodzinę.

Czasem patrzę na Pawła i Zosię przy stole i myślę: „Czy można naprawdę zacząć od nowa?”

A wy? Czy potrafilibyście wybaczyć zdradę i zaufać jeszcze raz?