Między dwiema ścianami: Wizyta teściowej, która zmieniła wszystko

– Maria, czy ty naprawdę nie widzisz, co się dzieje? – głos Olgi przeszył ciszę kuchni jak nóż. Stała przy oknie, z filiżanką kawy w dłoni, a jej spojrzenie było zimne i przenikliwe.

Zamarłam. Woda w czajniku już dawno przestała bulgotać, a ja czułam, jak moje serce wali mi w piersi. Siedziałam przy stole, ściskając łyżeczkę tak mocno, że aż bolały mnie palce. Przez chwilę miałam ochotę wybiec z mieszkania, zostawić wszystko za sobą – jej, mojego męża Pawła, nawet dzieci. Ale zostałam. Jak zawsze.

– O czym mówisz? – zapytałam cicho, próbując ukryć drżenie w głosie.

Olga odwróciła się do mnie powoli. Miała na sobie swój ulubiony granatowy sweter i apaszkę w kwiaty – zawsze wyglądała tak samo elegancko, tak samo pewnie siebie. Ja przy niej czułam się jak szara mysz.

– O tym, że Paweł coraz częściej wraca późno do domu. O tym, że dzieci są rozpuszczone. O tym, że ty… – zawahała się na moment – …po prostu sobie nie radzisz.

Poczułam, jak łzy napływają mi do oczu. Nie chciałam płakać przy niej. Nie chciałam dać jej tej satysfakcji.

– Staram się – wyszeptałam.

– Starasz się? – prychnęła. – Maria, życie to nie jest konkurs na starania. Albo coś robisz dobrze, albo nie robisz wcale.

Wtedy wszedł Paweł. Zatrzymał się w progu kuchni i spojrzał na nas obie. Przez chwilę miałam nadzieję, że stanie po mojej stronie. Że powie coś, cokolwiek, co sprawi, że Olga przestanie mnie ranić. Ale on tylko westchnął i odwrócił wzrok.

– Znowu zaczynacie? – mruknął pod nosem.

– To nie ja zaczynam – odpowiedziała Olga z lodowatym spokojem. – Ja tylko mówię prawdę.

Paweł spojrzał na mnie z wyrzutem. – Maria, mogłabyś chociaż raz nie robić sceny?

Wtedy coś we mnie pękło. Wstałam gwałtownie od stołu, aż krzesło zaskrzypiało na panelach.

– Sceny? To ja robię sceny? – głos mi się załamał. – Może gdybyś czasem mnie wysłuchał…

– Nie zaczynaj – przerwał mi Paweł i wyszedł z kuchni.

Zostałyśmy same z Olgą. Przez chwilę panowała cisza tak gęsta, że można ją było kroić nożem.

– Widzisz? – powiedziała cicho Olga. – On jest zmęczony. Ty go męczysz.

Nie odpowiedziałam. Patrzyłam na swoje dłonie i zastanawiałam się, kiedy dokładnie straciłam kontrolę nad własnym życiem.


Kiedy poznałam Pawła, byłam inną osobą. Miałam marzenia – chciałam zostać nauczycielką polskiego, pisać wiersze do szuflady, podróżować po świecie. Paweł był wtedy studentem informatyki; zakochałam się w jego poczuciu humoru i tym błysku w oku, gdy opowiadał o swoich planach na przyszłość.

Olga pojawiła się w moim życiu jak burza. Od początku dawała mi do zrozumienia, że nie jestem wystarczająco dobra dla jej syna. „Maria, ty nawet nie umiesz dobrze ugotować rosołu” – powiedziała kiedyś podczas niedzielnego obiadu. Paweł wtedy tylko się uśmiechnął i pocałował mnie w czoło. „Nie przejmuj się mamą” – szeptał wieczorami do poduszki.

Ale z czasem jego słowa przestały wystarczać.


Po narodzinach naszej córki Zosi wszystko się zmieniło. Byłam wykończona nieprzespanymi nocami i ciągłym poczuciem winy, że nie jestem wystarczająco dobrą matką. Olga przychodziła codziennie pod pretekstem pomocy, ale tak naprawdę kontrolowała każdy mój ruch.

– Dziecko powinno spać na brzuchu – mówiła stanowczo.
– Lekarka mówiła inaczej… – próbowałam protestować.
– Lekarka! A co ona wie? Ja wychowałam troje dzieci i wszystkie żyją!

Paweł coraz częściej znikał w pracy lub wychodził z kolegami „na piwo”. Zostawałam sama z Olgą i Zosią, czując się jak intruz we własnym domu.


Kiedy Zosia miała trzy lata, urodził się Kuba. Myślałam wtedy: „Może teraz coś się zmieni”. Ale było tylko gorzej. Olga przychodziła jeszcze częściej; krytykowała wszystko: od sposobu karmienia po wybór ubranek dla dzieci.

Pewnego dnia usiadła naprzeciwko mnie przy stole i powiedziała:
– Maria, ty chyba nie kochasz tych dzieci tak jak powinnaś.

To był cios prosto w serce. Przez całą noc płakałam w łazience, żeby dzieci nie słyszały.


Z czasem zaczęłam zamykać się w sobie. Przestałam dzwonić do przyjaciółek; nie miałam siły ani ochoty na rozmowy o niczym. Każdy dzień był taki sam: śniadanie dla dzieci, sprzątanie, zakupy, obiad dla Olgi (bo przecież „Paweł lubi schabowe tak jak mama robi”), wieczorne kąpiele i bajki na dobranoc.

Czułam się jak cień samej siebie.


Aż do tego dnia, kiedy Olga przyszła z wizytą i wszystko pękło.

Po tamtej rozmowie przez kilka dni unikaliśmy się z Pawłem jak ognia. Dzieci wyczuwały napięcie; Zosia zaczęła moczyć się w nocy, Kuba był rozdrażniony i płaczliwy.

W końcu zebrałam się na odwagę i powiedziałam Pawłowi:
– Musimy porozmawiać.
Usiadł naprzeciwko mnie z miną obrażonego dziecka.
– O czym?
– O nas. O twojej mamie. O tym wszystkim…
Westchnął ciężko.
– Maria, ja naprawdę nie mam siły na twoje pretensje.
Poczułam gniew narastający we mnie jak fala.
– To nie są pretensje! Ja po prostu już nie daję rady! Twoja mama traktuje mnie jak służącą! Ty udajesz, że tego nie widzisz!
Paweł milczał przez chwilę, a potem powiedział:
– Moja mama chce dobrze…
Zacisnęłam pięści.
– A ja? Czy ktoś pyta, czego ja chcę?
Nie odpowiedział.


Minęły tygodnie pełne cichych dni i głośnych nocy. Pewnego wieczoru Paweł spakował walizkę i wyszedł bez słowa. Zostałam sama z dziećmi i pustką w sercu tak wielką, że trudno było oddychać.

Olga przyszła następnego dnia.
– Maria… – zaczęła niepewnie.
Spojrzałam na nią przez łzy.
– To wszystko twoja wina – wyszeptałam drżącym głosem.
Usiadła naprzeciwko mnie i po raz pierwszy zobaczyłam w jej oczach coś innego niż chłód – może cień żalu?
– Chciałam tylko pomóc… – powiedziała cicho.
Pokręciłam głową.
– Pomoc to nie to samo co kontrola…
Przez chwilę siedziałyśmy w milczeniu.
– Maria… jeśli chcesz… mogę już nie przychodzić – powiedziała nagle Olga i wyszła bez słowa więcej.


Zostałam sama ze swoimi myślami i dwójką przestraszonych dzieci. Każdego dnia uczyłam się na nowo być matką i kobietą – bez Pawła, bez Olgi, bez ich oczekiwań i wymagań. Było ciężko; czasem miałam ochotę krzyczeć ze złości i bezsilności. Ale powoli zaczynałam oddychać własnym rytmem.

Dziś wiem jedno: czasem trzeba pozwolić odejść temu, co nas niszczy – nawet jeśli boli bardziej niż wszystko inne na świecie.

Czy można odnaleźć siebie po latach życia w cieniu innych? Czy wy też kiedyś musieliście walczyć o własną tożsamość w rodzinie?