„A więc to ty weźmiesz kredyt” – Z jednym walizką wracam do domu

– To ty weźmiesz kredyt, Aniu. – Słowa teściowej rozbrzmiały w mojej głowie jak wyrok. Siedziałam przy kuchennym stole, dłonie miałam zaciśnięte na kubku herbaty, a serce waliło mi jak oszalałe. Spojrzałam na Pawła, mojego męża, szukając w jego oczach wsparcia, ale on tylko spuścił wzrok i zaczął dłubać widelcem w ziemniakach.

– Mamo, może porozmawiamy o tym później? – wymamrotał niepewnie.

– Nie ma o czym rozmawiać! – Teściowa podniosła głos. – Skoro chcesz mieszkać w tym mieszkaniu, to musisz się dołożyć. Ja już swoje zrobiłam.

Miałam dziewiętnaście lat, kiedy wyszłam za Pawła. Byłam zakochana po uszy, przekonana, że razem przetrwamy wszystko. On był moim pierwszym chłopakiem, pierwszą miłością. Rodzice ostrzegali mnie, żebym się nie spieszyła, ale kto by ich słuchał? Wydawało mi się, że świat należy do nas.

Pierwsze miesiące po ślubie były jak z bajki. Wynajęliśmy małe mieszkanie na Pradze, chodziliśmy na spacery po bulwarach, śmialiśmy się z byle czego. Ale szybko okazało się, że życie kosztuje więcej niż myśleliśmy. Paweł stracił pracę w magazynie, a ja ledwo wiązałam koniec z końcem na kasie w Biedronce. Wtedy przyszła propozycja od jego mamy: „Przeprowadzicie się do mnie, będzie taniej”.

Nie chciałam tego. Czułam, że to krok wstecz, ale Paweł przekonywał: „To tylko na chwilę, Aniu. Odbijemy się i pójdziemy na swoje”.

Minął rok. Nadal siedzieliśmy w ciasnym dwupokojowym mieszkaniu na Bródnie. Teściowa rządziła wszystkim: co jemy na obiad, kiedy robimy pranie, nawet jak ustawiamy buty w przedpokoju. Każdy dzień był walką o odrobinę prywatności.

Najgorsze były wieczory. Kiedy wracałam zmęczona po dziesięciu godzinach na kasie, marzyłam tylko o ciszy i spokoju. Zamiast tego słyszałam narzekania: „Znowu nie umyłaś naczyń”, „Dlaczego Paweł nie znalazł jeszcze pracy?”, „Kto zapłaci za rachunki?”.

Paweł coraz częściej wychodził z kolegami „na piwo”. Wracał późno, czasem czuć było od niego alkohol. Próbowałam z nim rozmawiać, ale zamykał się w sobie.

– Aniu, ja już nie wiem, co robić – mówił raz cicho. – Mama mnie dusi, ale nie mamy wyjścia.

A potem przyszedł ten wieczór. Kolacja jak każda inna: ziemniaki, kotlet schabowy, ogórek kiszony. I nagle teściowa rzuca: „Dostałam propozycję wykupu mieszkania od spółdzielni. Ale trzeba wziąć kredyt. Ja już nie mogę – jestem za stara. Paweł nie ma zdolności. To ty weźmiesz kredyt, Aniu.”

Zamarłam.

– Ale… ja mam umowę na pół etatu! – wykrztusiłam.

– To wystarczy na minimalny kredyt – odparła chłodno teściowa. – Potem będziecie spłacać razem.

Spojrzałam na Pawła. Milczał.

W nocy nie mogłam zasnąć. Przewracałam się z boku na bok, słysząc przez cienką ścianę chrapanie teściowej i cichy szloch Pawła. W głowie miałam tysiące myśli: co jeśli stracę pracę? Co jeśli zostanę sama z tym kredytem? Czy to jest życie, o którym marzyłam?

Następnego dnia zadzwoniłam do mamy.

– Mamo… mogę wrócić do domu? – zapytałam przez łzy.

– Córeczko, zawsze masz u nas miejsce – odpowiedziała bez wahania.

Spakowałam jedną walizkę. Kilka ubrań, zdjęcie z dzieciństwa i książkę, którą dostałam od taty na osiemnastkę. Paweł patrzył na mnie bezradnie.

– Aniu… proszę… nie zostawiaj mnie samego z mamą – wyszeptał.

– Paweł… ja już nie mogę tak żyć – odpowiedziałam drżącym głosem. – Potrzebuję oddechu. Potrzebuję siebie.

Wyszłam z mieszkania bez pożegnania z teściową. Na klatce schodowej spotkałam sąsiadkę panią Halinę.

– Co się stało, dziecko? – zapytała zatroskana.

– Muszę wrócić do domu – odpowiedziałam tylko i ruszyłam dalej.

W pociągu do rodzinnego miasta płakałam całą drogę. Czułam się jak przegrana. Dziewiętnastoletnia rozwódka bez przyszłości.

Mama przytuliła mnie mocno w progu domu.

– Wszystko będzie dobrze – szeptała mi do ucha.

Ale czy naprawdę będzie dobrze? Przez kolejne tygodnie nie wychodziłam z pokoju. Wstydziłam się pokazać znajomym, bałam się plotek sąsiadek („Wróciła z podkulonym ogonem!”). Tata próbował mnie pocieszać:

– Lepiej teraz niż za dziesięć lat z dwójką dzieci i długami.

Ale ja czułam tylko pustkę i żal do siebie samej: dlaczego nie posłuchałam rodziców? Dlaczego tak bardzo chciałam być dorosła?

Po kilku miesiącach zaczęłam powoli wracać do życia. Znalazłam pracę w lokalnej kawiarni. Poznałam nowych ludzi – Magdę, która też uciekła od toksycznego męża; Tomka, który opiekował się chorym ojcem; panią Zofię, która codziennie przychodziła na kawę i opowiadała historie ze swojego życia.

Zaczęłam rozumieć, że nie jestem sama ze swoimi problemami. Że każdy niesie jakiś ciężar.

Paweł dzwonił kilka razy. Przepraszał, prosił o powrót. Ale ja już wiedziałam: nie chcę wracać do życia pod dyktando teściowej i wiecznego strachu o jutro.

Czasem jeszcze budzę się w nocy zlękniona, że znów jestem w tamtym mieszkaniu na Bródnie; że znów słyszę ten zimny głos: „To ty weźmiesz kredyt”.

Ale potem patrzę przez okno na ogród rodziców i czuję spokój.

Czy naprawdę trzeba upaść tak nisko, żeby nauczyć się kochać siebie? Czy każda z nas musi przejść przez piekło cudzych oczekiwań?