Wyszłam za mąż po sześćdziesiątce i myślałam, że to będzie bajka. Prawda okazała się zupełnie inna…

— Mamo, nie rób tego. Proszę cię — głos Ariany drżał, a jej oczy błyszczały łzami. Stałyśmy naprzeciwko siebie w mojej kuchni, tej samej, w której przez lata gotowałam jej zupę pomidorową i lepiłam pierogi na święta. Teraz jednak dzieliła nas przepaść, której nie potrafiłam zasypać.

— Ariana, to moja decyzja. Mam prawo być szczęśliwa — odpowiedziałam, choć w środku czułam się jak mała dziewczynka, która właśnie złamała najważniejszą zasadę.

Miałam sześćdziesiąt jeden lat, kiedy poznałam Marka. Był wdowcem, emerytowanym nauczycielem matematyki z Zabrza. Spotkaliśmy się przypadkiem na spotkaniu Uniwersytetu Trzeciego Wieku. Zaczęło się od rozmowy o książkach, potem były spacery po parku, kawa w małej kawiarni przy rynku. Marek był czuły, uważny, słuchał mnie jak nikt inny od lat. Po śmierci mojego męża czułam się przezroczysta — dla świata i dla własnej córki. Ariana miała swoje życie: pracę w banku, narzeczonego, wieczne plany na przyszłość. Ja byłam tylko dodatkiem do jej codzienności.

Kiedy Marek poprosił mnie o rękę, poczułam się jak bohaterka powieści. Wierzyłam, że to nowy początek. Ariana była wściekła. — On chce tylko twoich pieniędzy! — krzyczała. — Nie znasz go nawet roku! —

Nie słuchałam jej. Chciałam być kochana. Chciałam znów poczuć się ważna.

Ślub był skromny, tylko najbliżsi znajomi i sąsiedzi. Ariana nie przyszła. Wysłała mi SMS-a: „Nie mogę tego zaakceptować”. Bolało bardziej niż cokolwiek wcześniej.

Pierwsze tygodnie z Markiem były jak miód na moje rany. Gotowaliśmy razem obiady, chodziliśmy do kina, rozwiązywaliśmy krzyżówki przy herbacie. Ale potem zaczęły się drobne zgrzyty. Marek miał swoje przyzwyczajenia: wszystko musiało być na swoim miejscu, obiad punktualnie o trzynastej, telewizor grający głośno do późna. Ja lubiłam ciszę, wieczorne czytanie książek i spacery o zmierzchu.

Z czasem drobiazgi przerodziły się w kłótnie. — Nora, ile razy mam ci mówić, żebyś nie zostawiała filiżanek na stole? — burczał pod nosem.

— Przecież zaraz posprzątam…

— Ale nie posprzątałaś! —

Czułam się coraz bardziej jak intruz we własnym domu. Marek zaczął kontrolować moje wydatki. — Po co ci nowa sukienka? Przecież nigdzie nie wychodzisz — mówił z przekąsem.

Zaczęłam tęsknić za czasami, gdy mieszkałam sama z Arianą. Nawet jeśli bywało cicho i pusto, przynajmniej nikt nie liczył moich kromek chleba.

Pewnego wieczoru zadzwoniła Ariana.

— Mamo… — jej głos był cichy i zmęczony. — Pokłóciłam się z Pawłem. Mogę przyjechać?

— Oczywiście! — serce mi zabiło mocniej.

Marek nie był zachwycony. — Nie jesteśmy hotelem — mruknął.

Ariana przyjechała z walizką i czerwonymi oczami od płaczu. Przez kilka dni próbowałyśmy odbudować naszą relację. Rozmawiałyśmy do późna w nocy, śmiałyśmy się z dawnych wspomnień. Marek coraz częściej zamykał się w swoim pokoju.

Pewnego ranka usłyszałam ich rozmowę w kuchni.

— Pan chyba nie rozumie, że to moja mama! — syknęła Ariana.

— A pani chyba nie rozumie, że tu już nie jest pani dom! — odpowiedział zimno Marek.

Weszłam do kuchni i zobaczyłam ich twarze: pełne gniewu i żalu. Poczułam się rozdarta na pół.

Wieczorem usiadłam sama na balkonie z kubkiem herbaty. Patrzyłam na światła miasta i zastanawiałam się, gdzie popełniłam błąd. Czy powinnam była wybrać samotność? Czy miłość po sześćdziesiątce to tylko złudzenie?

Z czasem sytuacja stawała się coraz trudniejsza. Marek zamknął się w sobie, a ja czułam się coraz bardziej osaczona. Ariana wyjechała do Warszawy za pracą i znów zostałam sama z mężczyzną, który miał być moją ostoją, a stał się źródłem codziennego stresu.

Któregoś dnia zebrałam się na odwagę.

— Marek… musimy porozmawiać.

Spojrzał na mnie spod byka.

— To nie jest życie, o jakim marzyłam — powiedziałam cicho.

— To twoja wina! Wszystko rozpieprzyłaś przez tę córkę! — krzyknął.

Łzy napłynęły mi do oczu. Wyszłam z domu i długo spacerowałam po parku. W głowie kłębiły mi się myśli: czy naprawdę zasługuję na szczęście? Czy jestem jeszcze komuś potrzebna?

Po kilku tygodniach podjęłam decyzję: rozwód. To była najtrudniejsza rozmowa w moim życiu. Marek nie próbował mnie zatrzymać.

Dziś mieszkam sama w małym mieszkaniu na obrzeżach miasta. Często odwiedza mnie Ariana; powoli odbudowujemy naszą relację. Czasem czuję żal za tym niespełnionym marzeniem o późnej miłości, ale wiem jedno: lepiej być samą niż samotną wśród ludzi.

Czy naprawdę wiek daje nam mądrość? A może każda miłość — niezależnie od metryki — niesie ze sobą ryzyko złamanego serca? Co wy o tym sądzicie?