Zdrada pod własnym dachem – historia przyjaźni, która zniszczyła moje małżeństwo
– Naprawdę nie masz gdzie się podziać? – zapytałam, patrząc na Alicję, która stała w moim przedpokoju z walizką i oczami pełnymi łez.
– Nie, Marto… Tomek wyrzucił mnie z domu. Przysięgam, nie mam nikogo innego – odpowiedziała drżącym głosem.
Wpuściłam ją bez wahania. Przecież była moją przyjaciółką od liceum. Razem przeżyłyśmy pierwsze miłości, rozstania, egzaminy i śmierć jej mamy. Była dla mnie jak siostra. Kiedy więc pojawiła się na moim progu, nie mogłam odmówić.
Nie wiedziałam jeszcze wtedy, że właśnie otwieram drzwi do własnego piekła.
Początkowo wszystko wydawało się normalne. Alicja była cicha, zamknięta w sobie, dużo płakała. Mój mąż, Paweł, pocieszał ją jak umiał – czasem przynosił jej herbatę do pokoju gościnnego, czasem zagadywał o pracę. Nie widziałam w tym nic złego. Przecież był dobrym człowiekiem.
Z czasem jednak zaczęłam zauważać drobne rzeczy. Alicja coraz częściej zostawała z Pawłem sama w kuchni, śmiali się z żartów, których nie rozumiałam. Raz przyłapałam ich na tym, jak wymieniali się spojrzeniami podczas kolacji. Zignorowałam to – przecież byliśmy wszyscy dorośli.
Ale potem zaczęły się szeptane rozmowy za zamkniętymi drzwiami. Ciche śmiechy dochodzące z salonu późnym wieczorem, kiedy ja już kładłam się spać. Raz usłyszałam swoje imię wypowiedziane przez Alicję i nagle zapadła cisza.
– Coś się dzieje? – zapytałam Pawła pewnej nocy, kiedy wrócił do sypialni później niż zwykle.
– Przesadzasz. Po prostu rozmawialiśmy o jej problemach – odpowiedział z irytacją.
Zaczęłam czuć się jak intruz we własnym domu. Alicja coraz częściej przejmowała moje obowiązki – gotowała obiady, robiła zakupy, nawet zaczęła prasować Pawłowi koszule. Kiedyś to ja byłam jego wsparciem po ciężkim dniu w pracy. Teraz widziałam, jak opowiada jej o swoich problemach, a ona słucha z uwagą i współczuciem.
Pewnego dnia wróciłam wcześniej z pracy. Usłyszałam śmiech dochodzący z kuchni. Zajrzałam przez uchylone drzwi i zobaczyłam Alicję siedzącą na blacie, a Pawła stojącego tuż obok niej. Ich twarze były bardzo blisko siebie.
– Co tu się dzieje? – zapytałam lodowatym tonem.
Odsunęli się od siebie gwałtownie.
– Nic! Po prostu rozmawialiśmy – odpowiedziała Alicja zbyt szybko.
Od tamtej pory zaczęłam ich obserwować. Czułam się jak detektyw we własnym domu. Przeglądałam telefon Pawła, szukałam śladów zdrady, ale niczego nie znalazłam. Może to tylko moja wyobraźnia? Może jestem przewrażliwiona?
Ale potem znalazłam w łazience szminkę Alicji na koszuli Pawła. Wtedy już nie miałam wątpliwości.
– Chcesz mi coś powiedzieć? – zapytałam Pawła wieczorem, pokazując mu koszulę.
Zbladł.
– To nie tak jak myślisz…
– A jak? Może powiesz mi prawdę?
Wtedy wybuchł płaczem. Przyznał się do wszystkiego. Do tego, że od kilku tygodni są razem. Że Alicja jest dla niego kimś więcej niż tylko przyjaciółką mojej żony.
– Przepraszam… Nie chciałem cię zranić…
Alicja stała w drzwiach i patrzyła na mnie bez słowa. W jej oczach nie było skruchy. Raczej ulga.
Wyrzuciłam ją z domu tej samej nocy. Pawła poprosiłam, żeby się wyprowadził.
Przez kolejne tygodnie żyłam jak w amoku. Nie mogłam spać, nie jadłam. Moja mama przyjechała do mnie z drugiego końca Polski i próbowała mnie pocieszać.
– Musisz być silna, Marto – mówiła, głaszcząc mnie po włosach jak małą dziewczynkę.
Ale ja nie byłam silna. Byłam złamana. Zdradzona przez dwie najbliższe osoby na świecie.
Znajomi dzwonili, pytali co się stało. Plotki rozchodziły się błyskawicznie po naszym małym mieście. W pracy patrzyli na mnie ze współczuciem albo ciekawością. Czułam się upokorzona.
Najgorsze były wieczory. Siedziałam sama w pustym mieszkaniu i zastanawiałam się, gdzie popełniłam błąd. Czy byłam złą żoną? Złą przyjaciółką? Czy mogłam coś zrobić inaczej?
Pewnego dnia zadzwoniła Alicja.
– Musimy porozmawiać – powiedziała bez emocji.
Spotkałyśmy się w kawiarni na rynku. Przyszła ubrana elegancko, pewna siebie.
– Wiem, że mnie nienawidzisz – zaczęła – ale chciałam ci powiedzieć… Paweł był nieszczęśliwy od dawna. Ty tego nie widziałaś.
Patrzyłam na nią z niedowierzaniem.
– To twoje usprawiedliwienie? Że zabrałaś mi męża?
Wzruszyła ramionami.
– Życie jest krótkie. Chciałam być szczęśliwa.
Wyszłam bez słowa. Nie miałam już siły walczyć.
Minęły miesiące zanim zaczęłam dochodzić do siebie. Zmieniłam pracę, wyjechałam na kilka tygodni do siostry do Krakowa. Powoli uczyłam się żyć na nowo – bez Pawła i bez Alicji.
Dziś wiem jedno: zdrada boli najbardziej wtedy, gdy przychodzi od tych, którym ufało się bezgranicznie. Ale wiem też, że można się po niej podnieść.
Czasem patrzę w lustro i pytam siebie: czy mogłam temu zapobiec? Czy warto jeszcze komukolwiek ufać? Może wy macie odpowiedź…