Ucieczka w noc: Jak z walizką i dziećmi zaczęłam nowe życie
– Mamo, dlaczego jest tak ciemno? – zapytała cicho Zosia, ściskając moją dłoń, kiedy szłyśmy po klatce schodowej. Kuba spał na moim ramieniu, ciężki od snu i dziecięcego zmęczenia. Była trzecia nad ranem. W jednej ręce trzymałam walizkę, w drugiej prowadziłam córkę. W głowie miałam tylko jedno: nie mogę się zatrzymać. Nie mogę się obejrzeć.
Wyszeptałam: – Cicho, kochanie. Zaraz będziemy bezpieczni.
Za drzwiami zostawiłam wszystko: mieszkanie, które przez lata urządzałam z Andrzejem, wspomnienia, zdjęcia, nawet ulubioną filiżankę po babci. Ale najbardziej zostawiłam strach. Ten, który przez lata ściskał mnie za gardło, gdy Andrzej wracał do domu i już po jego krokach wiedziałam, czy będzie dziś spokojnie, czy znów usłyszę wyzwiska, trzaskanie drzwiami, a może coś gorszego.
Nie wiem, skąd wzięłam odwagę. Może z ostatniej kłótni, kiedy zobaczyłam w oczach Zosi łzy i przerażenie. Może z tego, że Kuba zaczął się jąkać. Może z tego, że któregoś dnia spojrzałam w lustro i zobaczyłam kobietę, której nie poznaję – zgaszoną, wystraszoną, bez życia.
Kiedy dotarłyśmy na dworzec, dzieci były już półprzytomne. Kupiłam najtańsze bilety do Warszawy. Nie miałam planu. Miałam tylko nadzieję, że siostra pozwoli nam zostać choć kilka dni. W pociągu Zosia zasnęła na moich kolanach. Patrzyłam przez okno na ciemność za szybą i czułam, jak łzy spływają mi po policzkach. Bałam się, że Andrzej nas znajdzie. Bałam się, że nie dam rady. Bałam się wszystkiego.
Siostra przyjęła nas chłodno. – Co ty najlepszego zrobiłaś? – zapytała, kiedy dzieci spały na jej kanapie. – Przecież Andrzej to porządny facet. Przesadzasz. Każdy czasem się zdenerwuje.
Nie miałam siły tłumaczyć. Wiedziałam, że nie zrozumie. W naszej rodzinie nie mówiło się o problemach. Mama zawsze powtarzała: „Co ludzie powiedzą?”. Tata milczał. Siostra była twarda, nieugięta, zawsze lepsza ode mnie.
Przez pierwsze tygodnie żyłam jak w zawieszeniu. Szukałam pracy, ale z dwójką dzieci i bez doświadczenia nikt nie chciał mnie zatrudnić. Zasiłek ledwo starczał na jedzenie. Dzieci tęskniły za domem. Zosia pytała: – Kiedy wrócimy do taty? – a ja nie umiałam odpowiedzieć.
Pewnego dnia zadzwonił Andrzej. – Wróć – powiedział zimno. – Bez pieniędzy i tak sobie nie poradzisz. Dzieci potrzebują ojca.
Zadrżałam. Przez chwilę chciałam się poddać. Ale potem spojrzałam na Zosię i Kubę. Nie mogłam ich zawieść.
Zaczęłam sprzątać mieszkania. Pracowałam po nocach, żeby dzieci nie musiały zostawać same. Czasem wracałam tak zmęczona, że zasypiałam w ubraniu. Ale powoli zaczęło się układać. Znalazłam przedszkole dla Kuby, Zosia poszła do szkoły. Poznałam Magdę – sąsiadkę z naprzeciwka, która sama wychowywała syna. Pomagałyśmy sobie nawzajem: ona odbierała dzieci, ja gotowałam obiady.
Najtrudniejsze były święta. W Wigilię siedzieliśmy we trójkę przy małym stole. Zosia płakała, bo tęskniła za dziadkami. Zadzwoniłam do mamy. – Może przyjedziecie? – zapytałam cicho.
– Nie chcemy się mieszać w wasze sprawy – odpowiedziała chłodno. – Może powinnaś spróbować jeszcze raz z Andrzejem?
Poczułam się jak dziecko, które zrobiło coś złego. Ale wiedziałam już, że nie wrócę.
Minęły dwa lata. Dziś mam własne mieszkanie – małe, ale nasze. Pracuję w przedszkolu jako pomoc nauczyciela. Zosia gra na skrzypcach, Kuba już się nie jąka. Czasem boję się przyszłości, boję się samotności, boję się, że dzieci kiedyś mi to wszystko wypomną.
Ale kiedy patrzę na nich, jak śmieją się przy stole, wiem, że zrobiłam dobrze. Że warto było przejść przez piekło, żeby zobaczyć ich uśmiech.
Czasem pytam siebie: ile kobiet w Polsce żyje tak jak ja – w strachu, w samotności, bez wsparcia? Czy każda z nas ma w sobie tę siłę, żeby powiedzieć „dość”? A może czasem wystarczy tylko jedna osoba, która powie: „Jestem z tobą”? Co byście zrobili na moim miejscu?