„Nie chcę tu zostać, mamo!” – Historia o rodzinnych decyzjach, które zmieniają wszystko

– Mamo, proszę, zabierz mnie stąd! – głos Antka drżał, a ja ścisnęłam telefon tak mocno, że aż zbielały mi knykcie. Stałam w kuchni nowego mieszkania, w którym jeszcze pachniało świeżą farbą i nie naszym życiem. Za ścianą słychać było stukanie młotka – mój mąż Tomek próbował zamontować półki w pokoju dzieci.

– Antek, kochanie, przecież dopiero co was tam zawieźliśmy. Babcia się cieszyła, że was zobaczy. – Starałam się mówić spokojnie, choć serce waliło mi jak oszalałe.

– Ale ja nie chcę tu być! Babcia krzyczy na Olę, a dziadek znowu się upił…

Zamarłam. Przez chwilę nie wiedziałam, co odpowiedzieć. Przecież to miały być tylko trzy dni. Trzy dni, podczas których Tomek i ja mieliśmy ogarnąć przeprowadzkę, posprzątać po ekipie remontowej i wreszcie – po raz pierwszy od lat – pobyć razem bez dziecięcego hałasu.

Ale życie nie zna takich planów.

Dwa lata temu Tomek dostał awans w pracy. Po latach wynajmowania mieszkań w Warszawie poczuliśmy, że to ten moment – czas na własny kąt. Zaryzykowaliśmy: kredyt hipoteczny na trzydzieści lat. Pamiętam, jak podpisywaliśmy umowę w banku – ręce mi się trzęsły, a Tomek próbował żartować:

– No to teraz jesteśmy prawdziwymi dorosłymi!

Wtedy wydawało mi się, że to największa decyzja naszego życia. Myliłam się.

Przeprowadzka była chaosem. Kartony piętrzyły się wszędzie, dzieci narzekały na brak internetu i tęskniły za starymi kolegami. Ola miała wtedy piętnaście lat – wiek buntu i wiecznych pretensji. Antek miał osiem i był jeszcze dzieckiem, które potrzebowało czułości i rutyny.

Babcia Zosia mieszkała pod Warszawą, w starym domu z ogrodem. Zawsze powtarzała: „Dzieci są moją radością”. Kiedy zadzwoniłam z pytaniem, czy może przygarnąć wnuki na kilka dni, była zachwycona.

– Oczywiście! Upiekę szarlotkę, a Antek pomoże mi w ogrodzie.

Nie przewidziałam tylko jednego: że mój ojciec znowu zacznie pić.

Pierwszego dnia wszystko wydawało się w porządku. Ola wysłała mi zdjęcie kota śpiącego na jej kolanach, Antek dzwonił podekscytowany, że znalazł żabę nad stawem. Wieczorem Tomek i ja usiedliśmy na podłodze w salonie z pizzą i winem.

– Może to początek czegoś nowego? – powiedział cicho Tomek.

Przytaknęłam. Chciałam wierzyć, że teraz będzie już tylko lepiej.

Następnego dnia zadzwoniła Ola:

– Mamo… babcia pokłóciła się z dziadkiem. On znowu pił. Krzyczała na niego i na mnie też…

Zamurowało mnie. Przez chwilę nie wiedziałam, co powiedzieć. Przecież obiecałam sobie, że moje dzieci nigdy nie będą musiały przechodzić przez to samo piekło co ja.

Kiedy byłam mała, ojciec pił codziennie. Mama płakała po nocach, a ja uczyłam się chodzić na palcach, żeby nie obudzić bestii drzemiącej w salonie. Przysięgłam sobie wtedy: „Moje dzieci będą miały inne dzieciństwo”.

A jednak…

Tomek próbował mnie uspokoić:

– Może przesadzają? Może to tylko jeden wieczór?

Ale potem zadzwonił Antek i usłyszałam w jego głosie ten sam strach, który znałam z własnego dzieciństwa.

Wsiadłam do samochodu bez słowa. Jechałam przez nocne miasto, łzy ciekły mi po policzkach. W myślach kłóciłam się sama ze sobą: „Przecież to tylko kilka dni! Musisz zaufać mamie! Ale przecież znasz ojca…”.

Kiedy weszłam do domu rodziców, zobaczyłam Olę skuloną na kanapie i Antka wtulonego w jej ramię. Mama stała przy kuchence i płakała cicho.

– Przepraszam… – wyszeptała. – Myślałam, że już nie pije…

Ojciec spał pijany w fotelu.

Zabrałam dzieci do samochodu. Ola milczała całą drogę, Antek zasnął z głową na moim ramieniu.

Wróciliśmy do mieszkania pełnego kartonów i niedokończonych spraw. Tomek patrzył na nas bez słowa.

– I co teraz? – zapytał cicho.

Nie wiedziałam.

Przez kolejne tygodnie próbowałam posklejać rodzinę na nowo. Ola zamknęła się w sobie – przestała rozmawiać ze mną i Tomkiem. Antek budził się w nocy z płaczem.

Tomek miał coraz więcej pracy – awans okazał się pułapką: wracał późno, był zmęczony i rozdrażniony.

Pewnego wieczoru Ola wybuchła:

– Po co nam ten dom? Po co ten kredyt? Byliśmy szczęśliwsi tam, gdzie byli nasi przyjaciele!

Nie umiałam jej odpowiedzieć. Sama zadawałam sobie te pytania każdego dnia.

Mama dzwoniła codziennie:

– Przepraszam… Gdybym wiedziała…

Ale przecież wszyscy wiedzieliśmy.

Ojciec przestał odbierać telefony.

W pracy udawałam przed koleżankami, że wszystko jest dobrze. Że przeprowadzka to tylko stres i minie z czasem. Ale kiedy wracałam do domu i widziałam Olę zamkniętą w pokoju oraz Antka śpiącego z pluszakiem pod pachą – czułam się jak najgorsza matka świata.

Któregoś dnia Tomek zaproponował terapię rodzinną.

– Nie damy rady sami – powiedział cicho. – Musimy spróbować czegoś innego.

Zgodziłam się bez przekonania.

Na pierwszym spotkaniu Ola siedziała z założonymi rękami i patrzyła w podłogę. Antek tulił się do mnie tak mocno, że bolały mnie ramiona.

– Czego najbardziej się boisz? – zapytała terapeutka Olę.

– Że wszystko będzie jak kiedyś… Że mama znowu nas zostawi…

Te słowa bolały bardziej niż cokolwiek innego.

Przez kolejne miesiące uczyliśmy się rozmawiać ze sobą na nowo. Uczyliśmy się wybaczać – sobie nawzajem i sobie samym.

Dziś minęły dwa lata od tamtej przeprowadzki. Kredyt nadal ciąży nam nad głowami jak miecz Damoklesa. Z Tomkiem jesteśmy razem – choć już nie tacy sami jak kiedyś. Ola powoli wraca do siebie; Antek śmieje się coraz częściej.

Czasem myślę o tym wszystkim i pytam siebie: czy mogłam postąpić inaczej? Czy każda matka musi czasem zawieść swoje dzieci?

A wy? Czy też macie takie decyzje na sumieniu? Czy można naprawić błędy przeszłości?