Kiedy sąsiedzi stają się rodziną… a potem obcymi

– Myślisz, że kiedyś nam to wybaczą? – szepnęłam do Pawła, leżąc w ciemności, podczas gdy zza ściany dobiegł stłumiony śmiech nowych sąsiadów. To był pierwszy raz od miesięcy, kiedy nie siedzieliśmy u Marty i Krzyśka w kuchni, nie graliśmy w planszówki do późnej nocy. Zamiast tego leżeliśmy na swoich krańcach łóżka, a między nami wisiała cisza cięższa niż listopadowa mgła nad Wisłą.

Gdy trzy lata temu wprowadziliśmy się do bloku na warszawskim Ursynowie, byliśmy pełni nadziei. Nowy start, nowe mieszkanie, nowe życie. Rok później do mieszkania obok wprowadziła się para – Marta i Krzysiek. Byliśmy w podobnym wieku, mieliśmy podobne zainteresowania i od razu przypadliśmy sobie do gustu. Pierwsze wspólne grillowanie na balkonie, wycieczki rowerowe nad Jeziorko Czerniakowskie, wieczory przy winie i planszówkach. Śmialiśmy się, dzieliliśmy radości i smutki, pomagaliśmy sobie z dziećmi i podlewaniem kwiatów. Byliśmy jak rodzina.

Pewnego wieczoru wróciłam z pracy wcześniej niż zwykle. Przechodząc obok ich drzwi, usłyszałam kłótnię. Nie chciałam podsłuchiwać, ale było głośno. – To już nie może tak dalej trwać! Nie możemy im ciągle kłamać! – krzyczała Marta. Krzysiek odpowiedział ciszej, ale wyraźnie: – Jeszcze chwilę. Musimy to wytrzymać.

Cały wieczór byłam spięta. Kiedy przyszli do nas na kolację, starałam się zachowywać normalnie, ale w głowie miałam mętlik. Co przed nami ukrywają? Dlaczego mieliby nam kłamać? Paweł niczego nie zauważył – śmiał się z Krzyśkiem jak zawsze.

Zaczęłam być podejrzliwa. Zauważyłam, że Marta stała się ostatnio chłodna, często odwoływała nasze spotkania w ostatniej chwili. Krzysiek tłumaczył się pracą. Pewnego dnia zobaczyłam Martę z obcym mężczyzną w kawiarni na Mokotowie. Śmiali się i trzymali za ręce. Serce waliło mi jak młotem.

W domu powiedziałam o tym Pawłowi. – Może to tylko kolega? – machnął ręką. Ale ja wiedziałam swoje. Zaczęłam zwracać uwagę na szczegóły – Marta często rozmawiała przez telefon na balkonie, Krzysiek wracał coraz później.

Któregoś dnia Marta przyszła do mnie do mieszkania. Była blada, oczy miała czerwone od płaczu. – Muszę ci coś powiedzieć – zaczęła drżącym głosem. – Z Krzyśkiem… od dawna nam nie wychodzi. Ukrywaliśmy to przed wami, bo jesteście dla nas ważni. Ale ja już nie mogę tego dłużej ciągnąć.

Byłam w szoku. Zawsze wydawali mi się idealną parą. – A ten mężczyzna z kawiarni? – zapytałam ostrożnie.

Marta spuściła wzrok. – To Michał… Zaczęłam się z nim spotykać. Wiem, że to złe, ale z Krzyśkiem już nie dało się żyć.

Czułam mieszankę współczucia i zdrady. Dlaczego nic nam nie powiedzieli? Dlaczego grali przed nami komedię? – Powinniście byli nam zaufać – powiedziałam cicho.

Od tamtej chwili nic już nie było takie jak dawniej. Krzysiek wyprowadził się w jeden weekend. Marta została sama, a Michał zaczął pojawiać się coraz częściej. Nasze wspólne wieczory skończyły się.

Pewnego wieczoru Marta zapukała do naszych drzwi. – Mogę wejść? – zapytała niepewnie.

Siedziałyśmy razem w kuchni i opowiadała mi o swoim dzieciństwie w Radomiu, o tym, jak zawsze marzyła o prawdziwej rodzinie i przyjaciołach. – Wy byliście moją rodziną – powiedziała nagle i rozpłakała się.

Przytuliłam ją, ale w środku czułam rozczarowanie. Tyle lat byliśmy sobie bliscy – a jednak nie potrafili być wobec nas szczerzy.

Z Pawłem długo o tym rozmawialiśmy. On był bardziej wyrozumiały: – Każdy ma prawo do tajemnic. Ja jednak czułam pustkę tam, gdzie kiedyś było ciepło przyjaźni.

Z czasem widywaliśmy się z Martą coraz rzadziej. Michał był inny niż Krzysiek – zamknięty w sobie, małomówny. To już nie było to samo.

Któregoś dnia spotkałam Krzyśka pod sklepem na Kabatach. Wyglądał na zmęczonego, ale uśmiechnął się do mnie: – Dzięki za wszystko, co dla nas zrobiliście.

– Przykro mi – powiedziałam szczerze.

– Czasem po prostu rzeczy nie układają się tak, jakbyśmy chcieli – wzruszył ramionami.

Dziś nasi sąsiedzi to zupełnie inni ludzie – młoda rodzina z małym dzieckiem. Z Martą czasem wymieniamy wiadomości, ale to już nie to samo.

Czasem zastanawiam się: czy byliśmy zbyt naiwni? A może problem tkwi w tym, że ludzie nie potrafią być wobec siebie szczerzy? Jak myślicie – czy po takiej zdradzie można jeszcze komuś naprawdę zaufać?