Dom, który miał być mój: Życie z ojcem, brat i testament, który wszystko zmienił

— Znowu się spóźniłeś, Michał! — krzyknął ojciec z kuchni, kiedy tylko przekroczyłem próg domu. W rękach trzymałem torbę z zakupami, które miałem zrobić po pracy. Byłem zmęczony, ale wiedziałem, że nie mam prawa narzekać. W tym domu narzekać mógł tylko mój młodszy brat, Bartek.

Bartek był oczkiem w głowie ojca. Trzy lata młodszy ode mnie, zawsze dostawał to, czego chciał. Kiedy byliśmy dziećmi, to ja musiałem oddawać mu swoje zabawki, bo „Bartek jest młodszy, ustąp mu”. W szkole podstawowej, kiedy Bartek rozbił szybę piłką, to ja dostałem burę za to, że „nie dopilnowałem brata”. Ojciec zawsze stawał po jego stronie. Nawet mama czasem próbowała mnie pocieszyć: „Michałku, on jest jeszcze mały”, ale ja już wtedy czułem się niewidzialny.

W liceum zaczęło być trochę lepiej. Tam nikt nie znał Bartka i nikt nie wiedział, że jestem tym starszym bratem od czarnej roboty. Miałem przyjaciół, którzy doceniali moje poczucie humoru i pasję do muzyki. Bartek był arogancki i pewny siebie — nawet moi znajomi to widzieli. Często żartowali z jego zadartego nosa i wiecznych pretensji do świata. Ale w domu wszystko wracało do normy: Bartek był królem, a ja służącym.

Po maturze chciałem wyjechać na studia do Krakowa. Marzyłem o własnym życiu, daleko od rodzinnych konfliktów. Ale wtedy mama zachorowała. Ojciec nie radził sobie z opieką nad nią i domem. Bartek już wtedy miał dziewczynę i plany na własne mieszkanie. Zostałem więc ja — ten odpowiedzialny syn. Przez dwa lata opiekowałem się mamą, gotowałem obiady, sprzątałem, chodziłem do pracy dorywczej wieczorami. Bartek wpadał raz na tydzień z paczką ciastek i uśmiechem dla mamy.

Kiedy mama odeszła, ojciec zamknął się w sobie. Stał się jeszcze bardziej zgorzkniały i wymagający. Bartek wyprowadził się do Wrocławia z nową dziewczyną. Ja zostałem — bo ktoś musiał być przy ojcu. Pracowałem na pół etatu w sklepie muzycznym i zajmowałem się domem. Ojciec coraz częściej chorował, wymagał opieki. Bartek dzwonił raz na miesiąc: „Jak tam tata? Wszystko w porządku? Daj znać, jakby coś się działo”.

Przez lata żyłem w cieniu brata i oczekiwań ojca. Czasem miałem ochotę rzucić wszystko i wyjechać, ale czułem się odpowiedzialny za dom rodzinny. To tutaj spędziłem dzieciństwo, tutaj były wspomnienia mamy. Wierzyłem — naiwnie — że kiedyś ojciec to doceni.

Pewnego wieczoru ojciec poprosił mnie do swojego pokoju.
— Michał… — zaczął niepewnie — Chciałem ci podziękować za wszystko, co dla mnie zrobiłeś.
Patrzyłem na niego z niedowierzaniem. Po raz pierwszy od lat usłyszałem coś ciepłego w jego głosie.
— Wiem, że nie byłem łatwym ojcem…
— Tato…
— Daj mi skończyć — przerwał mi stanowczo. — Chciałem tylko powiedzieć… że jestem ci wdzięczny.

Nie powiedział nic więcej. Następnego dnia trafił do szpitala z powodu udaru. Zmarł tydzień później.

Pogrzeb był cichy i skromny. Bartek przyjechał z żoną i dwójką dzieci. Wszyscy składali mi kondolencje — „To ty byłeś przy ojcu do końca”, „Jesteś dobrym synem”. Bartek rzucał mi krótkie spojrzenia pełne niepokoju.

Kilka tygodni później spotkaliśmy się u notariusza na odczytaniu testamentu. Byłem pewien — a może raczej miałem nadzieję — że dom rodzinny przypadnie mnie. Przecież to ja tu zostałem, ja się wszystkim zajmowałem.

Notariusz otworzył kopertę i zaczął czytać:
„Ja, Stanisław Nowak, będąc w pełni władz umysłowych… cały majątek dzielę po równo między moich synów: Michała i Bartka…”

Zamarłem. Po równo? To znaczy… dom też? Spojrzałem na Bartka — jego twarz rozjaśniła się triumfem.
— No to chyba będziemy musieli sprzedać dom — powiedział z uśmiechem.
— Albo wykupisz moją część — dodał szybko.
Nie mogłem uwierzyć w to, co słyszę.
— Bartek… Ty tu nawet nie mieszkałeś przez ostatnie lata! Ja się wszystkim zajmowałem!
Wzruszył ramionami:
— Taki testament. Tata chciał sprawiedliwości.

Wyszedłem z kancelarii notarialnej jak we śnie. Wszystko runęło w jednej chwili: moje poświęcenie, lata opieki nad ojcem i domem… Wszystko na nic.

Przez kolejne dni chodziłem po pustych pokojach domu jak cień. Każdy kąt przypominał mi o mamie, o dzieciństwie… I o tym, jak bardzo chciałem być doceniony przez ojca. Teraz zostało mi tylko rozczarowanie i gorycz.

Bartek dzwonił codziennie:
— Michał, musimy się dogadać co do sprzedaży domu…
Nie odbierałem telefonu.

W końcu przyszedł do mnie osobiście.
— Słuchaj… To nie moja wina. Taki był testament.
Spojrzałem mu prosto w oczy:
— Ale to ja tu byłem przez te wszystkie lata. Ty miałeś swoje życie…
Westchnął:
— Może czas najwyższy pomyśleć o sobie?

Może ma rację? Może całe życie żyłem dla innych? Czy warto było poświęcać wszystko dla rodziny, która nigdy tego nie doceniła?

Czasem patrzę na ten dom i zastanawiam się: czy naprawdę był mój? Czy może nigdy nie miałem prawa do własnego życia?

A wy? Co byście zrobili na moim miejscu?