„Masz miesiąc, żeby się wynieść!” – historia, która rozdarła moją rodzinę
– Masz miesiąc, żeby się wynieść z mojego mieszkania! – usłyszałam, zanim jeszcze zdążyłam zdjąć płaszcz. Stałam w przedpokoju, zmarznięta po powrocie z pracy, a teściowa, pani Grażyna, patrzyła na mnie z chłodnym spokojem. Mój mąż, Paweł, stał obok niej, spuszczając wzrok. W jednej chwili poczułam się jak intruz we własnym domu.
Nie byłam przygotowana na taki cios. Jeszcze rano śmialiśmy się z Pawłem przy kawie, planując weekendowy spacer po parku w naszym małym mieście pod Wrocławiem. Od pół roku mieszkaliśmy u jego matki – miało to być rozwiązanie tymczasowe, dopóki nie uzbieramy na własne mieszkanie. Wierzyłam, że jesteśmy rodziną, że możemy na siebie liczyć. Myliłam się.
– Grażyno, o co chodzi? – zapytałam cicho, próbując ukryć drżenie głosu.
– O to, że mam już dość tej sytuacji – odpowiedziała stanowczo. – Pomogłam wam, ile mogłam. Teraz chcę wreszcie żyć po swojemu. Nie zamierzam być waszą służącą ani niańką dla przyszłych wnuków.
Spojrzałam na Pawła z nadzieją, że stanie po mojej stronie. On jednak tylko wzruszył ramionami.
– Może mama ma rację… – mruknął.
To bolało bardziej niż samo ultimatum. Przez chwilę miałam ochotę krzyczeć, rzucić czymś o ścianę. Zamiast tego poczułam, jak łzy napływają mi do oczu.
– Przecież obiecałaś nam czas… – wyszeptałam.
Grażyna westchnęła teatralnie.
– Marta, ile jeszcze mam czekać? Miało być kilka miesięcy, a minął już prawie rok. Chcę mieć spokój. Nie będę wiecznie utrzymywać dorosłych ludzi.
Wiedziałam, że nie ma sensu dyskutować. Grażyna była kobietą twardą i nieustępliwą. Sama wychowała Pawła po śmierci męża, pracowała całe życie jako pielęgniarka i zawsze powtarzała, że każdy musi radzić sobie sam.
Wieczorem próbowałam porozmawiać z Pawłem.
– Paweł, nie możemy tak po prostu się wynieść! Nie mamy gdzie iść! – powiedziałam z rozpaczą.
– Wynajmiemy coś… – odparł bez przekonania. – Może znajdę dodatkową pracę.
– A co z moją umową? Pracuję na pół etatu w bibliotece! Ledwo starcza nam na rachunki!
– Jakoś damy radę…
Jego obojętność była dla mnie jak policzek. Zawsze myślałam, że jesteśmy drużyną. Teraz czułam się samotna jak nigdy wcześniej.
Następnego dnia zadzwoniłam do mojej mamy.
– Mamo… Grażyna wyrzuca nas z mieszkania – powiedziałam przez łzy.
– O Boże… – usłyszałam w słuchawce. – Dziecko, przecież my mieszkamy w kawalerce… Nie zmieścicie się tu z Pawłem.
Wiedziałam to doskonale. Moi rodzice całe życie walczyli o każdy grosz. Ojciec odszedł, gdy miałam dziesięć lat. Mama sprzątała domy bogatych ludzi w centrum Wrocławia, żeby mnie utrzymać i dać mi szansę na studia. Nie mogłam jej prosić o więcej.
Przez kolejne dni atmosfera w mieszkaniu była gęsta jak mgła nad Odrą jesienią. Grażyna chodziła po domu z miną męczennicy, ostentacyjnie zamykała drzwi do swojego pokoju i przestała ze mną rozmawiać. Paweł coraz częściej wracał późno z pracy albo wychodził do kolegów „na piwo”.
Pewnego wieczoru usłyszałam ich rozmowę przez uchylone drzwi kuchni.
– Synu, musisz w końcu dorosnąć – mówiła Grażyna szeptem. – Marta cię tylko ogranicza. Zobaczysz, jak będzie ci lżej bez niej na głowie.
– Mamo…
– Przestań być taki miękki! Zawsze robisz to, co ona chce!
Serce mi stanęło. Czyli to nie tylko o mieszkanie chodziło? Czy Grażyna od początku mnie nie akceptowała?
Następnego dnia Paweł wrócił do domu pijany. Rzucił torbę na podłogę i zaczął krzyczeć:
– To wszystko twoja wina! Gdybyś lepiej zarabiała, już dawno byśmy się stąd wynieśli!
Nie wytrzymałam.
– To ty powinieneś stanąć po mojej stronie! Twoja matka traktuje mnie jak śmiecia!
– Przesadzasz! Ona chce dla nas dobrze!
– Dla nas? Czy dla siebie?
Wybuchła awantura jakiej jeszcze nie było. Krzyki słychać było chyba na całej klatce schodowej. W końcu wybiegłam z mieszkania i długo błąkałam się po mieście bez celu.
W pracy nie mogłam się skupić. Koleżanka z biblioteki, pani Iwona, zauważyła moje czerwone oczy.
– Co się dzieje, Marto?
Opowiedziałam jej wszystko. Słuchała uważnie, a potem powiedziała coś, co zapadło mi w pamięć:
– Czasem trzeba postawić siebie na pierwszym miejscu. Nawet jeśli to boli.
Wieczorem podjęłam decyzję. Jeśli Paweł nie potrafi być moim wsparciem, muszę zadbać o siebie sama.
Znalazłam ogłoszenie o pokoju do wynajęcia u starszej pani na obrzeżach miasta. Spakowałam walizkę i napisałam Pawłowi krótką wiadomość: „Nie mogę tak żyć. Potrzebuję czasu dla siebie.”
Następnego dnia rano wyszłam z mieszkania Grażyny bez słowa pożegnania.
Pierwsze tygodnie były koszmarem. Samotność bolała bardziej niż kiedykolwiek wcześniej. Ale powoli zaczęłam odzyskiwać spokój. Pani Jadwiga, u której wynajmowałam pokój, okazała się serdeczna i pomocna. Pomagała mi szukać lepszej pracy i wspierała dobrym słowem.
Paweł dzwonił kilka razy, ale nie odbierałam. Potrzebowałam czasu na przemyślenie wszystkiego od nowa.
Po dwóch miesiącach dostałam etat w miejskiej bibliotece i zaczęłam układać sobie życie na nowo. Zrozumiałam jedno: nie można budować szczęścia na cudzym poczuciu winy ani podporządkowywać się ludziom, którzy nie szanują naszych uczuć.
Czasem zastanawiam się: czy gdybym była silniejsza wcześniej, wszystko potoczyłoby się inaczej? Czy warto walczyć o rodzinę za wszelką cenę? A może czasem trzeba pozwolić odejść tym, którzy nas ranią? Co wy byście zrobili na moim miejscu?