Zdrada, której nie przewidziałam: Historia o przyjaźni, która zniszczyła rodzinę

– Powiedz mi, dlaczego on znowu wrócił późno? – Ewa patrzyła na mnie z oczami pełnymi łez, ściskając w dłoniach kubek herbaty. Siedziałyśmy w mojej kuchni, a za oknem padał listopadowy deszcz. – Przecież ja już nie mam siły, Anka.

– Może to tylko praca, Ewa. Wiesz, jak jest w korporacji. – Próbowałam ją pocieszyć, choć sama nie wierzyłam w te słowa. Znałam jej męża, Marka, od lat. Był typem faceta, który zawsze miał coś do ukrycia. Ale Ewa była moją przyjaciółką – od czasów studiów, od pierwszych wspólnych imprez na Politechnice Warszawskiej, przez wszystkie nasze wzloty i upadki. Była dla mnie jak siostra.

Nie wiedziałam wtedy, że to ja powinnam zadawać pytania. Że to nie Marek był tym, kto zdradzał.

Przez lata byłam dla Ewy opoką. Kiedy jej matka zachorowała na raka, to ja gotowałam dla niej obiady i odbierałam jej córkę z przedszkola. Kiedy Marek wyprowadził się na dwa tygodnie po ich kłótni o pieniądze, to ja przekonywałam Ewę, żeby mu wybaczyła. Wierzyłam w ich miłość bardziej niż ona sama.

W moim własnym domu wszystko wydawało się stabilne. Michał – mój mąż – był spokojny, odpowiedzialny. Pracował jako informatyk w dużej firmie na Mokotowie. Mieliśmy dwójkę dzieci: Zosię i Antka. Nasze życie było przewidywalne jak rozkład jazdy PKP.

Aż do tamtego dnia.

Pamiętam dokładnie: był piątek, początek grudnia. Michał wrócił późno, zmęczony i rozdrażniony. Zosia miała gorączkę, a ja byłam wykończona po całym tygodniu pracy i opieki nad dziećmi.

– Możesz chociaż raz pomóc mi z dziećmi? – wybuchłam nagle, sama zaskoczona swoją złością.

Michał spojrzał na mnie obojętnie.

– Jestem zmęczony. Daj mi spokój.

Wtedy pierwszy raz poczułam, że coś jest nie tak. Że oddaliliśmy się od siebie bardziej niż kiedykolwiek wcześniej.

Zaczęłam szukać winy w sobie. Może za dużo wymagam? Może powinnam być lepszą żoną? Przecież Ewa zawsze mówiła: „Faceci są prości – trzeba im dać trochę luzu”.

Ale Michał coraz częściej znikał wieczorami. Tłumaczył się nadgodzinami albo spotkaniami służbowymi. Zosia zaczęła pytać: „Mamo, dlaczego tata nie czyta mi już bajek na dobranoc?”

Pewnego dnia znalazłam w jego kurtce paragon z restauracji w centrum Warszawy – tej samej, do której chodziłyśmy z Ewą na nasze babskie wieczory. Data zgadzała się z dniem, kiedy miał być na delegacji w Poznaniu.

Serce zaczęło mi walić jak młotem.

Zadzwoniłam do Ewy.

– Muszę się wygadać – powiedziałam drżącym głosem.

Przyszła natychmiast. Usiadłyśmy na kanapie, a ja opowiedziałam jej o wszystkim: o paragonie, o zmianie zachowania Michała, o moich lękach.

Ewa słuchała uważnie, przytakiwała, głaskała mnie po dłoni.

– Może przesadzasz? Może to tylko przypadek? – próbowała mnie uspokoić.

Ale ja już wiedziałam, że coś jest nie tak.

Zaczęłam śledzić Michała. Czułam się jak bohaterka taniego serialu kryminalnego. Sprawdzałam jego telefon, szukałam śladów w komputerze. Nic nie znalazłam – był ostrożny.

Aż pewnego dnia zobaczyłam ich razem.

Stałam na przystanku autobusowym przy Placu Zbawiciela. Padał śnieg z deszczem, a ja czekałam na autobus do pracy. I wtedy zobaczyłam Michała wychodzącego z kawiarni… razem z Ewą. Szli blisko siebie, śmiali się do siebie tak, jakby byli jedynymi ludźmi na świecie.

Zamarłam. Nie mogłam uwierzyć własnym oczom.

Przez kilka dni żyłam jak w transie. Nie jadłam, nie spałam. Dzieci pytały: „Mamo, co się stało?” – a ja nie umiałam odpowiedzieć.

W końcu zebrałam się na odwagę i skonfrontowałam Michała.

– Widziałam cię z Ewą – powiedziałam cicho.

Zbladł. Przez chwilę milczał, potem usiadł ciężko na krześle.

– To nie tak…

– To jak? – przerwałam mu drżącym głosem.

– To trwa od kilku miesięcy – wyszeptał. – Nie chciałem cię ranić…

Poczułam się tak, jakby ktoś wyrwał mi serce z piersi.

Ewa nie odbierała ode mnie telefonów przez kilka dni. W końcu przyszła do mnie sama.

– Przepraszam – powiedziała tylko i rozpłakała się jak dziecko.

Nie potrafiłam jej wybaczyć. Nie potrafiłam nawet na nią patrzeć.

Moja rodzina rozpadła się w ciągu kilku tygodni. Michał wyprowadził się do wynajętego mieszkania na Ursynowie. Dzieci płakały nocami i pytały: „Kiedy tata wróci?”

Ewa próbowała do mnie pisać, dzwonić – bez skutku. Wspólni znajomi byli podzieleni: jedni stali po mojej stronie, inni po jej. Moja matka powtarzała: „Wiedziałam, że ona jest fałszywa”.

Najgorsze były święta Bożego Narodzenia. Siedziałam przy stole z dziećmi i matką, patrząc na puste miejsce po Michale. W radiu leciały kolędy, a ja czułam tylko pustkę i żal.

Przez wiele miesięcy żyłam jak cień samej siebie. Chodziłam do pracy mechanicznie, opiekowałam się dziećmi bez radości. Każda rozmowa o przyjaźni bolała mnie jak rana rozdrapana do krwi.

Dopiero po roku zaczęłam powoli wracać do życia. Zaczęłam chodzić na terapię. Poznałam nowe koleżanki – Magdę z pracy i Justynę z sąsiedztwa. Zaczęłyśmy spotykać się na kawie i długich spacerach po Łazienkach.

Dzieci powoli przyzwyczaiły się do nowej rzeczywistości. Michał widywał je co drugi weekend; Ewa wyprowadziła się do innej dzielnicy Warszawy.

Czasami jeszcze budzę się w nocy i pytam siebie: jak mogłam tego nie zauważyć? Jak mogłam tak bardzo zaufać komuś, kto mnie zdradził?

Dziś wiem jedno: życie potrafi złamać nawet najtwardszego człowieka. Ale też uczy nas siły i niezależności.

Czy można jeszcze zaufać drugiemu człowiekowi? Czy zdrada zawsze musi oznaczać koniec wszystkiego? A może to dopiero początek nowego życia?