Wróciłam ze szpitala z noworodkiem, a w domu zastałam chaos. Czy można wybaczyć taką obojętność?
— Michał, gdzie są pieluchy? — zapytałam, stojąc w progu naszego mieszkania z maleńką Zosią na rękach. W powietrzu unosił się zapach nieposprzątanej kuchni i stęchłego prania. Moje serce waliło jak oszalałe. Przez dziewięć miesięcy wyobrażałam sobie ten moment: wracam do domu z naszym pierwszym dzieckiem, a on czeka na nas z uśmiechem, wszystko gotowe, łóżeczko pościelone, wanienka napełniona ciepłą wodą. Tymczasem Michał stał w drzwiach salonu w poplamionej koszulce i patrzył na mnie zdezorientowany.
— Pieluchy? — powtórzył głupio. — Myślałem, że jeszcze mamy czas…
Poczułam, jak ogarnia mnie fala rozczarowania i gniewu. Przez całą ciążę powtarzał: „Nie martw się, kochanie, ja się wszystkim zajmę. Ty tylko odpoczywaj.” Wierzyłam mu. Chciałam wierzyć. A teraz stałam tu, zmęczona po porodzie, z dzieckiem na rękach i łzami w oczach.
— Michał, przecież mówiłam ci, co trzeba przygotować! — mój głos drżał. — Nie mamy nawet mleka modyfikowanego! Ani jednego czystego bodziaka!
Michał spuścił wzrok. — Przepraszam… Byłem zmęczony po pracy… Nie wiedziałem, że to już…
Zosia zaczęła płakać. Nie miałam siły jej uspokajać. Usiadłam na kanapie między stertą brudnych ubrań i poczułam się kompletnie sama. Przez chwilę miałam ochotę wyjść i nigdy nie wrócić.
Michał próbował coś tłumaczyć, ale nie słuchałam. W głowie dudniło mi jedno pytanie: jak mogłam być tak naiwna? Jak mogłam wierzyć, że on się zmieni?
Moja mama zawsze powtarzała: „Nie licz na faceta, sama musisz wszystko ogarnąć.” Zawsze się buntowałam przeciwko temu przekonaniu. Chciałam wierzyć, że można być zespołem, że można na kimś polegać. Ale teraz czułam się zdradzona.
— Muszę wyjść — powiedziałam cicho. — Idę do apteki po pieluchy.
— Ale… zostawisz mnie samego z Zosią? — Michał wyglądał na przerażonego.
— Tak — odpowiedziałam twardo. — To twoja córka.
Wyszłam na klatkę schodową i dopiero wtedy pozwoliłam sobie na łzy. Ludzie mijali mnie obojętnie. W aptece farmaceutka spojrzała na mnie ze współczuciem, gdy kupowałam pieluchy i mleko.
Wróciłam do domu i zobaczyłam Michała siedzącego na podłodze obok płaczącej Zosi. Był blady i zagubiony.
— Nie wiem, co robić… — wyszeptał.
— Trzeba ją przewinąć — powiedziałam chłodno.
Pokazałam mu wszystko krok po kroku. Jego ręce drżały, ale starał się. Przez chwilę poczułam coś na kształt współczucia — może naprawdę nie wiedział? Może nikt go tego nie nauczył?
Wieczorem usiedliśmy naprzeciwko siebie przy stole. Cisza była ciężka jak ołów.
— Przepraszam — powiedział w końcu Michał. — Naprawdę chciałem… Ale nie wiedziałem jak… Bałem się tego wszystkiego.
— Myślisz, że ja się nie bałam? — odpowiedziałam ostro. — Ale musiałam być gotowa. Dla niej.
Patrzył na mnie długo. W jego oczach zobaczyłam strach i wstyd.
— Chcę się nauczyć — powiedział cicho. — Tylko… pomóż mi.
Nie odpowiedziałam od razu. W głowie miałam obrazy z dzieciństwa: ojciec pijący w kuchni, matka sama ogarniająca dom i dzieci. Przysięgłam sobie wtedy, że moje życie będzie inne.
— Pomogę ci — powiedziałam w końcu. — Ale musisz mi pokazać, że naprawdę ci zależy.
Przez kolejne dni Michał próbował się poprawić. Uczył się przewijać Zosię, kąpać ją, nawet gotował obiady (choć kuchnia wyglądała potem jak po wybuchu bomby). Ale we mnie coś pękło. Każda jego nieudolność bolała mnie bardziej niż powinna.
Pewnej nocy obudził mnie płacz Zosi. Michał spał jak zabity. Wstałam sama i nakarmiłam ją w półmroku kuchni. Patrzyłam na jej maleńką twarz i zastanawiałam się: czy dam radę być dla niej wszystkim? Czy mogę jeszcze zaufać Michałowi?
Kilka dni później przyszła moja mama. Spojrzała na Michała z pogardą i powiedziała:
— Mówiłam ci, że tak będzie.
Zacisnęłam zęby. Nie chciałam słuchać jej narzekań. Chciałam wierzyć, że możemy być rodziną.
Wieczorem usiedliśmy z Michałem na balkonie.
— Boisz się mnie zostawić samego z Zosią? — zapytał nagle.
Zawahałam się.
— Trochę tak… Ale chcę wierzyć, że dasz radę.
Spojrzał mi w oczy.
— Nie chcę cię zawieść drugi raz.
Nie wiem, co będzie dalej. Może nauczymy się być rodzicami razem. A może zostanę z tym wszystkim sama.
Czasem patrzę na Zosię i pytam siebie: czy lepiej być samą matką niż rozczarowaną żoną? Czy można jeszcze odbudować zaufanie po takim zawodzie?
A wy… co byście zrobili na moim miejscu?