Babcia, która zawsze ma coś ważniejszego: Moja walka o prawdę w rodzinie

– Znowu nie możesz? – mój głos drży, choć staram się brzmieć spokojnie. W słuchawce słyszę westchnienie teściowej.

– Agnieszko, kochanie, naprawdę bym chciała, ale dzisiaj mam spotkanie z koleżankami z uniwersytetu trzeciego wieku. Wiesz, jak to jest…

Zamykam oczy. Wiem. Wiem aż za dobrze. Odkąd urodziła się Zosia, a potem Staś, słyszałam już dziesiątki takich wymówek: joga, teatr, wycieczka do Ciechocinka, kurs komputerowy, nawet spotkanie klubu miłośników sudoku. Za każdym razem Halina powtarzała: „Kocham moje wnuki nad życie! Tak mi ich brakuje!” – ale kiedy prosiliśmy o pomoc, zawsze coś stawało jej na drodze.

Odkładam telefon i patrzę na Tomka. Siedzi przy stole, przegląda papiery z pracy. Nawet nie podnosi wzroku.

– Znowu nie przyjdzie? – pyta bez emocji.

– Nie. Ma ważniejsze sprawy.

Cisza między nami gęstnieje. Zosia wbiega do kuchni z kartką w ręku.

– Mamo, a babcia przyjdzie na moje przedstawienie?

Zaciskam zęby. – Babcia jest bardzo zajęta, kochanie. Ale my będziemy!

Widzę cień smutku w oczach córki. Staś bawi się klockami na dywanie, jeszcze nie rozumie tych rozczarowań. Ale Zosia już wie. I ja też wiem.

Wieczorem, kiedy dzieci śpią, siadam na kanapie i próbuję poukładać myśli. Przypominam sobie początki – jak Halina przychodziła do szpitala z naręczem kwiatów i łzami wzruszenia. Jak obiecywała: „Będę najlepszą babcią na świecie!”

A potem przyszła codzienność. Praca Tomka po godzinach, moje zmęczenie, dzieci chore na zmianę. Każda prośba o pomoc kończyła się tym samym: „Nie mogę dziś, ale następnym razem na pewno!”

Pamiętam jedną szczególną sobotę. Staś miał gorączkę, Zosia płakała po upadku na rowerze, a ja czułam się tak bezsilna, że zadzwoniłam do Haliny z płaczem.

– Mamo, proszę…

– Agnieszko, nie mogę teraz. Mam bilety do teatru. Przykro mi.

Wtedy coś we mnie pękło. Przestałam wierzyć w jej słowa.

Czasem myślę: Może to ja jestem niesprawiedliwa? Może Halina ma prawo do swojego życia? Ale potem widzę Zosię czekającą przy oknie i czuję gniew.

W pracy koleżanki opowiadają o swoich mamach i teściowych – jak zabierają wnuki na spacery, pieką ciasta, pomagają przy lekcjach. Ja milczę. Nie chcę się żalić. Ale w środku wrze.

Pewnego dnia postanawiam porozmawiać z Tomkiem.

– Czy twoja mama naprawdę chce być częścią naszego życia? – pytam cicho.

Tomek wzdycha. – Ona zawsze była taka. Najważniejsza jest dla niej wolność. Nawet jak byłem dzieckiem…

Patrzę na niego z niedowierzaniem.

– Ale przecież mówi coś zupełnie innego! Obiecuje dzieciom złote góry!

Tomek wzrusza ramionami. – Może nie umie inaczej?

Nie daje mi to spokoju. Zaczynam obserwować Halinę uważniej podczas rodzinnych spotkań – zawsze uśmiechnięta, pełna energii, opowiada o swoich pasjach i podróżach. Dzieci słuchają jej z zachwytem, ale gdy tylko pada pytanie: „Babciu, pobawisz się z nami?” – ona nagle musi wyjść albo odbiera telefon.

Zbliżają się urodziny Zosi. Dziewczynka marzy o tym, żeby babcia przyszła na jej występ w przedszkolu.

– Obiecuję ci, że będę! – mówi Halina przez telefon.

Zosia rysuje dla niej laurkę i codziennie pyta: „Mamo, a babcia na pewno przyjdzie?”

W dniu występu czekamy w szatni przedszkola. Mijają minuty. Dzieci wychodzą na scenę, rodzice klaszczą i robią zdjęcia. Obok nas puste miejsce.

Po wszystkim Zosia tuli się do mnie i szepcze:

– Może babcia zapomniała…

Wieczorem dzwoni Halina.

– Agnieszko, przepraszam! Coś mi wypadło…

Nie wytrzymuję.

– Mamo, ile jeszcze razy będziesz przepraszać? Ile razy dzieci mają czekać?

W słuchawce cisza.

– Nie rozumiesz… Ja też mam swoje życie…

– A my? My nie jesteśmy twoją rodziną?

Rozłączam się i płaczę długo w kuchni.

Od tego dnia coś się zmienia. Przestaję prosić o pomoc. Przestaję liczyć na obietnice bez pokrycia. Skupiam się na tym, co mam – na Tomku i dzieciach.

Ale wciąż boli mnie to kłamstwo – ta iluzja rodziny, która istnieje tylko w słowach.

Czasem spotykam Halinę przypadkiem na osiedlu – uśmiecha się szeroko i pyta o wnuki. Odpowiadam krótko i idę dalej.

Zosia już nie pyta o babcię tak często. Staś dorasta bez jej obecności.

Wieczorami zastanawiam się: Czy to ja jestem zbyt wymagająca? Czy może to świat się zmienił i rodzina już nie znaczy tyle co kiedyś?

A może po prostu niektóre obietnice nigdy nie miały być spełnione?

Czy ktoś z was też czuje ten ból niespełnionych rodzinnych słów? Czy naprawdę można być babcią tylko od święta?