„Wrócił do domu i od razu powiedział, że chce rozwodu”. Historia o tym, jak w jednej chwili można stracić wszystko, co wydawało się pewne.
— Chcę rozwodu.
Te dwa słowa rozbrzmiały w mojej głowie jak wystrzał. Stałam w kuchni, jeszcze z rękami mokrymi od zmywania naczyń. Paweł nawet nie zdjął butów. Wszedł, rzucił torbę na podłogę i spojrzał na mnie tym swoim chłodnym wzrokiem, który ostatnio widywałam coraz częściej.
— Co? — zapytałam głucho, czując, jak serce podchodzi mi do gardła.
— Chcę rozwodu, Anka. Tak będzie lepiej dla nas obojga.
Przez chwilę miałam wrażenie, że to jakiś żart. Może zaraz się uśmiechnie, powie „żartowałem”, przytuli mnie i wszystko wróci do normy. Ale on tylko stał i patrzył na mnie z obojętnością.
Wtedy przypomniałam sobie słowa mojej mamy: „Nigdy nie poświęcaj się całkowicie dla mężczyzny. Zawsze zostaw coś dla siebie”. Zawsze je ignorowałam. Wierzyłam, że miłość to oddanie, kompromis, wspólne życie nawet wtedy, gdy jest trudno. Przez lata żyliśmy skromnie – Paweł pracował w warsztacie samochodowym, ja w sklepie spożywczym na osiedlu. Mieliśmy dwójkę dzieci: Zosię i Michała. Nie było luksusów, ale były wspólne wieczory przy herbacie, śmiech dzieci i poczucie bezpieczeństwa.
A teraz? Wszystko rozpadło się w jednej chwili.
— Paweł… — zaczęłam cicho. — Co się stało? Czy to przeze mnie?
Westchnął ciężko i odwrócił wzrok.
— Po prostu… już nie mogę tak żyć. Duszę się tutaj. Potrzebuję zmiany.
Wiedziałam, że coś jest nie tak od miesięcy. Coraz częściej wracał późno z pracy, unikał rozmów, zamykał się w sobie. Ale zawsze tłumaczyłam to zmęczeniem. Przecież każdy czasem potrzebuje chwili dla siebie.
Zosia weszła do kuchni, patrząc na nas z niepokojem.
— Mamo, wszystko w porządku?
Uśmiechnęłam się do niej drżąco.
— Tak, kochanie. Idź do pokoju, zaraz przyjdę.
Gdy została sama z Pawłem, próbowałam jeszcze raz:
— Paweł… czy jest ktoś inny?
Zamilkł na chwilę. W tej ciszy usłyszałam wszystko.
— Jestem z Martą — powiedział w końcu cicho. — Poznałem ją w pracy. Przepraszam.
Poczułam się tak, jakby ktoś wyciągnął mi ziemię spod nóg. Marta… Była młodsza ode mnie o dziesięć lat. Często przychodziła do warsztatu po odbiór auta swojego ojca. Zawsze uśmiechnięta, pewna siebie. Nigdy nie przypuszczałam…
Przez kolejne dni funkcjonowałam jak automat. Dzieci pytały, co się dzieje z tatą, dlaczego śpi na kanapie w salonie. Kiedy powiedzieliśmy im prawdę, Zosia rozpłakała się i wybiegła z domu. Michał zamknął się w swoim pokoju i przez dwa dni nie wychodził nawet na obiad.
Mama przyjechała następnego dnia.
— Anka, musisz być silna — powiedziała stanowczo. — Nie pozwól mu zniszczyć ci życia.
Ale jak być silną, kiedy wszystko boli? Kiedy każdy poranek zaczyna się od łez i pytania „dlaczego ja?”.
W pracy próbowałam udawać, że wszystko jest w porządku. Ale koleżanki widziały moje czerwone oczy i drżące ręce.
— Anka, jeśli chcesz pogadać… — zaczęła Basia.
— Nie chcę o tym mówić — przerwałam jej ostro. — Przepraszam.
Wieczorami siadałam przy stole i patrzyłam na zdjęcia z naszego ślubu. Paweł obejmował mnie wtedy tak mocno, jakby nigdy nie chciał puścić. Przysięgał miłość aż po grób. A teraz? Zostawił mnie dla młodszej kobiety i nawet nie próbował walczyć o naszą rodzinę.
Najgorsze były noce. Leżałam sama w łóżku i słyszałam ciszę – tę samą ciszę, która kiedyś była spokojem, a teraz była pustką.
Dzieci zaczęły się zmieniać. Zosia przestała rozmawiać ze mną o swoich problemach w szkole. Michał zamknął się w sobie jeszcze bardziej. Czułam się bezradna wobec ich bólu.
Pewnego dnia Paweł przyszedł po rzeczy.
— Anka… — zaczął niepewnie.
— Nie chcę słuchać twoich przeprosin — przerwałam mu zimno. — Zrobiłeś swoje.
Spojrzał na mnie smutno.
— Chciałem tylko powiedzieć… że dzieci mogą zawsze do mnie dzwonić. I ty też.
Prychnęłam gorzko.
— Po co miałabym do ciebie dzwonić?
Po jego wyjściu długo płakałam. Ale potem poczułam coś nowego – gniew. Na niego, na Martę, na siebie samą za to, że przez tyle lat stawiałam wszystkich ponad sobą.
Zaczęłam powoli odzyskiwać kontrolę nad swoim życiem. Zapisałam się na kurs księgowości online – zawsze marzyłam o czymś więcej niż praca za kasą w sklepie. Zaczęłam wychodzić z dziećmi do kina i na spacery – nawet jeśli czasem było niezręcznie i smutno.
Mama powtarzała:
— Teraz musisz zadbać o siebie i dzieci. Paweł już nie wróci.
Czasem łapałam się na tym, że wyobrażam sobie jego powrót – skruszonego, błagającego o wybaczenie. Ale potem przypominałam sobie wszystkie samotne wieczory i łzy Zosi.
Któregoś dnia spotkałam Martę w sklepie. Spojrzała na mnie z wyższością i uśmiechnęła się sztucznie.
— Dzień dobry pani Anno — powiedziała przesadnie grzecznie.
Odpowiedziałam jej chłodno:
— Dzień dobry pani Marto.
Nie zamieniłyśmy więcej słowa. Ale po tej rozmowie poczułam ulgę – jakby coś we mnie pękło i wypuściło cały żal.
Minęły miesiące. Dzieci powoli zaczęły wracać do siebie – Zosia znalazła nową przyjaciółkę w klasie, Michał zaczął trenować piłkę nożną z kolegami z podwórka. Ja zdałam egzamin końcowy z księgowości i dostałam pracę w małym biurze rachunkowym niedaleko domu.
Czasem jeszcze boli – zwłaszcza gdy widzę szczęśliwe rodziny na spacerze albo gdy dzieci pytają o tatę. Ale coraz częściej czuję dumę z tego, że przetrwałam najgorsze.
Wieczorem siadam przy oknie z kubkiem herbaty i myślę: Czy naprawdę musiałam stracić wszystko, żeby odnaleźć siebie? Czy można jeszcze zaufać komuś po takim upokorzeniu? Może to właśnie teraz zaczyna się moje prawdziwe życie…