Ostatnia wola mojego męża złamała mi serce – wszystko zostawił nieznajomej kobiecie. Czy nasze małżeństwo było jednym wielkim kłamstwem?

– Nie wierzę, że to zrobiłeś, Piotrze! – krzyknęłam w pusty salon, ściskając w dłoni kopertę z testamentem. Mój głos odbił się echem od ścian naszego mieszkania na warszawskim Mokotowie, które przez dwadzieścia lat było świadkiem naszych wspólnych chwil – tych dobrych i tych złych. Teraz wydawało mi się obce, zimne, jakby już nie należało do mnie.

Jeszcze tydzień temu Piotr był ze mną. Siedzieliśmy razem przy kuchennym stole, piliśmy herbatę z cytryną i rozmawialiśmy o planach na wakacje. Śmiał się wtedy, że może w końcu pojedziemy do Zakopanego, bo zawsze odkładaliśmy ten wyjazd na później. A potem nagle… zawał. Pogotowie przyjechało za późno. Zostałam sama.

Pogrzeb był skromny, bo Piotr nie lubił rozgłosu. Przyszła rodzina, kilku sąsiadów, nawet jego kolega z pracy – Tomek. Wszyscy składali mi kondolencje, a ja czułam się jak aktorka w kiepskim spektaklu. Dopiero po uroczystości zjawił się notariusz z kopertą. „Testament Piotra Nowaka” – przeczytałam drżącym głosem.

Otworzyłam dokument i przeczytałam każde słowo dwa razy. Wszystko – mieszkanie, oszczędności, nawet samochód – przekazał kobiecie o imieniu Anna Zielińska. Nie znałam żadnej Anny Zielińskiej. Przez chwilę myślałam, że to pomyłka. Ale nie – dane się zgadzały, podpis był Piotra.

Zadzwoniłam do mojej siostry Magdy.
– Magda, on… on wszystko zostawił jakiejś kobiecie! Nic mi nie zostawił! – wybuchnęłam płaczem.
– Spokojnie, Haniu. Może to jakaś kuzynka? Albo ktoś z rodziny, o kim nie mówił? – próbowała mnie uspokoić.
– Nie! Znam całą jego rodzinę! – krzyczałam przez łzy.

Przez kolejne dni nie mogłam spać. Przewracałam się z boku na bok, analizując każdy szczegół naszego życia. Czy były jakieś znaki? Czy coś przeoczyłam? Piotr często zostawał dłużej w pracy, czasem wyjeżdżał służbowo do Krakowa albo Poznania. Ale przecież zawsze wracał do domu…

Nie wytrzymałam. Musiałam dowiedzieć się prawdy. Znalazłam numer do notariusza i poprosiłam o kontakt do Anny Zielińskiej. Odmówił – tajemnica zawodowa. Ale nie poddałam się. Przeszukałam szuflady Piotra i znalazłam starą wizytówkę: „Anna Zielińska – psycholog kliniczny”. Adres: ul. Słowackiego 14.

Pojechałam tam następnego dnia. Drżącą ręką nacisnęłam dzwonek przy gabinecie psychologicznym.
– Dzień dobry, w czym mogę pomóc? – zapytała kobieta po czterdziestce, o łagodnych oczach i ciepłym uśmiechu.
– Jestem Hanna Nowak… żona Piotra Nowaka – powiedziałam cicho.
Zobaczyłam, jak jej twarz blednie.
– Proszę wejść – zaprosiła mnie do środka.

Usiadłyśmy naprzeciwko siebie. Przez chwilę milczałyśmy.
– Wiedziałam, że kiedyś pani przyjdzie – zaczęła Anna.
– Kim pani jest dla mojego męża? Dlaczego wszystko pani przepisał?
Anna spuściła wzrok.
– To długa historia…

Zaczęła opowiadać. Okazało się, że Piotr poznał ją kilka lat temu na terapii dla osób po stracie bliskich – wtedy zmarła jego matka. Anna była jego terapeutką. Z czasem ich relacja stała się bliższa niż powinna…

– Byliście razem? – przerwałam jej drżącym głosem.
– Nie… To nie tak. On był bardzo samotny, miał wiele żalu do świata… Rozmawialiśmy godzinami, ale nigdy nie przekroczyliśmy tej granicy. Byliśmy sobie bliscy duchowo…

Nie wiedziałam, czy jej wierzyć. W głowie miałam mętlik.
– Dlaczego więc wszystko pani zostawił?
Anna westchnęła ciężko.
– Piotr powiedział mi kiedyś, że boi się zostawić panią samą z problemami finansowymi… Ale potem zmienił zdanie. Chciał, żebym założyła fundację pomagającą ludziom po stracie bliskich. To miał być jego sposób na odkupienie winy wobec świata…

Wyszłam stamtąd jeszcze bardziej zagubiona niż wcześniej. Czy naprawdę przez dwadzieścia lat byłam dla niego tylko „żoną” na papierze? Czy nasze wspólne życie było jednym wielkim kłamstwem?

W domu czekała na mnie Magda.
– I co? Kim ona jest?
Opowiedziałam jej wszystko.
– Może on naprawdę chciał dobrze… Może nie umiał rozmawiać o swoich uczuciach? – próbowała mnie pocieszyć siostra.
Ale ja czułam tylko pustkę i żal.

Przez kolejne tygodnie walczyłam z urzędami i bankami o jakiekolwiek prawo do mieszkania. Anna rzeczywiście założyła fundację imienia Piotra Nowaka i zaprosiła mnie na otwarcie. Poszłam tam z ciężkim sercem. Zobaczyłam zdjęcie Piotra na ścianie i ludzi, którym pomagała ta organizacja.

Pod koniec uroczystości Anna podeszła do mnie i wręczyła mi kopertę.
– Piotr chciał, żeby pani to miała – powiedziała cicho.
W środku była kartka: „Haniu, przepraszam za wszystko. Chciałem cię chronić przed bólem i samotnością, ale nie umiałem inaczej. Kocham cię i mam nadzieję, że kiedyś mi wybaczysz”.

Czy można wybaczyć zdradę emocjonalną? Czy można pogodzić się z tym, że najbliższa osoba miała drugie życie?

Czasem patrzę na nasze wspólne zdjęcia i pytam siebie: czy naprawdę znałam człowieka, z którym spędziłam pół życia? A może każdy z nas nosi w sobie tajemnice, których nigdy nie odkryjemy?

Czy wy bylibyście w stanie wybaczyć coś takiego? Czy można jeszcze zaufać po czymś takim?