Oddałam całą siebie – i całą wypłatę. Czy to jeszcze miłość, czy już strach?

– Gdzie byłaś tak długo? – głos Marka rozbrzmiał w kuchni, zanim jeszcze zdążyłam zamknąć drzwi. Klucz zadrżał mi w dłoni. Spojrzałam na zegarek – 17:12. Znowu się spóźniłam. Autobus utknął w korku, a potem jeszcze ten deszcz…

– Przepraszam, autobus…

– Zawsze jakieś wymówki. – Jego wzrok był zimny jak lód. – Chyba nie zapomniałaś o wypłacie?

Wyjęłam kopertę z torebki i położyłam na stole. Moje serce biło szybciej niż zwykle. Marek otworzył ją, przeliczył pieniądze i bez słowa schował do szuflady. Poczułam znajome ukłucie w żołądku – mieszaninę wstydu i żalu.

Tak wyglądał każdy mój piątek od siedmiu lat. Oddawałam całą pensję mężowi, bo tak było „lepiej dla rodziny”. Tak mówił Marek. Tak mówiła też moja mama: „Mężczyzna powinien zarządzać pieniędzmi, kobieta ma dbać o dom”. Przez lata wierzyłam, że to normalne, że tak trzeba.

Ale od jakiegoś czasu coś zaczęło mnie uwierać. Moja koleżanka z pracy, Kasia, opowiadała o swoich planach na wakacje, o tym, jak kupiła sobie nową sukienkę bez pytania męża o zgodę. Słuchałam jej z zazdrością i poczuciem winy. Ja nawet nie wiedziałam, ile mamy pieniędzy na koncie.

Pewnego dnia, gdy wróciłam do domu wcześniej niż zwykle, usłyszałam rozmowę Marka z jego matką przez telefon:

– Ona nie musi wiedzieć wszystkiego. Jakby miała swoje pieniądze, to by się tylko rozbestwiła.

Zamarłam. Poczułam się jak dziecko podsłuchujące dorosłych. Wtedy pierwszy raz pomyślałam: czy ja naprawdę jestem wolna?

Zaczęłam obserwować nasze życie z dystansu. Każdy mój zakup musiał być uzasadniony – „Po co ci nowa bluzka?”, „Nie mamy na to pieniędzy”, „Znowu chcesz wydać na głupoty?”. Nawet gdy chciałam kupić prezent dla naszej córki, musiałam prosić o zgodę.

Wieczorami leżałam w łóżku i patrzyłam w sufit. Przypominałam sobie czasy studiów, kiedy byłam niezależna, miałam swoje marzenia i plany. Teraz czułam się jak cień samej siebie.

Pewnego dnia zebrałam się na odwagę i zapytałam Marka:

– Czy mogłabym zostawić sobie trochę pieniędzy? Chciałabym kupić sobie książkę…

Spojrzał na mnie z pogardą:

– Książkę? Po co ci książka? Lepiej ugotuj coś porządnego.

Łzy napłynęły mi do oczu. Wyszłam do łazienki i zamknęłam drzwi. Patrzyłam w lustro na swoją twarz – zmęczoną, poszarzałą, zgaszoną. Kim jestem?

W pracy coraz częściej rozmawiałam z Kasią o jej życiu. Pewnego dnia zebrałam się na odwagę:

– Kasia… czy twój mąż wie o wszystkich twoich wydatkach?

Zaśmiała się:

– Oczywiście, że nie! Mamy wspólne konto, ale każde z nas ma też swoje pieniądze. To normalne.

Normalne… To słowo dźwięczało mi w głowie przez cały dzień.

Wieczorem spróbowałam jeszcze raz porozmawiać z Markiem:

– Marek, chciałabym mieć trochę własnych pieniędzy. Może moglibyśmy ustalić jakiś budżet dla mnie?

Jego twarz stężała.

– Co ci odbiło? Chcesz coś przede mną ukrywać? Może masz kogoś?

Zamarłam. Zawsze tak reagował – atakiem na moje poczucie winy.

– Nie… Po prostu chciałabym czasem kupić sobie coś bez pytania.

– Jak ci się nie podoba, to droga wolna – rzucił lodowato.

Przez kolejne dni czułam się jak duch we własnym domu. Marek przestał się do mnie odzywać, córka patrzyła na mnie pytająco.

W weekend pojechaliśmy do teściów na obiad. Przy stole teściowa rzuciła:

– Dobrze, że Marek trzyma kasę w ryzach, bo kobiety to tylko wydają na głupoty.

Poczułam, jakby ktoś mnie spoliczkował. Spojrzałam na córkę – miała spuszczoną głowę.

Po powrocie do domu usiadłam z nią na łóżku.

– Mamo… czy tata zawsze musi mieć twoje pieniądze?

Zatkało mnie. Nie wiedziałam, co odpowiedzieć.

Tej nocy nie spałam prawie wcale. Przewracałam się z boku na bok, myśląc o tym, co powiedziała Kasia, o tym, co usłyszała moja córka.

Następnego dnia poszłam do banku i założyłam własne konto. Po raz pierwszy od lat poczułam się wolna – choćby tylko przez chwilę.

Kiedy przyszła kolejna wypłata, schowałam część pieniędzy dla siebie. Serce waliło mi jak młotem przez cały dzień.

Wieczorem Marek zauważył brakującą kwotę.

– Gdzie są pieniądze? – zapytał groźnie.

– Zostawiłam sobie trochę dla siebie – odpowiedziałam cicho, ale stanowczo.

Wybuchł awanturą. Krzyczał, wyzywał mnie od egoistek i niewdzięcznic. Córka schowała się w swoim pokoju.

Po tej kłótni przez kilka dni panowała cisza. Ale ja już wiedziałam: nie wrócę do dawnego życia.

Zaczęłam odkładać pieniądze po trochu. Zapisałam się na kurs online – po kryjomu przed Markiem. Zaczęłam marzyć o tym, że kiedyś będę mogła odejść.

Któregoś dnia Kasia zaprosiła mnie na kawę po pracy.

– Wiesz… jeśli będziesz potrzebować pomocy… możesz liczyć na mnie – powiedziała cicho.

Poczułam łzy wdzięczności pod powiekami.

Minęły miesiące. Marek coraz częściej wyjeżdżał służbowo, a ja coraz śmielej planowałam swoją przyszłość. W końcu nadszedł dzień, kiedy powiedziałam mu wprost:

– Odchodzę. Chcę być wolna.

Nie wierzył mi do końca. Ale ja już byłam gotowa.

Dziś mieszkam z córką w małym mieszkaniu wynajętym na obrzeżach miasta. Nie jest łatwo – brakuje pieniędzy, czasem brakuje odwagi. Ale czuję się sobą bardziej niż kiedykolwiek wcześniej.

Często pytam siebie: ile jeszcze kobiet żyje tak jak ja kiedyś? Ile z nas oddaje wszystko w imię „miłości”, a tak naprawdę oddaje siebie ze strachu? Czy naprawdę musimy wybierać między bezpieczeństwem a wolnością?