Dwadzieścia lat kłamstw: Podwójne życie mojego męża wyszło na jaw przez jeden telefon
– Mamo, czemu płaczesz? – zapytała moja córka, Zuzia, wchodząc do kuchni. Moje ręce tak bardzo drżały, że prawie rozlałam kawę na blat. Była siódma trzydzieści rano, a czerwcowe słońce wpadało przez okno z taką siłą, jakby chciało rozświetlić każdy zakamarek naszego domu i wydobyć na światło dzienne wszystkie sekrety. Spojrzałam na Zuzię, próbując się uśmiechnąć, ale czułam, jak twarz mi sztywnieje – jakby była maską, która zaraz pęknie.
– Nic się nie stało, kochanie – wyszeptałam. W tej samej chwili telefon znów zawibrował. Nieznany numer. Serce mi zamarło. Odebrałam, ledwo słyszalnym głosem: – Halo, tu Marta Nowicka.
– Czy rozmawiam z panią Nowicką? – odezwał się cichy, niepewny kobiecy głos z wyraźnym śląskim akcentem. – Ja… nie wiem, jak to powiedzieć, ale… pani mąż, Paweł, trafił do szpitala w Katowicach. Miał wypadek samochodowy.
Zabrakło mi tchu. Paweł od dwudziestu lat był kierowcą ciężarówki. Zawsze w trasie, zawsze zajęty. Ale to… to było inne. – Czy on… czy on żyje? – zapytałam drżącym głosem.
– Tak… żyje – odpowiedziała szybko kobieta. – Ale… jest coś, co musi pani wiedzieć. Nazywam się Agata. Jestem jego żoną. Tą drugą żoną.
Te słowa uderzyły mnie jak grom z jasnego nieba. Świat zawirował mi przed oczami. – Co pani mówi? To niemożliwe…
– Przepraszam… – zaszlochała Agata po drugiej stronie. – Jesteśmy razem od dwudziestu lat. Mamy dwóch synów. Nie wiedziałam o pani… aż do teraz.
Telefon wypadł mi z ręki na podłogę. Zuzia patrzyła na mnie szeroko otwartymi oczami. – Mamo? Co się dzieje?
Jak powiedzieć dziecku, że jej ojciec nie jest tylko jej ojcem? Że prowadził drugie życie z inną kobietą i innymi dziećmi? Poczułam mdłości, jakby ziemia usuwała mi się spod nóg.
Reszta dnia była zamglona od łez, gniewu i niedowierzania. Mój syn Bartek wrócił z nocnej zmiany w straży pożarnej i znalazł mnie zapłakaną na kanapie.
– Co się stało? – zapytał zaniepokojony.
– Twój tata… – zaczęłam, ale słowa ugrzęzły mi w gardle. W końcu puściłam mu wiadomość głosową od Agaty. Bartek pobladł.
– To niemożliwe… Tata by czegoś takiego nie zrobił…
Ale to była prawda. Przez kolejne dni szczegóły wychodziły na jaw powoli i boleśnie. Paweł zawsze tłumaczył swoją nieobecność pracą: długie trasy na południe Polski, weekendy „na delegacji”, urodziny „nie do przegapienia” u kolegów – wszystko było kłamstwem.
Przypomniałam sobie nagle tamte święta Bożego Narodzenia, kiedy rzekomo utknął w Czechach przez śnieżycę. Jak siedziałam sama z dziećmi przy stole, a on pewnie wtedy dzielił opłatkiem się z Agatą i ich synami.
Zuzia była wściekła. – Jak mógł nam to zrobić? Jak mogłaś tego nie zauważyć, mamo?
Jej słowa bolały bardziej niż cokolwiek innego.
– Nie wiem… Może nie chciałam widzieć – wyszeptałam.
Konfrontacja nastąpiła szybciej niż się spodziewałam. Paweł po tygodniu wyszedł ze szpitala i nagle stanął w naszym progu – blady i wychudzony.
– Marta… pozwól mi to wyjaśnić…
– Wyjaśnić?! – wrzasnęłam, a Bartek stanął między nami, by nie pozwolić mu wejść dalej do mieszkania. – Dwadzieścia lat kłamstw! Zniszczyłeś dwa domy!
Paweł załamał się. Osunął się na kolana na wycieraczce i zaczął płakać jak dziecko.
– Kochałem was obie… Nie potrafiłem wybrać…
– To nie jest żadna wymówka! – krzyknęła Zuzia z przedpokoju. – Zdradziłeś nas wszystkich!
Kolejne tygodnie były piekłem. Rodzina podzieliła się na dwa obozy; moja siostra Iwona uważała, że powinnam Pawła wybaczyć – „dla dzieci”. Mama przysięgła, że już nigdy nie zamieni z nim słowa.
Wieczorami siedziałam sama przy stole i patrzyłam na pusty fotel naprzeciwko mnie – ten sam, na którym Paweł zawsze czytał gazetę i pił herbatę.
Myśli krążyły bez końca: Czy przegapiłam jakieś sygnały? Czy byłam zbyt zajęta pracą w sklepie spożywczym i zmęczona codziennością, by zauważyć jak oddala się ode mnie?
Bartek próbował mnie pocieszać:
– Mamo, to nie twoja wina.
Ale ja czułam się winna jako kobieta i matka.
Agata zadzwoniła jeszcze raz. Tym razem jej głos był złamany:
– Nie wiem, jak mamy żyć dalej… Nasi synowie nie chcą już widzieć ojca.
– Znam to uczucie – odpowiedziałam gorzko.
Dzieci nie chciały rozmawiać z Pawłem, ale po kilku miesiącach ciszy Zuzia napisała do niego wiadomość:
– Dlaczego nigdy nam nie powiedziałeś o drugim domu?
Odpowiedź przyszła szybko:
– Bałem się was stracić.
Dom wydawał się pusty bez jego obecności – ale też spokojniejszy, może nawet bardziej prawdziwy.
Pewnego dnia znalazłam w starej kurtce Pawła zdjęcie dwóch chłopców z szerokimi uśmiechami – jego drugich synów. Serce znów mi pękło, ale poczułam też współczucie dla nich. Oni też zostali oszukani.
Czas nie leczy wszystkiego, ale uczy żyć z bliznami. Czasem widzę Pawła na ulicy – starszego, przygarbionego pod ciężarem własnych decyzji.
Zuzia w końcu mu wybaczyła. Bartek nigdy tego nie zrobił. Ja sama nadal nie wiem, czy kiedykolwiek będę potrafiła.
Czasem zastanawiam się: Ile osób żyje z takimi sekretami? I czy można jeszcze kiedyś naprawdę zaufać komuś po takim bólu?