Tylko pomogę mojej córce, jeśli zostawi swojego nieudacznika
— Mamo, nie wiem już, co robić… — głos Magdy drżał, a ja czułam, jak ściska mnie w gardle. Siedziała przy kuchennym stole, z podkrążonymi oczami, a jej dłonie nerwowo bawiły się kubkiem po kawie. Za ścianą spała mała Zosia, moja wnuczka, która od kilku miesięcy częściej widywała mnie niż własnego ojca.
— Magda, ile razy mam ci powtarzać? On się nie zmieni. — Moje słowa były twarde jak kamień, ale nie mogłam już dłużej patrzeć na to, jak moja córka marnuje życie przez Bartka. — Pracuje na pół etatu w sklepie zoologicznym, a resztę czasu spędza na kanapie z telefonem. Ty harujesz na dwa etaty i jeszcze zajmujesz się domem!
Magda spuściła wzrok. Widziałam w niej siebie sprzed lat — młodą kobietę, która wierzyła w miłość ponad wszystko. Ale ja miałam szczęście. Mój mąż był odpowiedzialny. Bartek… Bartek był inny.
— On mówi, że szuka pracy… — szepnęła cicho.
— Szuka pracy? Od roku? Magda, przestań się oszukiwać! — podniosłam głos i natychmiast tego pożałowałam. Widziałam łzy w jej oczach. — Przepraszam, kochanie. Po prostu… martwię się o ciebie. O Zosię.
Cisza zawisła między nami. W kuchni słychać było tylko tykanie zegara i odgłos przejeżdżającego tramwaju za oknem. W końcu Magda odezwała się z rezygnacją:
— Nie chcę być sama…
Poczułam ukłucie w sercu. Sama wychowałam się bez ojca i wiem, jak to boli. Ale czy to powód, by tkwić w czymś, co ją niszczy?
— Magda… — położyłam jej dłoń na ręce. — Pomogę ci. Ale tylko jeśli zdecydujesz się odejść od Bartka. Nie mogę patrzeć, jak on cię ciągnie na dno.
Spojrzała na mnie z niedowierzaniem.
— Chcesz żebym rozwaliła rodzinę? — zapytała cicho.
— Chcę, żebyś była szczęśliwa. Żeby Zosia miała matkę, która nie płacze po nocach ze zmęczenia i bezsilności.
Wiedziałam, że stawiam ją pod ścianą. Ale ile jeszcze miała znosić? Bartek nie płacił rachunków, nie kupował pieluch dla Zosi, nie interesował się niczym poza sobą. Kiedyś był inny — zabawny, troskliwy… Ale od narodzin Zosi coś w nim pękło. Zaczął znikać na całe dnie, wracał późno i tłumaczył się „szukaniem pracy”.
Pamiętam dzień, kiedy pierwszy raz przyszła do mnie z podbitym okiem. Powiedziała, że uderzyła się o szafkę. Nie uwierzyłam jej wtedy i nie wierzę teraz. Ale ona milczy jak zaklęta.
— Mamo… On obiecał, że się zmieni. Że znajdzie lepszą pracę…
— Ile razy już to słyszałaś? — przerwałam jej ostro.
Znowu cisza. Zosia zaczęła płakać w pokoju obok. Magda zerwała się z miejsca i pobiegła do niej. Siedziałam sama przy stole i czułam narastającą złość — na Bartka, na Magdę, na siebie.
Wieczorem zadzwonił Bartek.
— Pani Aniu, czy Magda jest u pani? — jego głos był zmęczony i rozdrażniony.
— Jest. I zostanie tu tak długo, jak będzie chciała — odpowiedziałam chłodno.
— Proszę jej powiedzieć, żeby wróciła do domu. Ja… ja się staram…
— Bartek, przestań kłamać! — wybuchłam. — Jeśli naprawdę byś się starał, nie musiałabym codziennie patrzeć na łzy mojej córki!
Rozłączył się bez słowa.
Następnego dnia Magda wróciła do mieszkania po kilka rzeczy. Bartek siedział na kanapie z piwem w ręku.
— Znowu do mamusi? — rzucił złośliwie.
— Przyszłam po rzeczy Zosi — odpowiedziała spokojnie.
— Może jeszcze weźmiesz wszystko? I mnie zostawisz? — jego głos był pełen goryczy.
Magda spojrzała na niego długo.
— Może powinnam…
Wróciła do mnie wieczorem z walizką i Zosią na rękach. Płakała całą noc. Ja też płakałam — z ulgi i bólu jednocześnie.
Przez kolejne tygodnie pomagałam jej szukać pracy i żłobka dla Zosi. Było ciężko — pieniądze się kończyły, a Magda była cieniem samej siebie. Bartek dzwonił coraz rzadziej. W końcu przestał w ogóle.
Pewnego dnia przyszło pismo z sądu — pozew o alimenty. Magda podpisała je drżącą ręką.
— Myślisz, że dobrze zrobiłam? — zapytała mnie wieczorem.
— Myślę, że zrobiłaś to dla siebie i dla Zosi — odpowiedziałam cicho.
Czasem patrzę na nią i zastanawiam się: czy miałam prawo stawiać jej taki warunek? Czy matka powinna decydować za dorosłą córkę? A może to była jedyna droga?
Czy można kogoś uratować wbrew jego woli? Czy miłość matki usprawiedliwia wszystko?