Miłość czy pieniądze? Historia matki, która straciła córkę przez weselny prezent

– Naprawdę myślałam, że chociaż na własnym ślubie poczuję się kochana przez własną matkę – usłyszałam od mojej córki, Zuzanny, kiedy wróciliśmy do domu po jej weselu. Jej głos drżał, a w oczach błyszczały łzy. Stała w korytarzu, jeszcze w sukni ślubnej, a ja czułam, jakby ktoś wylał na mnie kubeł lodowatej wody.

Nie rozumiałam. Przez całe życie starałam się być dla niej najlepszą matką, jaką potrafiłam. Odkładałam każdy grosz, żeby mogła studiować w Krakowie, kupowałam jej książki, kiedy inne dzieci dostawały nowe telefony. Zawsze powtarzałam: „Najważniejsze to mieć serce i rozum”. Ale tego wieczoru moje serce pękło.

– Zuzia, przecież dałam wam to, co mogłam… – zaczęłam nieśmiało, ale ona przerwała mi gwałtownie.

– Mama, wszyscy dali więcej! Ciocia Basia dała nam 5 tysięcy złotych! A ty… – urwała i spojrzała na mnie z wyrzutem. – Ty dałaś tylko tysiąc. Nawet nie pokryło to kosztów talerzyka.

Poczułam się upokorzona. Przez chwilę nie mogłam wydobyć z siebie głosu. Mój mąż, Andrzej, stał obok i milczał. Wiedziałam, że dla niego to też cios – przez ostatnie miesiące ledwo wiązaliśmy koniec z końcem. Inflacja, kredyt na mieszkanie, choroba teściowej… Każda złotówka była na wagę złota.

Ale dla Zuzi liczyło się tylko to, ile daliśmy do koperty.

Wróciłam do swojego pokoju i długo siedziałam w ciemności. Przed oczami miałam obrazy z dzieciństwa Zuzi: jak uczyłam ją jeździć na rowerze w parku Jordana, jak tuliłam ją po pierwszym nieudanym egzaminie na studiach, jak płakała w moich ramionach po pierwszym rozstaniu z chłopakiem. Czy to wszystko naprawdę nic nie znaczyło?

Następnego dnia próbowałam z nią porozmawiać. Zadzwoniłam rano:

– Zuzia, możemy się spotkać? Chciałabym z tobą porozmawiać…

– Nie mam czasu – odpowiedziała chłodno. – Jesteśmy z Michałem zajęci rozpakowywaniem prezentów.

Czułam się coraz bardziej obca we własnej rodzinie. Andrzej próbował mnie pocieszać:

– Daj jej czas. Może przemyśli…

Ale ja wiedziałam, że coś pękło między nami na zawsze.

W pracy nie mogłam się skupić. Koleżanki pytały o wesele:

– I jak było? Pięknie wyglądała twoja Zuzia!

Uśmiechałam się sztucznie i kiwałam głową. Nikt nie wiedział, co naprawdę wydarzyło się tej nocy.

Wieczorem zadzwoniła do mnie Basia – ta sama ciocia, która dała 5 tysięcy złotych.

– Słuchaj, Anka… Zuzia jest młoda. Teraz wszyscy patrzą na pieniądze. Nie bierz tego do siebie.

Ale jak miałam nie brać? Przecież to moja córka! Czy naprawdę wychowałam ją na osobę, dla której ważniejsze są koperty niż wspólne chwile?

Zaczęłam analizować nasze życie. Może rzeczywiście za bardzo oszczędzaliśmy? Może powinnam była brać nadgodziny i odkładać więcej na jej przyszłość? Ale przecież zawsze dawałam jej wszystko, co mogłam – czas, uwagę, miłość.

Kilka dni później Zuzia napisała mi SMS-a:

„Mama, nie chcę teraz rozmawiać. Potrzebuję czasu.”

Poczułam się tak samotna jak nigdy dotąd. Nawet Andrzej nie potrafił mnie pocieszyć. W domu panowała cisza; każde z nas zamknęło się w swoim bólu.

Minęły tygodnie. Zuzia nie dzwoniła. Widziałam jej zdjęcia na Facebooku – uśmiechnięta z Michałem na Malcie. Pod każdym zdjęciem setki lajków i komentarzy: „Piękna para!”, „Gratulacje!”.

A ja? Ja siedziałam wieczorami przy kuchennym stole i patrzyłam na pusty kubek po herbacie.

Pewnego dnia odwiedziła mnie sąsiadka, pani Irena.

– Aniu, nie martw się tak. Dzieci teraz są inne. Moja Kasia też tylko patrzy na pieniądze…

Ale to nie pocieszało. Przecież każda matka chce być dla swojego dziecka kimś wyjątkowym.

W końcu zebrałam się na odwagę i napisałam do Zuzi list:

„Córeczko,
Nie wiem, gdzie popełniłam błąd. Może powinnam była dać Ci więcej pieniędzy na ślub? Ale chciałabym, żebyś wiedziała: przez całe życie dawałam Ci wszystko, co miałam najcenniejszego – moją miłość i czas. Jeśli to za mało… przepraszam.”

Nie odpowiedziała od razu. Minął tydzień, potem drugi.

W końcu zadzwoniła.

– Mama… Przepraszam. Chyba za bardzo się uniosłam. Po prostu… wszyscy mówili o tych kopertach i jakoś tak głupio wyszło.

Poczułam ulgę i ból jednocześnie.

– Zuziu, ja tylko chciałam, żebyś była szczęśliwa…

– Wiem… Przepraszam jeszcze raz.

Rozmowa była krótka i niezręczna. Wiedziałam jednak, że coś się zmieniło – już nigdy nie będziemy takie same jak dawniej.

Od tamtej pory widujemy się rzadko. Zuzia coraz częściej spędza święta u teściów albo wyjeżdża za granicę z Michałem. Nasze rozmowy są powierzchowne; nie ma już tych długich wieczorów przy herbacie i wspólnych spacerów po Plantach.

Czasem zastanawiam się: czy można naprawić coś, co pękło tak głęboko? Czy miłość matki wystarczy w świecie, gdzie wszystko przelicza się na pieniądze?

Może to ja jestem staroświecka? Może dzisiejsze dzieci naprawdę potrzebują czegoś innego niż czułość i wsparcie?

A może… po prostu świat się zmienił i my musimy nauczyć się kochać inaczej?

Czy ktoś z was też czuje ten ból rozczarowania własnym dzieckiem? Jak poradzić sobie z poczuciem winy i żalu?