Zmęczony ciągłym krytykowaniem: Czy kiedykolwiek zasłużę na uznanie?
Już od rana wiedziałem, że ten dzień będzie jak każdy inny – pełen napięcia, ciszy przerywanej tylko odgłosami kłótni i moim własnym biciem serca. Siedziałem przy kuchennym stole, wpatrzony w parującą herbatę, gdy usłyszałem znajome kroki ojca. – Znowu nie posprzątałeś po sobie! – wrzasnął, zanim jeszcze zdążyłem się odezwać. Mama tylko westchnęła i rzuciła przez zaciśnięte zęby: – Michał, ile razy mam ci powtarzać, że jak nie weźmiesz się za siebie, to skończysz jak twój wujek Zbyszek – bez pracy i bez przyszłości.
Mam na imię Michał Nowak. Mam siedemnaście lat i mieszkam w bloku na obrzeżach Łodzi. Moja historia nie jest wyjątkowa – przynajmniej tak mi się wydaje. Ale dla mnie to codzienność, która boli coraz bardziej. Od kiedy pamiętam, rodzice nigdy nie byli ze mnie dumni. Nawet gdy przyniosłem do domu dyplom za konkurs matematyczny w podstawówce, ojciec tylko mruknął: – Pewnie było mało chętnych. Mama nawet nie spojrzała na kartkę.
W gimnazjum próbowałem różnych rzeczy – grałem w piłkę, chodziłem na zajęcia plastyczne, nawet zapisałem się do szkolnego chóru. Ale zawsze słyszałem to samo: – Po co ci to? Lepiej byś się uczył, a nie głupotami zajmował. Kiedyś próbowałem porozmawiać z nimi o tym, co naprawdę mnie interesuje – o filmach, o tym, że chciałbym kiedyś napisać scenariusz albo nakręcić własny krótki metraż. Ojciec wybuchnął śmiechem: – Ty? Ty nawet telefonu nie potrafisz dobrze obsłużyć! Lepiej znajdź sobie normalne zajęcie.
W szkole nie jestem najgorszy. Mam czwórki, czasem piątki z polskiego i historii. Ale to nigdy nie wystarcza. Kiedy przynoszę świadectwo do podpisu, mama patrzy na nie z miną, jakbym przyniósł wyrok sądu. – Zobacz na syna Kowalskich z trzeciego piętra – on to dopiero jest zdolny chłopak! Ty tylko siedzisz w tym swoim pokoju i marzysz o nie wiadomo czym.
Najgorsze są wieczory. Wtedy ojciec wraca z pracy zmęczony i rozdrażniony. Często wyżywa się na mnie za wszystko – za korki na drodze, za szefa, który go poniża, za rachunki, które ciągle rosną. – Michał! Ile razy mam ci mówić, żebyś nie zostawiał butów na środku przedpokoju?! – krzyczy tak głośno, że sąsiedzi pewnie słyszą każde słowo.
Czasem próbuję się bronić. – Przecież posprzątałem…
– Nie pyskuj! – przerywa mi matka. – Jakbyś był bardziej zaradny, to byśmy mieli mniej problemów.
Mam młodszą siostrę, Zosię. Ona jest oczkiem w głowie rodziców. Zawsze grzeczna, zawsze z piątkami i uśmiechem przyklejonym do twarzy. Czasem mam wrażenie, że dla nich tylko ona się liczy. Kiedyś podsłuchałem rozmowę mamy z ciotką przez telefon:
– Zosia to nasza duma. Michał… no cóż… on zawsze był trochę inny.
To „inny” dźwięczy mi w głowie każdego dnia.
Nie mam wielu przyjaciół. Najlepszy był Kuba z sąsiedztwa, ale jego rodzina wyjechała do Niemiec dwa lata temu. Od tamtej pory czuję się coraz bardziej samotny. W szkole trzymam się raczej z boku – nie chcę ryzykować kolejnych rozczarowań.
Czasem zastanawiam się, czy problem leży we mnie. Może naprawdę jestem taki beznadziejny? Może rodzice mają rację? Ale potem przypominam sobie te chwile, kiedy nauczycielka polskiego chwaliła moje opowiadania albo gdy pani od historii powiedziała: – Michał, masz talent do opowiadania historii. Nie zmarnuj tego.
Ale jak mam nie zmarnować, skoro w domu nikt we mnie nie wierzy?
Najbardziej boli mnie to, że nawet kiedy staram się ze wszystkich sił, rodzice widzą tylko moje błędy. Kiedy ostatnio pomogłem mamie w sprzątaniu całego mieszkania przed świętami, usłyszałem tylko: – I tak zostawiłeś smugi na lustrze. Nie potrafisz zrobić nic porządnie.
Czasem marzę o tym, żeby po prostu zniknąć. Żeby ich głosy ucichły choć na jeden dzień. Ale wiem, że to niemożliwe.
Pewnego wieczoru zebrałem się na odwagę i powiedziałem ojcu prosto w oczy:
– Tato… czy ty kiedykolwiek byłeś ze mnie dumny?
Zamilkł na chwilę i spojrzał na mnie jak na obcego człowieka.
– Dumny? Z czego niby mam być dumny? Że siedzisz całymi dniami przed komputerem? Że nie masz żadnych osiągnięć?
– Przecież staram się…
– Starasz się? Michał, życie to nie bajka! Tu trzeba zapierniczać!
Wyszedłem wtedy z domu i długo chodziłem po osiedlu. Było zimno i ciemno, ale przynajmniej nikt mnie nie oceniał.
Zdarzały się dni lepsze i gorsze. Czasem mama próbowała być milsza:
– Michałku, może napijesz się herbaty?
Ale zaraz potem dodawała:
– Ale pamiętaj, żeby nie rozlać jak ostatnio.
Wszystko zawsze kończyło się krytyką.
Zosia czasem próbowała mnie pocieszyć:
– Michał… ja wiem, że rodzice są surowi. Ale ty jesteś fajny brat.
Uśmiechałem się wtedy smutno i głaskałem ją po głowie:
– Dzięki, Zośka. Przynajmniej ty mnie rozumiesz.
Ale ona była jeszcze dzieckiem – nie mogła mi pomóc.
W szkole nauczyciele coraz częściej pytali:
– Michał, wszystko w porządku?
Zawsze odpowiadałem: – Tak, proszę pani.
Ale przecież widzieli moje podkrążone oczy i coraz gorszy nastrój.
Pewnego dnia pani psycholog szkolna poprosiła mnie na rozmowę:
– Michał… czy coś cię martwi?
Zacisnąłem pięści pod stołem i odpowiedziałem cicho:
– Nie… wszystko okej.
Ale ona spojrzała na mnie uważnie:
– Wiesz… czasem warto porozmawiać z kimś dorosłym. Nawet jeśli wydaje ci się, że nikt cię nie rozumie.
Pokiwałem głową i wyszedłem.
Wieczorami zamykam się w swoim pokoju i piszę opowiadania do zeszytu. To jedyne miejsce, gdzie mogę być sobą – gdzie nikt mnie nie ocenia ani nie krytykuje. Czasem wyobrażam sobie świat bez rodziców… albo taki, w którym są inni – ciepli i wspierający.
Ostatnio coraz częściej myślę o tym, żeby po maturze wyjechać do innego miasta. Może do Krakowa albo Wrocławia? Zacząć wszystko od nowa…
Ale boję się. Boję się tego pierwszego kroku bez ich głosów w tle – nawet jeśli są tylko krytyczne.
Czasem słyszę rozmowy rodziców wieczorem:
– Co z tym Michałem będzie?
– Nie wiem… chyba nic dobrego.
Te słowa bolą najbardziej.
Piszę tę historię tutaj, bo czuję się już bezsilny. Może ktoś z was miał podobnie? Może ktoś wie, jak przetrwać codzienność pełną krytyki? Czy można nauczyć się żyć bez uznania najbliższych?
Czasem pytam siebie: czy naprawdę jestem taki bezwartościowy? Czy może po prostu nigdy nie będę wystarczający dla nich?
Nie wiem już sam…
A wy? Jak radzicie sobie z brakiem akceptacji? Czy można nauczyć się kochać siebie mimo wszystko?