Zbyt czysto dla młodej mamy: lekcja od teściowej
Drzwi trzasnęły tak głośno, że aż podskoczyłam, a mój synek, ledwo co przysnął na moich rękach, zaczął płakać jeszcze głośniej. – Otwórz! – usłyszałam głos mojej teściowej, pani Haliny. Zanim zdążyłam odłożyć małego na łóżeczko, już była w przedpokoju, rozglądając się po mieszkaniu z miną, która nie wróżyła niczego dobrego.
– Dzień dobry, mamo – wymamrotałam, próbując ukryć zmęczenie pod sztucznym uśmiechem.
– Dzień dobry? – powtórzyła z przekąsem. – Ty chyba nie spałaś całą noc. Znowu.
Nie odpowiedziałam. Wstydziłam się przyznać, że od kilku dni śpię po dwie godziny na dobę, bo przecież „dobra matka” powinna wszystko ogarnąć: dziecko, dom, siebie i jeszcze mieć czas na szarlotkę dla gości. Tak mnie wychowano. Takie miałam wzorce. Moja mama powtarzała: „Porządek w domu to porządek w głowie”.
Teściowa zdjęła płaszcz i od razu skierowała się do kuchni. Zatrzymała się w progu, patrząc na stertę naczyń w zlewie i okruchy na stole.
– No pięknie… – mruknęła. – A gdzie jest Paweł?
– W pracy – odpowiedziałam cicho. – Ma nadgodziny.
– Oczywiście. A ty sama ze wszystkim. I jeszcze ten bałagan…
Zacisnęłam zęby. Chciałam coś powiedzieć, ale zabrakło mi odwagi. Zamiast tego zaczęłam nerwowo zbierać zabawki z podłogi.
– Zostaw to! – Halina podniosła głos. – Daj mi wnuka, a ty idź się położyć. Wyglądasz jak cień.
– Nie mogę… – zaczęłam protestować. – Przecież trzeba posprzątać, zrobić obiad…
– Obiad? Ty chyba żartujesz! – Teściowa spojrzała na mnie z niedowierzaniem. – Dziecko płacze, ty ledwo stoisz na nogach, a ty myślisz o obiedzie? Daj mi go!
Oddałam jej synka z drżącymi rękami. Gdy tylko wyszła do salonu, rzuciłam się do kuchni: zmywanie naczyń, ścieranie blatów, szybkie pranie w łazience. W głowie miałam tylko jedno: „Nie mogę pokazać słabości”.
Wtedy zadzwonił telefon. To była moja mama.
– Marto, jak się czujesz? – zapytała troskliwie.
– Dobrze… – skłamałam.
– Na pewno? Bo słyszę po głosie, że płakałaś.
Zacisnęłam powieki. Nie chciałam jej martwić.
– Wszystko w porządku, mamo. Po prostu jestem zmęczona.
– Poproś Pawła o pomoc. Albo Halinę. Nie musisz być ze wszystkim sama.
– Wiem…
Ale nie wiedziałam. Nie umiałam prosić o pomoc. Bałam się oceny, krytyki, tego spojrzenia teściowej: „A nie mówiłam?”
Po godzinie Halina wróciła do kuchni z moim synkiem na rękach.
– Zasnął – powiedziała cicho. – Ale ty chyba nie odpoczęłaś ani minuty.
Milczałam.
– Marta…
Spojrzałam na nią niepewnie. Jej twarz złagodniała.
– Ja też taka byłam – powiedziała nagle. – Kiedy urodził się Paweł, chciałam być najlepsza we wszystkim. Mój dom musiał lśnić. A potem…
Zawahała się.
– Potem zachorowałam. Przemęczyłam się tak bardzo, że wylądowałam w szpitalu na dwa tygodnie. Paweł miał wtedy trzy miesiące. Wiesz, kto się nim zajmował? Moja sąsiadka i teściowa. A ja leżałam i płakałam ze wstydu.
Patrzyłam na nią szeroko otwartymi oczami.
– Myślisz, że ktoś ci da medal za czyste podłogi? – zapytała gorzko. – Nikt nie pamięta o tym za pięć lat. Ale twoje dziecko będzie pamiętać zmęczoną mamę bez uśmiechu.
Poczułam łzy pod powiekami.
– Ale Paweł… On też oczekuje porządku…
Halina westchnęła ciężko.
– Paweł jest dorosły. Powinien ci pomagać. A jeśli nie pomaga, to znaczy, że coś jest nie tak między wami.
Zamilkłyśmy na chwilę. Wtedy usłyszałyśmy dźwięk klucza w zamku. Paweł wrócił wcześniej z pracy.
– Cześć! – rzucił wesoło, ale widząc nas obie zapłakane i zmęczone, spoważniał natychmiast. – Co się stało?
Halina spojrzała na niego ostro:
– Synu, twoja żona potrzebuje pomocy! Nie jesteś tu tylko od zarabiania pieniędzy!
Paweł spojrzał na mnie zaskoczony.
– Przecież mówiłaś, że wszystko ogarniasz…
Wybuchłam płaczem.
– Bo nie chciałam cię martwić! Bo myślałam, że tak trzeba!
Paweł objął mnie mocno i pierwszy raz od miesięcy poczułam się bezpieczna.
Wieczorem usiedliśmy razem przy stole. Halina zrobiła herbatę i wyjęła ciasto ze swojego koszyka.
– Marta… – zaczęła cicho – pozwól sobie czasem na bałagan. Pozwól sobie na słabość. To nie jest wstyd.
Spojrzałam na nią z wdzięcznością i pierwszy raz poczułam ulgę.
Od tamtej pory wiele się zmieniło. Zaczęliśmy dzielić obowiązki: Paweł gotował obiady w weekendy, Halina przychodziła raz w tygodniu pobawić się z wnukiem i posprzątać razem ze mną. Ja nauczyłam się mówić „nie dam rady” i prosić o pomoc bez poczucia winy.
Nie było łatwo przełamać dumę i perfekcjonizm wyniesiony z domu rodzinnego. Często jeszcze łapałam się na tym, że przed wizytą gości biegałam po mieszkaniu ze ścierką do kurzu i szorowałam łazienkę do połysku.
Ale kiedy pewnego dnia mój synek podszedł do mnie z uśmiechem i powiedział:
– Mamusiu, pobawisz się ze mną?
A ja odpowiedziałam „tak”, zostawiając stertę prania na później… Zrozumiałam, co jest naprawdę ważne.
Czasem największą siłą jest przyznać się do słabości i pozwolić sobie pomóc. Czy wy też macie takie doświadczenia? Czy łatwo wam prosić o wsparcie? A może nadal próbujecie być perfekcyjni za wszelką cenę?