Zaskakujący sojusz: jak teściowa i zięć stworzyli zgrany duet – historia z życia wzięta
Wszystko zaczęło się od trzaśnięcia drzwiami. Takiego, po którym w całym bloku na Pradze rozległo się echo. – I nie wracaj, dopóki nie przemyślisz swojego zachowania! – krzyknęła Halina, moja teściowa, a ja stałem na klatce schodowej z walizką w ręku i sercem w gardle. To był trzeci raz w tym miesiącu. Moja żona, Magda, płakała w kuchni, a ja czułem się jak intruz we własnym domu.
Mam na imię Paweł. Mam trzydzieści sześć lat i przez większość życia myślałem, że jestem twardzielem. Pracowałem jako kierowca autobusu miejskiego, znałem Warszawę jak własną kieszeń i nie bałem się żadnej awarii na trasie. Ale Halina była dla mnie wyzwaniem większym niż korki na Marszałkowskiej. Od początku naszego małżeństwa z Magdą czułem, że jej matka patrzy na mnie jak na kogoś niegodnego jej córki. – Kierowca? To nie jest zawód na dzisiejsze czasy – powtarzała przy każdej okazji. – Magda zasługuje na więcej.
Początkowo próbowałem ją ignorować. Ale kiedy po narodzinach naszej córki, Zosi, Halina zaczęła przyjeżdżać codziennie i rządzić w naszym mieszkaniu, sytuacja stała się nie do zniesienia. – Zosia powinna spać w innym pokoju! – krzyczała. – Paweł, nie umiesz nawet przewinąć dziecka! – wytykała mi błędy przy każdej czynności. Magda była rozdarta między nami. – Mamo, daj nam trochę przestrzeni – prosiła cicho, ale Halina była jak czołg.
Pewnego dnia wróciłem z pracy i zobaczyłem Halinę stojącą przy kuchence. Pachniało rosołem, ale atmosfera była lodowata. – Paweł, musimy porozmawiać – powiedziała nagle. Usiadłem naprzeciwko niej, czując jak pot spływa mi po plecach. – Magda jest zmęczona. Ty ciągle pracujesz albo siedzisz przed telewizorem. Ja też mam swoje życie! – zaczęła wyliczać. – Może czas pomyśleć o zmianach?
Wtedy puściły mi nerwy. – Może czas, żeby pani przestała traktować nas jak dzieci? Może czas zaufać nam choć raz? – wyrzuciłem z siebie wszystko, co tłumiłem przez lata. Halina spojrzała na mnie zaskoczona. Przez chwilę milczeliśmy.
Następnego dnia Magda oznajmiła mi: – Mama miała wylew w nocy. Jest w szpitalu na Banacha. Zosia płakała całą noc, a ja nie wiedziałam co robić…
W jednej chwili wszystko się zmieniło. Złość wyparowała. Pojechałem do szpitala pierwszy raz sam, bo Magda musiała zostać z dzieckiem. Halina leżała blada i słaba, podłączona do kroplówki. Kiedy mnie zobaczyła, odwróciła wzrok.
– Dzień dobry… – zacząłem niepewnie.
– Po co tu przyszedłeś? – spytała cicho.
– Bo… jesteśmy rodziną. I… przepraszam za wszystko.
Nie odpowiedziała. Ale kiedy wychodziłem, usłyszałem: – Paweł… Zajmij się Magdą i Zosią.
Przez kolejne tygodnie życie wywróciło się do góry nogami. Musiałem nauczyć się gotować (pierwszy makaron spaliłem na węgiel), sprzątać (Magda śmiała się przez łzy z moich prób prasowania), a przede wszystkim być ojcem na pełen etat. Halina wracała do zdrowia powoli i coraz częściej dzwoniła do mnie z pytaniami: – Paweł, jak Zosia? Czy Magda je regularnie? A ty… radzisz sobie?
Zacząłem opowiadać jej o wszystkim: o tym jak Zosia pierwszy raz powiedziała „tata”, o tym jak Magda zasnęła przy stole ze zmęczenia, o tym jak spaliłem obiad i musiałem zamawiać pizzę. Halina słuchała uważnie i czasem nawet śmiała się z moich opowieści.
Któregoś dnia zadzwoniła: – Paweł… Potrzebuję pomocy z zakupami. Lekarz zabronił mi dźwigać.
– Jasne! Kupię wszystko i przywiozę.
Tak zaczęły się nasze wspólne wyprawy na bazarek pod Halą Mirowską. Halina znała wszystkich sprzedawców po imieniu. – Pani Halinko! Dziś świeża marchewka! – wołali za nami. Ja dźwigałem siatki i słuchałem jej opowieści o dawnych czasach: o wojnie, o tym jak sama wychowywała Magdę po śmierci męża, o tym jak bała się o przyszłość córki.
– Wiesz, Paweł… Ja po prostu chciałam dla niej wszystkiego co najlepsze – powiedziała kiedyś cicho.
– Wiem… Ale Magda jest szczęśliwa ze mną. I ja ją kocham.
Halina spojrzała na mnie inaczej niż zwykle. Jakby pierwszy raz zobaczyła we mnie człowieka, a nie tylko „zięcia-kierowcę”.
Z czasem zaczęliśmy działać razem: remont kuchni (Halina miała tysiąc pomysłów na minutę), wspólne gotowanie (jej pierogi były lepsze niż moje spaghetti), a nawet… wspólne spacery z Zosią po parku Skaryszewskim.
Oczywiście nie obyło się bez konfliktów:
– Paweł! Nie tak się kroi cebulę!
– Pani Halino, może pani spróbować mojego bigosu?
– Bigosu? To nie bigos! To jakaś zupa!
Ale potem śmialiśmy się razem do łez.
Największy test przyszedł jednak wtedy, gdy Magda zachorowała na grypę żołądkową i przez tydzień leżała w łóżku. Zosia płakała całe noce, ja byłem wykończony, a Halina przyszła z torbą pełną domowych lekarstw i… przejęła dowodzenie.
– Paweł, ty kąp Zosię, ja zrobię rosół dla Magdy!
– Ale ja nie umiem kąpać dzieci!
– Nauczysz się! Dawaj ręcznik!
Przez ten tydzień byliśmy drużyną: ja gotowałem kaszkę (pod jej czujnym okiem), ona czytała bajki Zosi (a potem zasypiała razem z nią), razem sprzątaliśmy mieszkanie i walczyliśmy z gorączką Magdy.
Wieczorem siadaliśmy przy herbacie i rozmawialiśmy o wszystkim: o polityce (Halina była zagorzałą zwolenniczką opozycji), o życiu (ja opowiadałem jej o moim dzieciństwie w bloku na Targówku), o marzeniach (Halina chciała jeszcze raz pojechać nad morze).
Kiedy Magda wyzdrowiała i zobaczyła nas razem przy stole, powiedziała tylko:
– Nie wierzę… Wy naprawdę się zaprzyjaźniliście!
Halina uśmiechnęła się szeroko:
– Twój mąż to dobry człowiek. Tylko czasem trzeba mu przypomnieć, kto tu rządzi!
A ja dodałem:
– Ale bez pani bym sobie nie poradził.
Od tamtej pory byliśmy już drużyną: razem organizowaliśmy święta (Halina robiła najlepszy makowiec w Warszawie), razem jeździliśmy na działkę pod Mińskiem Mazowieckim (ja prowadziłem auto, ona śpiewała stare piosenki), razem martwiliśmy się o Magdę i Zosię.
Oczywiście czasem znów się kłóciliśmy:
– Paweł! Nie tak podlewasz kwiaty!
– Pani Halino! To tylko pelargonie!
Ale już wiedzieliśmy, że możemy na siebie liczyć.
Dziś patrzę na Halinę inaczej niż kiedyś. Wiem, że za jej surowością kryje się ogromne serce i lęk przed samotnością. Wiem też, że dzięki niej stałem się lepszym mężem i ojcem.
Czasem zastanawiam się: ile rodzin mogłoby być szczęśliwszych, gdybyśmy potrafili rozmawiać ze sobą szczerze? Czy naprawdę tak trudno jest wybaczyć i zacząć od nowa?
A Wy? Macie swoje historie z teściową lub teściem? Może warto spróbować spojrzeć na nich inaczej?