Zapomnij o niej, chłopaku – historia Bartka z Gdańska
Drzwi trzasnęły z hukiem, a echo tego dźwięku odbiło się w mojej głowie jak wyrok. Stałem w przedpokoju, zaciśnięte pięści drżały mi ze złości i bezsilności. – „Bartek, nie rób scen!” – krzyknęła jeszcze zza drzwi Justyna, moja żona od dwunastu lat. Ale to nie ja robiłem sceny. To ona właśnie wyprowadziła się z naszym synem, zabierając połowę mojego świata.
Nie wiedziałem wtedy, że to początek końca. Że za chwilę będę musiał walczyć nie tylko o siebie, ale przede wszystkim o Kacpra – mojego dziesięcioletniego syna, który patrzył na mnie tamtego wieczoru z takim wyrzutem, jakby to ja był winny wszystkiemu.
– „Tata, dlaczego mama płacze?” – zapytał cicho, kiedy Justyna zamknęła za sobą drzwi. Uklęknąłem przy nim, próbując znaleźć słowa, które nie zranią jeszcze bardziej. – „Czasem dorośli się kłócą, synku. Ale zawsze cię kochamy.” – powiedziałem, choć sam nie wierzyłem już w to, co mówię.
Następne tygodnie były jak życie w zawieszeniu. Justyna zamieszkała u swojej matki na Zaspie i zaczęła nowy rozdział – beze mnie. Ja zostałem w naszym mieszkaniu na Przymorzu, wśród pustych ścian i jeszcze bardziej pustych wieczorów. Kacper przychodził do mnie co drugi weekend i za każdym razem widziałem w jego oczach coraz więcej smutku i coraz mniej dziecięcej beztroski.
Moja matka powtarzała: – „Bartek, zapomnij o niej, chłopaku. Ona już wybrała swoją drogę.” Ale jak zapomnieć o kimś, kto był twoim powietrzem przez tyle lat?
Pewnego dnia zadzwonił mój brat Michał. – „Stary, musisz się ogarnąć. Nie możesz tak wegetować. Kacper cię potrzebuje.” – powiedział bez ogródek. Zaprosił mnie na obiad do siebie do Sopotu. Tam przy stole, między jednym a drugim kęsem schabowego, wybuchła pierwsza prawdziwa kłótnia od lat.
– „Ty zawsze byłeś tym lepszym synem!” – rzuciłem mu w twarz, kiedy próbował mi tłumaczyć, że powinienem pogodzić się z losem.
– „A ty zawsze uciekałeś od problemów!” – odparował Michał. – „Może gdybyś wcześniej rozmawiał z Justyną, nie doszłoby do tego wszystkiego?”
Wyszedłem trzaskając drzwiami. Po raz pierwszy poczułem się naprawdę samotny.
W pracy też nie było lepiej. Pracowałem jako kierownik zmiany w stoczni na Stogach. Koledzy udawali, że nic się nie dzieje, ale widziałem ich ukradkowe spojrzenia i słyszałem szepty za plecami. Jeden z nich, Tomek, podszedł do mnie któregoś dnia na papierosie.
– „Bartek, słyszałem… Jeśli chcesz pogadać albo wyskoczyć na piwo, daj znać.” – powiedział cicho.
Nie chciałem piwa. Chciałem tylko odzyskać swoje życie.
Najgorsze przyszło po kilku miesiącach. Justyna wystąpiła o ograniczenie moich praw rodzicielskich. Twierdziła w sądzie, że jestem niestabilny emocjonalnie i nie radzę sobie z opieką nad Kacprem. Zatrudniła prawnika – tego samego, który rozwiódł jej koleżankę dwa lata wcześniej.
Na pierwszej rozprawie siedziałem naprzeciwko niej i czułem się jak obcy człowiek. Sędzia zadawał pytania, a ja odpowiadałem mechanicznie. Justyna płakała i mówiła o tym, jak bardzo boi się o syna.
Po rozprawie podszedłem do niej na korytarzu.
– „Justyna, dlaczego to robisz? Przecież wiesz, że kocham Kacpra ponad wszystko!”
– „Bartek… Ty nigdy mnie nie słuchałeś! Nigdy nie widziałeś moich łez! Teraz już za późno.” – odwróciła się i odeszła.
Wróciłem do pustego mieszkania i po raz pierwszy od lat się rozpłakałem.
Kacper coraz częściej milczał podczas naszych spotkań. Pewnego dnia zapytał:
– „Tato, czy ty mnie jeszcze kochasz?”
Zatkało mnie. Przytuliłem go mocno.
– „Zawsze będę cię kochał. Nawet jeśli świat się zawali.”
Ale świat walił się dalej.
Moja matka zaczęła chorować. Diagnoza: rak trzustki. W szpitalu na Zaspie spędzałem całe dnie przy jej łóżku. Justyna przychodziła czasem z Kacprem – wtedy przez chwilę udawaliśmy normalną rodzinę.
– „Bartek…” – szepnęła mama pewnego wieczoru. – „Nie chowaj urazy do Justyny. Przebacz jej… dla siebie samego.”
Nie potrafiłem wtedy przebaczyć.
Po śmierci mamy zostałem sam jak palec. Michał wyjechał do Norwegii za pracą, ojciec od lat mieszkał z nową żoną pod Warszawą i kontakt mieliśmy sporadyczny.
Któregoś dnia dostałem list polecony – decyzja sądu: ograniczenie praw rodzicielskich do widzeń dwa razy w miesiącu pod nadzorem kuratora.
Wpadłem w depresję. Przestałem chodzić do pracy, zamknąłem się w mieszkaniu i przez kilka tygodni nie odbierałem telefonów nawet od Tomka.
To Kacper mnie uratował.
Pewnego dnia przyszedł sam pod moje drzwi (Justyna pozwoliła mu przyjść na chwilę bez kuratora).
– „Tato… Nie chcę cię stracić.” – powiedział cicho.
Wtedy coś we mnie pękło.
Zacząłem walczyć od nowa – o siebie i o syna.
Poszedłem na terapię do poradni na Jaśkowej Dolinie. Zacząłem biegać po Parku Reagana i powoli wracać do życia.
Po roku sąd przywrócił mi pełne prawa rodzicielskie.
Justyna była już wtedy z nowym partnerem – Markiem, informatykiem z Wrzeszcza. Kacper coraz częściej mówił mi o nim z sympatią i widziałem w jego oczach spokój.
Pewnego dnia spotkałem Justynę na zakupach w Galerii Bałtyckiej.
– „Bartek… Dziękuję ci za wszystko.” – powiedziała niespodziewanie.
– „Za co?”
– „Za to, że nie przestałeś walczyć o Kacpra… i za to, że pozwoliłeś mi odejść bez nienawiści.”
Uśmiechnąłem się smutno.
– „Może kiedyś nauczę się zapominać…”
Dziś siedzę przy oknie mojego mieszkania i patrzę na bawiącego się pod blokiem Kacpra. Wiem już jedno: czasem trzeba pozwolić odejść temu, co boli najbardziej.
Ale czy można naprawdę zapomnieć o kimś, kto był twoim całym światem? Czy wy też próbowaliście kiedyś zapomnieć… i czy wam się udało?