W złotej klatce: Historia Magdy z warszawskiego blokowiska
Wszystko zaczęło się tamtego wieczoru, kiedy wróciłam do domu z podkrążonymi oczami i rozmazanym makijażem. Ledwo przekroczyłam próg naszego mieszkania na warszawskim Bródnie, usłyszałam głos ojca: — Magda, gdzie byłaś?! Znowu wracasz po północy! — krzyknął z kuchni, a ja poczułam, jak serce podchodzi mi do gardła. Mama siedziała przy stole, dłubiąc widelcem w zimnej zupie. — Daj jej spokój, Andrzej — powiedziała cicho, ale ojciec już wstał i stanął w drzwiach. — Nie będę dawał spokoju! Wiesz, co ludzie powiedzą? Że nasza córka się szlaja! — wrzasnął, a ja poczułam znajome ukłucie wstydu i bezsilności.
— Byłam u Oli na urodzinach, mówiłam wam przecież — próbowałam się bronić, ale wiedziałam, że to nie ma sensu. Ojciec tylko machnął ręką i wyszedł z kuchni, trzaskając drzwiami. Mama spojrzała na mnie smutno. — Magda, on się martwi. Wiesz, jak jest…
— Wiem, mamo. Zawsze się martwi. O to, co ludzie powiedzą — odpowiedziałam z goryczą i poszłam do swojego pokoju. Zamknęłam drzwi i usiadłam na łóżku. Wpatrywałam się w sufit, próbując powstrzymać łzy. Czułam się jak ptak zamknięty w klatce — ładnej, czystej, ale bez powietrza.
Następnego dnia rano atmosfera była jeszcze cięższa. Przy śniadaniu panowała cisza, którą przerywało tylko stukanie łyżeczek o porcelanę. Mój młodszy brat Bartek zerkał na mnie ukradkiem, jakby bał się odezwać. Ojciec czytał gazetę i udawał, że mnie nie widzi.
— Magda, pamiętaj, że dziś po południu przychodzą państwo Nowakowie — rzuciła mama. — Chcą porozmawiać o twojej przyszłości.
— O mojej przyszłości? — zapytałam z niedowierzaniem.
— Tak… Ich syn Paweł kończy studia prawnicze. To porządna rodzina. Może byście się polubili…
Zamarłam. Znowu to samo — układanie mi życia według cudzego scenariusza. — Mamo, ja nie chcę żadnych swatek! — wybuchłam. Ojciec odłożył gazetę i spojrzał na mnie groźnie.
— Nie pyskuj! My chcemy dla ciebie dobrze! Chcesz całe życie siedzieć w tym bloku i pracować za grosze w tej swojej kawiarni? — rzucił z pogardą.
— Przynajmniej robię coś, co lubię! — odpowiedziałam drżącym głosem.
Bartek spuścił głowę i wyszedł z kuchni. Mama westchnęła ciężko.
Po południu przyszli Nowakowie. Paweł był wysoki, elegancki, pachniał drogimi perfumami i patrzył na mnie tak, jakby już miał mnie w kieszeni. Rozmawialiśmy o studiach (on prawo na UW, ja polonistyka zaocznie), o planach na przyszłość (on kancelaria ojca, ja marzyłam o własnej kawiarni z książkami). Czułam się jak na rozmowie kwalifikacyjnej.
Po ich wyjściu ojciec był zachwycony: — Widzisz? Taki chłopak to skarb! Nie to co ci twoi artyści!
— Tato, ja go nawet nie znam! — próbowałam protestować.
— Poznasz! I przestaniesz marzyć o głupotach! — uciął rozmowę.
Wieczorem zadzwoniła Ola: — I jak było?
— Jak w zoo. Oglądali mnie jak okaz egzotycznego ptaka…
— Magda, musisz coś zrobić. Przecież nie możesz tak żyć…
— Ale co? Nie mam dokąd pójść…
— Przyjedź do mnie na kilka dni. Przemyślisz wszystko na spokojnie.
Nie spałam całą noc. Nad ranem spakowałam plecak i zostawiłam rodzicom kartkę: „Muszę odpocząć. Nie szukajcie mnie”.
U Oli poczułam się wolna pierwszy raz od lat. Rozmawiałyśmy godzinami o wszystkim: o moich marzeniach, o tym, jak bardzo boję się rozczarować rodzinę.
— Magda, to twoje życie! — powtarzała Ola. — Jeśli nie zawalczysz o siebie teraz, będziesz żałować do końca życia.
Po kilku dniach zadzwoniła mama: — Magda… Tato jest wściekły. Bartek płacze. Wróć do domu…
— Mamo… Ja nie mogę żyć tak jak wy chcecie. Chcę być szczęśliwa po swojemu.
— A myślisz tylko o sobie! — usłyszałam przez łzy.
Wróciłam po tygodniu. Ojciec nie odzywał się do mnie przez dwa dni. Bartek przytulił mnie mocno: — Tęskniłem za tobą…
Wieczorem doszło do awantury:
— Myślisz, że jesteś lepsza od nas?! Że możesz wszystko?! — krzyczał ojciec.
— Nie! Ale chcę mieć wybór! — odpowiedziałam płacząc.
Mama próbowała nas pogodzić: — Andrzej… Daj jej spokój…
Ojciec wyszedł trzaskając drzwiami.
Następne tygodnie były koszmarem. W pracy byłam rozkojarzona, w domu panowała cisza lub kłótnie. Paweł dzwonił kilka razy, ale nie odbierałam.
Pewnego dnia przyszła do kawiarni starsza pani z książką pod pachą. Usiadła przy oknie i zamówiła herbatę.
— Pani tu pracuje? — zapytała ciepło.
— Tak…
— Lubi pani to miejsce?
— Bardzo…
Uśmiechnęła się tajemniczo: — To najważniejsze w życiu: robić to, co się kocha. Ja całe życie byłam księgową, bo tak chcieli rodzice. Dopiero na emeryturze zaczęłam pisać książki…
Patrzyłam na nią z podziwem i zazdrością jednocześnie.
Wieczorem napisałam list do rodziców:
„Kochani,
Nie jestem już dzieckiem. Chcę żyć po swojemu. Kocham was, ale nie mogę być waszym projektem na szczęście.”
Wyprowadziłam się do Oli na stałe. Zaczęłam oszczędzać na własny lokal i zapisałam się na kurs baristyczny.
Ojciec długo nie chciał ze mną rozmawiać. Mama dzwoniła ukradkiem i płakała do słuchawki: — Może kiedyś zrozumiecie siebie nawzajem…
Bartek odwiedzał mnie po szkole i opowiadał o wszystkim: o nowej dziewczynie, o kłótniach w domu.
Minął rok. Otworzyłyśmy z Olą małą kawiarnię na Pradze. Przyszli rodzice na otwarcie. Ojciec stał sztywno pod ścianą, mama ściskała mnie za rękę.
— Jesteśmy dumni… choć baliśmy się o ciebie — powiedziała cicho mama.
Ojciec tylko skinął głową i wyszedł pierwszy.
Czasem myślę o tej złotej klatce: czy naprawdę była taka bezpieczna? Czy warto było ją opuścić dla niepewności i samotności?
Ale czy można być szczęśliwym bez wolności?
Co wy byście zrobili na moim miejscu?