„Syn przyprowadził nową partnerkę. Od pierwszego dnia dała mi do zrozumienia, że to ona tu teraz rządzi” – historia Marii, która musiała walczyć o własny dom
– Maria, czy mogłabyś nie zostawiać tych filiżanek na stole? – usłyszałam głos Karoliny, zanim jeszcze zdążyłam wejść do kuchni. Stała przy zlewie, z ramionami skrzyżowanymi na piersi, a jej spojrzenie nie pozostawiało wątpliwości: to nie była prośba, tylko rozkaz.
Zatrzymałam się w progu. Przez chwilę miałam ochotę odpowiedzieć coś ostrego, ale ugryzłam się w język. To był przecież mój dom. Dom, który budowałam z Januszem przez ponad trzydzieści lat. Każda cegła, każda deska – wszystko było nasze. A teraz czułam się tu jak intruz.
Paweł przyprowadził Karolinę dwa miesiące temu. Powiedział, że to poważna sprawa, że chcą być razem i że ona nie ma dokąd pójść. Zgodziłam się, bo przecież to mój syn. Zawsze powtarzałam sobie, że rodzina jest najważniejsza. Ale od pierwszego dnia Karolina zachowywała się tak, jakby dom należał do niej.
– Mamo, Karolina lubi porządek – tłumaczył Paweł, kiedy próbowałam z nim rozmawiać. – Daj jej trochę czasu.
Ale czas mijał, a ja czułam się coraz gorzej. Karolina przestawiała meble w salonie bez pytania. Wyrzuciła moje ulubione zasłony, bo „były niemodne”. Zaczęła gotować obiady po swojemu i krytykować moje przepisy. Nawet ogród – moja duma i radość – stał się polem bitwy.
Pewnego popołudnia wróciłam ze sklepu i zobaczyłam ją z łopatą w ręku. Wyrywała moje róże.
– Co ty robisz?! – krzyknęłam, podbiegając do niej.
– Przesadzam je. Tutaj będą lepiej wyglądać hortensje – odpowiedziała spokojnie, nawet na mnie nie patrząc.
Poczułam łzy pod powiekami. To były róże, które Janusz posadził dla mnie na naszą dwudziestą rocznicę ślubu.
Wieczorem próbowałam porozmawiać z Pawłem.
– Synku, ja nie poznaję własnego domu…
– Mamo, nie przesadzaj – przerwał mi zirytowany. – Karolina chce tylko dobrze. Może powinnaś trochę odpuścić?
Odpuścić? Czy można odpuścić własne życie?
Zaczęłam unikać wspólnych posiłków. Chodziłam na długie spacery po okolicy, byle tylko nie słyszeć głosu Karoliny rozkazującej Pawłowi, co ma robić. Czułam się coraz bardziej samotna.
Pewnego dnia usłyszałam ich rozmowę przez uchylone drzwi.
– Paweł, twoja mama musi się zdecydować: albo dostosuje się do nas, albo…
– Albo co? – spytał cicho Paweł.
– Albo będziemy musieli poszukać czegoś własnego. Nie będę mieszkać z kobietą, która mnie nie szanuje.
Serce mi zamarło. Czy naprawdę byliby gotowi odejść? Czy straciłabym syna przez tę kobietę?
Następnego dnia Karolina zaproponowała rodzinny obiad. Usiadłam przy stole jak gość we własnym domu.
– Maria, zrobiłam twoją ulubioną zupę pomidorową – powiedziała słodkim głosem.
Spróbowałam łyżkę. Smakowała zupełnie inaczej niż ta, którą gotowałam przez lata dla mojej rodziny. Była ostra, zbyt kwaśna. Karolina patrzyła na mnie wyczekująco.
– Dziękuję – powiedziałam cicho i odsunęłam talerz.
Po obiedzie zamknęłam się w swoim pokoju i płakałam jak dziecko. Przeglądałam stare zdjęcia: Janusz z uśmiechem na twarzy, Paweł jako mały chłopiec bawiący się w ogrodzie… Gdzie podziały się te czasy?
Przez kolejne dni atmosfera gęstniała. Karolina coraz częściej podnosiła głos. Paweł był spięty i coraz bardziej zamknięty w sobie. Pewnego wieczoru usłyszałam trzask drzwi i głośne kroki na schodach.
– Mamo! – Paweł wszedł do mojego pokoju bez pukania. – Musimy porozmawiać.
Spojrzałam na niego ze łzami w oczach.
– Synku…
– Karolina jest w ciąży – powiedział nagle. – Chcemy tu zostać, ale musisz zaakceptować pewne zmiany.
Poczułam, jak świat usuwa mi się spod nóg.
– To mój dom…
– Teraz to nasz dom – odpowiedział twardo Paweł.
Przez całą noc nie mogłam zasnąć. W głowie kłębiły mi się myśli: czy naprawdę jestem taka zła? Czy przeszkadzam własnemu dziecku?
Następnego dnia postanowiłam porozmawiać z Karoliną. Zaprosiłam ją do ogrodu.
– Karolino… Chciałabym ci coś powiedzieć.
Spojrzała na mnie podejrzliwie.
– Słucham?
– Wiem, że jesteś ważna dla Pawła i że spodziewacie się dziecka. Ale ten dom to całe moje życie. Proszę cię tylko o jedno: szanujmy się nawzajem.
Karolina wzruszyła ramionami.
– Ja ci nie przeszkadzam żyć po swojemu. Ale musisz zaakceptować zmiany.
Poczułam bezsilność. Wiedziałam już, że nie wygram tej walki siłą.
Minęły tygodnie. Zaczęłam coraz częściej wychodzić z domu: do biblioteki, na spotkania seniorów, na spacery z sąsiadką Zosią. Dom przestał być moją przystanią – stał się miejscem, gdzie czułam się niechciana.
Któregoś dnia wróciłam późnym wieczorem i zobaczyłam Pawła siedzącego samemu w kuchni.
– Mamo… Przepraszam – powiedział cicho. – Nie chciałem cię zranić.
Usiadłam obok niego i objęłam go ramieniem.
– Synku… Ja tylko chciałam być częścią waszego życia. Nie chcę być ciężarem.
Paweł spojrzał na mnie ze łzami w oczach.
– Może powinniśmy poszukać czegoś własnego…
Nie odpowiedziałam. Wiedziałam już, że czasem trzeba pozwolić odejść temu, co kochamy najbardziej.
Dziś siedzę sama w pustym domu i zastanawiam się: czy naprawdę można być szczęśliwym w samotności? Czy dom bez rodziny to jeszcze dom? Co wy byście zrobili na moim miejscu?