„Spakuj walizki i przyjedź natychmiast!” – Jak moja teściowa przejęła nasze życie i czy można kochać, nie tracąc siebie?

– Spakuj walizki i przyjedź natychmiast! – głos pani Jadwigi rozbrzmiewał w słuchawce z taką siłą, że aż odsunęłam telefon od ucha. Stałam w kuchni, trzymając w ramionach naszego dwutygodniowego synka, a łzy bezradności już cisnęły mi się do oczu. Mój mąż, Tomek, siedział w salonie, udając, że nie słyszy tej rozmowy. Wiedziałam, że to nie pierwszy i nie ostatni raz, kiedy jego mama będzie próbowała dyktować nam warunki.

– Mamo, naprawdę nie dam rady teraz jechać do was. Mały dopiero zasnął… – próbowałam tłumaczyć, ale ona weszła mi w słowo:

– Nie dyskutuj! Ty nie wiesz, jak się opiekuje dzieckiem. Ja wychowałam troje i żadne nie płakało tak jak ten twój. Przyjedźcie, pomogę ci. Tomek też potrzebuje odpoczynku od twojego marudzenia.

Zamknęłam oczy. Czułam się jak dziecko, które właśnie dostało reprymendę od nauczycielki. Tylko że ja byłam dorosłą kobietą, matką i żoną. Ale przy pani Jadwidze zawsze czułam się jak ktoś niewystarczający.

Odkąd urodził się Staś, wszystko się zmieniło. Zamiast radości z pierwszych chwil macierzyństwa czułam lęk przed każdym telefonem od teściowej. Ona wiedziała lepiej – jak karmić, jak przewijać, jak usypiać. Nawet jak kochać mojego męża.

Pamiętam pierwszy dzień po powrocie ze szpitala. Pani Jadwiga przyjechała z torbą pełną słoików i własnych pieluch tetrowych. – Te jednorazówki to chemia! – rzuciła z pogardą na widok naszego zapasu pampersów. – Dziecko trzeba przewijać co godzinę i kąpać w krochmalu! – dodała tonem nieznoszącym sprzeciwu.

Tomek patrzył na mnie bezradnie. – Daj spokój, to tylko kilka dni – szeptał wieczorami. Ale te kilka dni zamieniło się w tygodnie. Pani Jadwiga była u nas codziennie. Wchodziła bez pukania, przestawiała meble w pokoju Stasia, gotowała obiady według swoich przepisów i komentowała wszystko: od mojego wyglądu po sposób trzymania dziecka.

– Ty chyba nie masz instynktu macierzyńskiego – powiedziała pewnego dnia, kiedy Staś płakał już trzecią godzinę z rzędu. – Ja bym go już dawno uspokoiła.

Poczułam wtedy coś pękającego we mnie. Chciałam krzyczeć, uciec, schować się pod kołdrą i zniknąć. Ale zamiast tego tylko skinęłam głową i poszłam do łazienki udawać, że muszę się przebrać.

Z czasem zaczęłam unikać własnego domu. Chodziłam na długie spacery z wózkiem, byleby nie spotkać jej na klatce schodowej. Przestałam zapraszać znajomych – bałam się, że usłyszą jej komentarze o mojej nieudolności.

Najgorsze były wieczory. Tomek wracał zmęczony z pracy i nie chciał słuchać moich żalów.

– Przesadzasz – mówił. – Mama chce dobrze. Poza tym dzięki niej mamy obiad i czyste mieszkanie.

– Ale ja nie chcę jej pomocy! Chcę mieć swoje życie! – wybuchałam czasem, ale on tylko wzdychał i wychodził do drugiego pokoju.

Czułam się coraz bardziej samotna. Moja mama mieszkała daleko i nie mogła przyjeżdżać tak często jak pani Jadwiga. Przyjaciółki miały swoje sprawy. Zaczęłam pisać pamiętnik, żeby nie zwariować.

Pewnego dnia Staś dostał gorączki. Byłam przerażona – pierwszy raz musiałam sama podjąć decyzję o wezwaniu lekarza. Zadzwoniłam do Tomka.

– Może zadzwonisz do mamy? Ona wie najlepiej… – usłyszałam w słuchawce.

Wtedy coś we mnie pękło na dobre.

– Nie! To moje dziecko! Ja decyduję! – krzyknęłam przez łzy.

Lekarz przyjechał po godzinie i okazało się, że to tylko przeziębienie. Ale dla mnie to był moment przełomowy. Po raz pierwszy poczułam się matką naprawdę.

Następnego dnia postanowiłam porozmawiać z Tomkiem poważnie.

– Musimy ustalić granice – powiedziałam stanowczo. – Twoja mama nie może być u nas codziennie. Potrzebuję przestrzeni dla siebie i dla nas jako rodziny.

Tomek patrzył na mnie długo w milczeniu.

– Wiesz, że ona się obrazi? Że będzie płakać i mówić wszystkim w rodzinie, jaka jesteś niewdzięczna?

– Wiem – odpowiedziałam cicho. – Ale jeśli tego nie zrobimy, stracimy siebie.

Rozmowa z panią Jadwigą była najtrudniejsza w moim życiu.

– Jak możesz mi to robić? Przecież ja tylko chcę wam pomóc! – płakała do słuchawki.

– Doceniam to, ale muszę nauczyć się być matką po swojemu – powiedziałam drżącym głosem.

Przez kilka tygodni panowała cisza. Pani Jadwiga przestała dzwonić i przychodzić. Tomek był spięty, a ja czułam ulgę pomieszaną z poczuciem winy.

Z czasem sytuacja zaczęła się normować. Pani Jadwiga zaakceptowała nowe zasady – odwiedza nas raz w tygodniu i stara się nie komentować wszystkiego. Tomek zaczął mnie wspierać bardziej, choć wiem, że kosztowało go to wiele odwagi wobec własnej matki.

Dziś Staś ma pół roku. Jest pogodnym dzieckiem, a ja uczę się być mamą każdego dnia na nowo. Czasem jeszcze słyszę w głowie głos pani Jadwigi: „Nie tak powinnaś…”, ale coraz częściej umiem go zagłuszyć własnym instynktem.

Czy można być dobrą synową, żoną i matką jednocześnie? Czy da się kochać rodzinę męża i nie zatracić siebie? Czasem myślę: ile z nas boi się postawić granice? Ile z nas milczy dla świętego spokoju? Może warto czasem zawalczyć o siebie…