Późne macierzyństwo: Wiosna, która rozdarła rodzinę

Wiosna przyszła nagle, z hukiem, jakby chciała roztrzaskać ciszę, która od miesięcy zalegała w naszym domu. Stałam przy oknie, patrząc na rozkwitające forsycje, kiedy usłyszałam trzask drzwi. To był mój syn, Paweł. Wbiegł do kuchni, rzucił plecak na podłogę i spojrzał na mnie z wyrzutem, którego nie widziałam w jego oczach od lat.

– Znowu byłaś u lekarza? – zapytał, nie kryjąc złości.

Nie odpowiedziałam od razu. W powietrzu wisiała tajemnica, którą nosiłam w sobie od miesięcy. Mój mąż, Andrzej, siedział przy stole, udając, że czyta gazetę, ale widziałam, jak drżą mu ręce.

– Tak, byłam – przyznałam cicho. – Muszę dbać o siebie.

Paweł prychnął. – O siebie? A o nas kto zadba? O mnie, o tatę? O babcię, która od tygodni nie wychodzi z pokoju?

Zacisnęłam powieki. Wiosna zawsze była dla mnie czasem nadziei, ale w tym roku przypominała mi tylko o grzechu, którego nie potrafiłam sobie wybaczyć. Miałam czterdzieści cztery lata, kiedy dowiedziałam się, że jestem w ciąży. Dla wielu kobiet to błogosławieństwo, dla mnie – wyrok. Paweł miał już siedemnaście lat, był zbuntowany, zamknięty w sobie. Andrzej coraz częściej znikał w pracy, a ja… ja marzyłam o spokoju, o powrocie do pracy w bibliotece, o wieczorach z książką i ciszą.

Kiedy powiedziałam Andrzejowi o ciąży, spojrzał na mnie tak, jakby zobaczył obcą kobietę.

– To niemożliwe – wyszeptał. – Przecież… przecież już nie planowaliśmy dzieci.

– Życie nie pyta o plany – odpowiedziałam, próbując się uśmiechnąć.

Ale on nie odwzajemnił uśmiechu. Przez kolejne tygodnie unikał mnie, spał na kanapie w salonie. Paweł dowiedział się przypadkiem. Wybuchł płaczem i zamknął się w swoim pokoju na dwa dni. Moja matka, pani Zofia, przyszła do nas z ciastem drożdżowym i spojrzała na mnie z mieszaniną współczucia i pogardy.

– W tym wieku? – zapytała. – Co ludzie powiedzą? Jak ty sobie poradzisz?

Nie wiedziałam. Bałam się. Każdego dnia budziłam się z lękiem, czy dam radę, czy nie zawiodę siebie i rodziny. A potem przyszły komplikacje. Lekarz powiedział mi wprost:

– Pani Anno, ciąża jest zagrożona. Dziecko może urodzić się chore. Musi pani podjąć decyzję.

Wróciłam do domu roztrzęsiona. Andrzej czekał na mnie w kuchni.

– I co? – zapytał beznamiętnie.

– Lekarz mówi, że… że może być źle. Że powinnam się zastanowić.

– Chcesz to dziecko? – zapytał nagle ostro.

Zamilkłam. Nie wiedziałam. Chciałam? Bałam się bardziej niż kiedykolwiek. Paweł podsłuchał naszą rozmowę. Wieczorem przyszedł do mnie do pokoju.

– Mamo, nie rób tego. Nie chcę mieć chorego rodzeństwa. Nie chcę, żebyś umarła.

Płakałam całą noc. Następnego dnia podjęłam decyzję. Usunęłam ciążę. Nikomu nie powiedziałam prawdy. Powiedziałam rodzinie, że poroniłam. Andrzej przyjął to z ulgą. Paweł przestał ze mną rozmawiać na kilka tygodni. Matka patrzyła na mnie z wyższością, jakby wiedziała więcej, niż mówiła.

Wiosna przyszła i minęła. Ale ja nie mogłam zapomnieć. Każdego roku, gdy kwitły forsycje, czułam ten sam ból, to samo poczucie winy. Paweł dorósł, wyjechał na studia do Warszawy. Andrzej coraz częściej nocował poza domem. Zostałam sama z matką, która nigdy mi nie wybaczyła.

Pewnego dnia, gdy siedziałam w ogrodzie, przyszła do mnie sąsiadka, pani Teresa.

– Aniu, słyszałam, że twoja kuzynka, Marta, adoptowała dziewczynkę ze szpitala. Podobno była bardzo chora, ale teraz już zdrowieje. Może powinnaś ją odwiedzić?

Nie chciałam. Ale ciekawość zwyciężyła. Pojechałam do Marty. Dziewczynka miała na imię Lena. Miała jasne włosy i wielkie, smutne oczy. Marta opowiadała mi o jej walce o życie, o operacjach, o nocach spędzonych przy łóżku w szpitalu.

– Wiesz, Aniu – powiedziała cicho – czasem trzeba po prostu kochać. Nawet jeśli to boli.

Patrzyłam na Lenę i czułam, jak coś ściska mnie za gardło. Czy gdybym była odważniejsza, gdybym miała więcej siły… czy moje dziecko mogłoby żyć?

Wróciłam do domu rozbita. Matka czekała na mnie w kuchni.

– Byłaś u Marty? – zapytała chłodno.

– Tak. Widziałam Lenę.

– I co? Żałujesz?

Nie odpowiedziałam. Wyszłam do ogrodu i płakałam długo, aż zabrakło mi łez. Andrzej wrócił późno. Nie pytał, gdzie byłam. Paweł zadzwonił po tygodniu. Rozmawialiśmy krótko, o pogodzie, o studiach. Nie miałam odwagi powiedzieć mu prawdy.

Minęły lata. Paweł założył rodzinę, Andrzej odszedł do innej kobiety. Matka zmarła w samotności, nie wybaczywszy mi nigdy. Ja zostałam sama z ogrodem pełnym forsycji i pytaniami bez odpowiedzi.

Czasem myślę o Lenie. O tym, jak życie potrafi być okrutne i piękne jednocześnie. Czy można wybaczyć sobie grzechy przeszłości? Czy wiosna może przynieść odkupienie?

A wy? Czy potrafilibyście wybaczyć sobie coś, czego nie wybaczyła wam rodzina?