Ojciec nie chce sprzedać domu, brat nie chce z nim mieszkać – a ja muszę poświęcić swoje życie
– Nie rozumiesz, tato! – krzyknął Bartek, trzaskając drzwiami od kuchni. – Ja tam nie wrócę! Nie będę z tobą mieszkał!
Stałam w przedpokoju, ściskając w dłoni kubek z zimną już herbatą. Mój mąż, Tomek, patrzył na mnie bezradnie. W powietrzu wisiała cisza, która bolała bardziej niż krzyk. Ojciec siedział przy stole, zgarbiony, z dłońmi splecionymi na blacie. Jego twarz była szara, zmęczona, a oczy wbite w podłogę.
– To co teraz? – zapytałam cicho, choć znałam odpowiedź.
Ojciec wzruszył ramionami. – To twój brat. Zawsze miał swoje zdanie.
Zawsze miał swoje zdanie. Ja też miałam, ale jakoś nigdy nie było ono ważne. Od kiedy mama zmarła dwa lata temu, wszystko się rozpadło. Ojciec został sam w dużym domu pod Warszawą. Bartek wyprowadził się do miasta i zaczął nowe życie. Ja zostałam najbliżej – trzy przystanki tramwajem od ojca, w dwupokojowym mieszkaniu z Tomkiem i naszą córeczką, Zosią.
Kiedy zaczęły się problemy zdrowotne ojca – cukrzyca, nadciśnienie, coraz częstsze upadki – wszyscy wiedzieliśmy, że nie może już mieszkać sam. Bartek od razu powiedział, że nie wróci do rodzinnego domu. „Nie chcę żyć w muzeum mamy,” powtarzał. „Nie dam rady patrzeć na te wszystkie wspomnienia.” Ojciec zaś uparcie odmawiał sprzedaży domu. „To jedyne, co mi zostało po waszej matce,” mówił cicho. „Nie oddam tego nikomu.”
I tak zaczęła się nasza rodzinna gra w szachy, w której każdy ruch był bólem i wyrzutem sumienia.
Pewnego wieczoru Bartek zadzwonił do mnie.
– Słuchaj, Anka… Tata nie może być sam. Może ty byś się do niego wprowadziła? Masz najbliżej.
– Bartek, mam swoje życie! Pracuję, Zosia chodzi do przedszkola, Tomek ma pracę w centrum…
– Ale przecież tata potrzebuje pomocy! Ja nie dam rady…
– A ja dam? – zapytałam przez łzy.
Bartek milczał długo.
– Ty zawsze byłaś tą odpowiedzialną – powiedział w końcu i rozłączył się.
Tomek próbował mnie pocieszać.
– Może to tylko na chwilę? Może tata się przekona do sprzedaży?
Ale wiedziałam, że to nieprawda. Ojciec był uparty jak osioł. Dom był jego twierdzą i więzieniem jednocześnie.
W końcu przyszła ta rozmowa. Siedzieliśmy wszyscy przy stole – ja, Tomek, Bartek i ojciec. Zosia bawiła się klockami pod stołem.
– Anka powinna się wprowadzić do taty – powiedział Bartek bez ogródek. – Ma najbliżej i najlepiej się dogaduje z ojcem.
Poczułam, jak serce mi zamiera.
– A ty? – zapytałam cicho.
– Ja nie mogę. Mam pracę, życie…
– A ja nie mam?
Bartek spojrzał na mnie z wyrzutem.
– Ty zawsze sobie radziłaś.
Ojciec patrzył na mnie błagalnie.
– Nie chcę być ciężarem… Ale nie mogę tu być sam.
Tomek ścisnął moją dłoń pod stołem.
Wyszłam na balkon i rozpłakałam się jak dziecko. Czułam się zdradzona przez brata i uwięziona przez ojca. Miałam wrażenie, że wszyscy oczekują ode mnie poświęcenia – bo jestem kobietą, bo jestem córką, bo „zawsze sobie radziłam”.
Przez kolejne tygodnie żyliśmy w zawieszeniu. Ojciec coraz częściej dzwonił z prośbą o pomoc – a to zgubił leki, a to przewrócił się w łazience. Bartek coraz rzadziej odbierał telefon. Tomek zaczął się zamykać w sobie.
W końcu podjęliśmy decyzję – przeprowadzamy się do ojca. Sprzedajemy nasze mieszkanie i przenosimy się do starego domu pod Warszawą. Zosia zmienia przedszkole, Tomek będzie dojeżdżał do pracy ponad godzinę dziennie.
Ostatniej nocy przed przeprowadzką siedziałam na podłodze w pustym salonie naszego mieszkania i patrzyłam na ściany pełne wspomnień. Przypomniałam sobie pierwszy dzień tutaj – jak malowaliśmy ściany na żółto, jak Zosia stawiała pierwsze kroki na tym parkiecie.
Tomek usiadł obok mnie.
– Nie musisz tego robić – powiedział cicho.
– Muszę – odpowiedziałam. – Bo nikt inny tego nie zrobi.
Przeprowadzka była koszmarem. Ojciec był szczęśliwy jak dziecko, kiedy zobaczył Zosię biegającą po ogrodzie. Bartek pojawił się tylko raz – pomógł przenieść kilka pudeł i szybko się ulotnił.
Nowe życie było trudniejsze niż myślałam. Ojciec wymagał coraz więcej opieki. Zosia tęskniła za dawnymi koleżankami. Tomek był coraz bardziej zmęczony dojazdami i wiecznymi pretensjami teścia.
Pewnego wieczoru usiedliśmy z Tomkiem przy kuchennym stole.
– Ile jeszcze wytrzymamy? – zapytał cicho.
Nie wiedziałam. Czułam się jak cień samej siebie – rozdarta między lojalnością wobec ojca a potrzebami własnej rodziny.
Bartek dzwonił coraz rzadziej. Kiedy już rozmawialiśmy, mówił tylko o pracy i swoim nowym mieszkaniu w centrum Warszawy.
Ojciec coraz częściej powtarzał: „Dobrze, że jesteście… Nie wiem, co bym bez was zrobił.” Ale ja wiedziałam – byłabym wolna. Może szczęśliwsza?
Czasem patrzę na siebie w lustrze i pytam: czy naprawdę musiałam poświęcić wszystko dla innych? Czy rodzina zawsze oznacza rezygnację z własnych marzeń? A może powinnam była walczyć o siebie?
Czy ktoś z was też musiał wybierać między sobą a rodziną? Jak podjęliście tę decyzję?