Oddałam synowi połowę domu, a teraz słyszę, że przeszkadzam mu w życiu – czy naprawdę na to zasłużyłam?
– Mamo, czy możesz nie wchodzić do kuchni, kiedy Magda gotuje? – głos Pawła był chłodny, niemal obcy. Stałam w progu, z rękami ubrudzonymi mąką, bo właśnie piekłam chleb, jak co piątek od trzydziestu lat.
Zamarłam. Przez chwilę nie wiedziałam, co odpowiedzieć. Kuchnia była zawsze moim królestwem, miejscem, gdzie leczyłam smutki i świętowałam radości. To tutaj Paweł uczył się jeść pierwszą zupę, tutaj z mężem śmialiśmy się z nieudanych pierogów. Teraz miałam czuć się jak intruz we własnym domu?
– Przepraszam – wyszeptałam i wycofałam się do swojego pokoju. Drzwi zamknęły się za mną z cichym kliknięciem, ale w głowie dudniło mi jedno pytanie: jak to się stało, że stałam się problemem?
Mam 64 lata. Nazywam się Jadwiga. Całe życie poświęciłam rodzinie. Mąż zmarł pięć lat temu na raka płuc. Zostałam sama z domem na obrzeżach Lublina i synem, który wtedy jeszcze studiował. Kiedy Paweł poznał Magdę, cieszyłam się – w końcu miał kogoś bliskiego. Chciałam mu pomóc, więc zaproponowałam, żeby zamieszkali ze mną. Oddałam im połowę domu – oficjalnie, u notariusza. „Niech mają łatwiej na starcie”, myślałam. „Niech nie muszą brać kredytu na całe życie”.
Przez pierwsze miesiące było dobrze. Magda była miła, choć trochę zdystansowana. Paweł pomagał w ogrodzie, czasem razem oglądaliśmy telewizję. Ale z czasem coś zaczęło się zmieniać. Magda coraz częściej zamykała się w swoim pokoju, Paweł wracał późno z pracy. Zaczęły się drobne spięcia: o to, kto ma sprzątać łazienkę, o hałasujące radio, o to, że zostawiłam pranie w pralce.
Najgorsze przyszło tej zimy. Złamałam nogę na oblodzonym chodniku. Przez dwa miesiące byłam praktycznie unieruchomiona. Paweł pomagał mi niechętnie, Magda była wyraźnie zirytowana moją obecnością. Pewnego wieczoru usłyszałam ich rozmowę przez cienką ścianę:
– Nie możemy tak żyć wiecznie z twoją matką pod jednym dachem! – syknęła Magda.
– Co mam zrobić? Przecież nie wyrzucę jej na bruk – odpowiedział Paweł cicho.
– Ale ona nas ogranicza! Nawet nie możemy spokojnie zjeść kolacji bez jej komentarzy!
Leżałam wtedy w łóżku i płakałam w poduszkę. Nigdy nie chciałam być ciężarem. Zawsze starałam się być pomocna, nie narzucać się. Ale czy to źle, że czasem chciałam porozmawiać? Że chciałam zapytać, jak minął dzień?
Po wyzdrowieniu próbowałam się wycofać. Przestałam piec chleb, przestałam gotować obiady dla wszystkich. Jadłam sama w swoim pokoju. Ale to tylko pogłębiło dystans. Paweł coraz rzadziej zaglądał do mnie. Magda patrzyła na mnie z chłodną uprzejmością.
Któregoś dnia zebrałam się na odwagę i zapytałam Pawła:
– Synku, czy naprawdę ci przeszkadzam?
Spojrzał na mnie zmęczonym wzrokiem.
– Mamo… To nie tak. Po prostu… My z Magdą chcielibyśmy mieć trochę prywatności. Ty zawsze jesteś obok.
– To mój dom – powiedziałam cicho.
– Teraz już nasz – poprawił mnie Paweł.
Te słowa zabolały bardziej niż złamana noga. Nasz dom… A ja czułam się w nim coraz bardziej obca.
Zaczęłam rozważać wyprowadzkę. Ale dokąd? Emerytura ledwo starcza mi na leki i rachunki. Nie mam rodzeństwa, rodzice dawno nie żyją. Przyjaciółki rozjechały się po świecie albo już odeszły. Myślałam o Domu Spokojnej Starości, ale na samą myśl ściskało mnie w gardle.
Pewnego popołudnia odwiedziła mnie sąsiadka, pani Zosia.
– Jadwigo, co się z tobą dzieje? Nie widuję cię już w ogrodzie.
Opowiedziałam jej wszystko. Siedziałyśmy przy herbacie, a łzy same płynęły mi po policzkach.
– Wiesz – powiedziała Zosia – ja też oddałam córce mieszkanie. Teraz widuję ją raz w miesiącu, jak przyjedzie po pieniądze na wnuczka. Może my, matki, za bardzo się poświęcamy?
Zaczęłam się zastanawiać: czy naprawdę powinnam była oddać połowę domu? Czy to był błąd? Czy matka powinna być zawsze na drugim planie?
Kilka dni temu Paweł przyszedł do mnie wieczorem.
– Mamo, Magda jest w ciąży – powiedział bez entuzjazmu.
Poczułam radość i smutek jednocześnie. Będę babcią! Ale czy będę miała prawo zobaczyć wnuka? Czy może będę tylko „problemem”, którego trzeba się pozbyć?
Czasem siedzę wieczorami przy oknie i patrzę na ogród, który kiedyś tętnił życiem. Słyszę śmiech dzieci z sąsiedztwa i zastanawiam się, gdzie popełniłam błąd. Czy naprawdę zasłużyłam na to, by być ciężarem dla własnego dziecka?
Może powinnam była myśleć więcej o sobie? Może powinnam była zostawić sobie więcej przestrzeni? Czy każda matka musi kiedyś usłyszeć, że przeszkadza własnemu dziecku?
A wy… co byście zrobili na moim miejscu? Czy oddalibyście dom dziecku? Czy można jeszcze naprawić relacje z własnym synem?