Notatka na stole: Jak jedna delegacja rozbiła moje życie

Drzwi trzasnęły za mną głośniej niż zwykle, a echo tego dźwięku odbiło się w pustym mieszkaniu. Od razu poczułem, że coś jest nie tak. Zawsze, gdy wracałem z delegacji, słyszałem śmiech mojej córki, zapach świeżo parzonej kawy i głos żony nawołującej mnie do kuchni. Tym razem była tylko cisza. Zrzuciłem torbę na podłogę i przeszedłem przez przedpokój, czując narastające napięcie.

Na stole leżała kartka. Zwykła kartka wyrwana z notesu, ale litery były tak równe, jakby ktoś pisał je z zimną precyzją. „Tomasz. Nie szukaj nas. Muszę odpocząć od twoich kłamstw. Zabrałam Zosię do mamy. Nie dzwoń. Jeśli ci zależy – pozwól nam pobyć same.” Przeczytałem to trzy razy, zanim dotarło do mnie, że to nie żart. Że to nie jest kolejna cicha wojna domowa, którą uda się załagodzić czekoladkami i przeprosinami.

Usiadłem ciężko na krześle, a w głowie zaczęły przewijać się obrazy ostatnich tygodni. Moja żona, Marta, coraz częściej patrzyła na mnie z wyrzutem. Zosia pytała, kiedy znów pójdziemy razem na lody. Ja zaś coraz częściej uciekałem w pracę – a raczej w to, co nazywałem pracą.

Wszystko zaczęło się od zmiany szefa w moim oddziale banku w Poznaniu. Nowy dyrektor – Paweł Kaczmarek – był człowiekiem bezwzględnym i wymagającym. Wprowadził nowe zasady, nowe targety i nową atmosferę: każdy przeciwko każdemu. Wśród kolegów narastała frustracja, a ja czułem się jak trybik w maszynie, która miażdży wszystko na swojej drodze.

Pewnego dnia Paweł wezwał mnie do siebie.
– Tomasz, potrzebuję kogoś zaufanego na konferencję do Warszawy. Trzy dni. Wyjazd jutro rano.
– Ale… Marta ma urodziny w sobotę…
– Albo jedziesz, albo szukaj nowej pracy – rzucił bez cienia emocji.

Nie miałem wyjścia. Marta była wściekła.
– Zawsze praca jest ważniejsza! – krzyczała tamtego wieczoru, rzucając we mnie poduszką.
– Przecież robię to dla nas! – broniłem się rozpaczliwie.
– Nie dla nas. Dla siebie! – odpowiedziała i zamknęła się w łazience.

Wyjechałem rano, zostawiając za sobą dom pełen napięcia i niedomówień. W pociągu usiadłem obok Magdy – koleżanki z działu kredytów. Była zawsze uśmiechnięta, trochę zbyt pewna siebie jak na mój gust, ale tego dnia wydawała się inna – zamyślona, cicha.
– Też masz już dość tej atmosfery? – zapytała nagle.
– Mam ochotę rzucić to wszystko i wyjechać w Bieszczady – zażartowałem.
– To może chociaż dzisiaj wieczorem pozwolimy sobie na trochę luzu? – spojrzała na mnie uważnie.

Wieczorem po konferencji poszliśmy razem na kolację. Wino lało się szerokim strumieniem, a rozmowa zeszła na tematy osobiste. Magda opowiadała o swoim rozwodzie, o tym jak mąż ją zdradził i zostawił z dwójką dzieci. Słuchałem jej coraz bardziej uważnie, czując dziwną bliskość.

Potem był hotelowy korytarz i jej dłoń na moim ramieniu.
– Tomasz…
Nie pamiętam już dokładnie, kto pierwszy kogo pocałował. Pamiętam tylko wyrzuty sumienia następnego ranka i jej spojrzenie pełne nadziei.
– To nic nie znaczyło – powiedziałem szorstko.
– Dla mnie znaczyło – odpowiedziała cicho.

Wróciłem do domu z ciężarem na sercu. Marta od razu coś wyczuła.
– Coś się stało? – zapytała podejrzliwie.
– Jestem po prostu zmęczony – skłamałem.

Przez kolejne dni unikałem jej wzroku. Zosia pytała:
– Tato, czemu mama płacze w nocy?
Nie wiedziałem, co odpowiedzieć.

Aż pewnego dnia Marta znalazła wiadomość od Magdy na moim telefonie: „Tęsknię za tamtym wieczorem”.
– Kto to jest?! – wrzasnęła tak głośno, że Zosia schowała się pod stół.
– To nic nie znaczyło! – próbowałem się tłumaczyć.
– Dla mnie znaczy wszystko! – odpowiedziała przez łzy i wybiegła z domu.

Przez kilka dni żyliśmy jak obcy ludzie pod jednym dachem. Potem przyszła ta delegacja do Gdańska – tym razem naprawdę służbowa. Po powrocie zastałem pusty dom i tę cholerną kartkę na stole.

Próbowałem dzwonić do Marty, pisać SMS-y, błagać o rozmowę. Bez skutku. Jej matka odebrała raz:
– Daj jej spokój, Tomaszu. Musi ochłonąć.

W pracy Magda próbowała się do mnie zbliżyć.
– Może spróbujemy jeszcze raz? – zaproponowała pewnego dnia przy ekspresie do kawy.
– Nie mogę… Straciłem już wszystko – odpowiedziałem i odszedłem bez słowa.

Wieczorami siedziałem sam w pustym mieszkaniu i analizowałem każdy swój błąd. Przypominały mi się słowa ojca: „Zdrada zawsze wraca jak bumerang”. On sam zdradził mamę i przez lata próbował odzyskać jej zaufanie – bezskutecznie. Czy ja też miałem skończyć jak on?

Po tygodniu Marta zgodziła się na krótką rozmowę w kawiarni przy dworcu.
– Nie wiem, czy potrafię ci wybaczyć – powiedziała od razu.
– Wiem… Ale chcę spróbować wszystko naprawić…
– Dla Zosi? Czy dla siebie?
Zamilkłem. Nie wiedziałem już sam.

Przez kolejne miesiące walczyliśmy o każdy dzień razem. Były łzy, krzyki, ciche dni i nieprzespane noce. Teściowa patrzyła na mnie z pogardą podczas rodzinnych obiadów:
– Mężczyźni są wszyscy tacy sami…
Moja matka próbowała mnie bronić:
– Każdy popełnia błędy…
Ale ja wiedziałem, że to nie jest kwestia błędu, tylko wyboru.

Zosia zaczęła rysować smutne obrazki: dom bez taty albo mamę płaczącą przy oknie. To bolało najbardziej.

Po roku Marta wróciła do domu na stałe. Ale już nigdy nie było tak samo jak wcześniej. Zaufanie pękło jak cienkie szkło i choć bardzo się starałem, wiedziałem, że zawsze będzie między nami ta rysa.

Dziś mijają dwa lata od tamtej delegacji i tej notatki na stole. Nadal jestem z Martą i Zosią, ale codziennie muszę udowadniać im swoją lojalność i miłość. Czasem myślę: czy jedna chwila słabości naprawdę może przekreślić całe życie? Czy wy bylibyście w stanie wybaczyć zdradę? A może są rzeczy, których naprawić się nie da?