Nie tak miało być: Opowieść o rodzinie, zdradzie i sile samotności
Wszystko zaczęło się od trzaśnięcia drzwiami. Stałam wtedy w kuchni, z rękami mokrymi od ziemniaków, kiedy Andrzej – mój mąż od piętnastu lat – nagle wrócił z pracy wcześniej. Wszedł, rzucił klucze na stół i powiedział beznamiętnie:
– Jadę do Warszawy. Znalazłem pracę, tu się duszę. Nie wracam.
Patrzyłam na niego, jakby mówił w obcym języku. – Andrzej, co ty wygadujesz? Przecież mamy dom, córkę, wszystko…
– Ty masz. Ja nie mam nic. – Jego głos był zimny jak lód. – Nie dzwoń. Nie szukaj mnie.
Zanim zdążyłam cokolwiek powiedzieć, już go nie było. Zostałam sama z trzynastoletnią Mają i ciszą, która bolała bardziej niż krzyk.
Wieś zawrzała. Sąsiadka, pani Halina, przyszła już następnego dnia z ciastem i plotkami.
– Słyszałam, że Andrzej uciekł do jakiejś młodej z miasta. Mówiłam ci, żebyś go pilnowała…
Zacisnęłam zęby. – To nie twoja sprawa, Halino.
Ale plotki rozchodziły się szybciej niż dym z komina. Ludzie patrzyli na mnie z litością albo złośliwą satysfakcją. W sklepie spożywczym pani Jadzia pytała:
– I co teraz? Dasz sobie radę sama?
Nie wiedziałam. Przez pierwsze tygodnie żyłam jak w transie. Maja zamknęła się w pokoju, przestała jeść. Ja chodziłam po domu jak duch, sprzątałam bez sensu te same kąty, żeby nie myśleć.
Pewnego wieczoru usiadłam przy stole i zaczęłam płakać. Tak po prostu – łzy ciekły mi po policzkach, a ja nie miałam siły ich powstrzymać. Wtedy zadzwoniła mama.
– Aniu, przyjedź do nas na trochę. Odpoczniesz.
Ale ja nie chciałam wracać do rodzinnego domu w Suwałkach. Tam też byłam tylko „tą porzuconą”.
Z czasem musiałam zacząć działać. Znalazłam pracę w pobliskim sklepie ogrodniczym. Codziennie rano zostawiałam Maję pod opieką sąsiadki i jechałam rowerem przez pola do pracy. Było ciężko – klienci patrzyli na mnie jak na egzotyczne zwierzę.
– To pani ta od Andrzeja? – pytał stary pan Witek.
– Tak, to ja – odpowiadałam przez zaciśnięte zęby.
Wszystko zmieniło się pewnego popołudnia, gdy do sklepu wszedł Bartek – nowy mechanik ze wsi obok. Wysoki, zarośnięty, z ciepłym spojrzeniem.
– Dzień dobry, pani Aniu. Potrzebuję nawozu do pomidorów.
Zdziwiło mnie, że zna moje imię.
– Znam panią jeszcze z podstawówki – uśmiechnął się lekko. – Była pani najlepsza z polskiego.
Poczułam rumieniec na policzkach pierwszy raz od miesięcy. Bartek zaczął przychodzić częściej – raz po śrubki, raz po ziemię do kwiatów. Zawsze zagadywał o Maję, o dom, o to jak sobie radzę.
Któregoś dnia zaproponował:
– Może pomogę przy remoncie dachu? Słyszałem, że przecieka.
Nie chciałam być nikomu winna przysługi, ale zgodziłam się. Bartek przychodził co sobotę – naprawiał dach, potem naprawił płot i nawet rower Mai.
Maja początkowo była nieufna.
– Mamo, on chce coś od ciebie – powiedziała pewnego wieczoru.
– Bartek jest po prostu dobrym człowiekiem – odpowiedziałam, choć sama nie byłam tego pewna.
Z czasem zaczęliśmy rozmawiać coraz dłużej – o życiu, o tym jak trudno być samotnym rodzicem na wsi. Bartek opowiedział mi o swojej żonie, która zmarła na raka trzy lata temu. Został sam z dwójką dzieci – Igorem i Olą.
– Ludzie myślą, że facetowi łatwiej – powiedział gorzko. – Ale ja też płakałem po nocach.
Te rozmowy były jak plaster na moją duszę. Czułam się przy nim bezpieczna.
Ale życie nie jest filmem. Pewnego dnia przyszła do mnie teściowa – pani Teresa.
– Aniu, Andrzej chce wrócić. W Warszawie mu nie wyszło. Daj mu szansę dla Mai.
Poczułam gniew i rozpacz jednocześnie.
– Dla Mai? A gdzie był przez ostatni rok? Kiedy płakała po nocach?
Teściowa spojrzała na mnie chłodno:
– Rodzina to rodzina. Ludzie gadają…
Wiedziałam już wtedy, że nie chcę Andrzeja z powrotem. Ale Maja zaczęła się buntować:
– Chcę taty! Dlaczego nie możesz mu wybaczyć?
Próbowałam jej tłumaczyć:
– On nas zostawił, kochanie…
– Ale wrócił! Każdy popełnia błędy!
W domu zaczęły się awantury. Maja zamykała się w pokoju jeszcze częściej. Bartek próbował mnie pocieszać:
– Daj jej czas. Dzieci zawsze tęsknią za rodzicem.
A potem przyszły kolejne ciosy: mama zachorowała na serce i musiałam jeździć do Suwałk co tydzień; w pracy szefowa zaczęła grozić zwolnieniem za spóźnienia; sąsiadka Halina rozpowiadała we wsi plotki o moim „romansie” z Bartkiem.
Pewnego wieczoru Bartek przyszedł do mnie blady jak ściana.
– Aniu… Ola miała wypadek rowerowy. Jest w szpitalu w Białymstoku.
Pojechałam z nim natychmiast. Siedzieliśmy razem całą noc na plastikowych krzesłach pod salą operacyjną. Trzymałam go za rękę i modliłam się w duchu za Olę i za nas wszystkich.
Ola wyszła z tego cało, ale Bartek był inny – zamknięty w sobie, wycofany.
– Nie chcę ci dokładać problemów – powiedział cicho któregoś dnia. – Masz własne życie…
Poczułam się zdradzona drugi raz w życiu. Ale wiedziałam już wtedy jedno: muszę być silna dla siebie i dla Mai.
Andrzej próbował wrócić jeszcze kilka razy – raz przyszedł pijany pod dom i krzyczał:
– Anka! To wszystko przez ciebie! Gdybyś była lepszą żoną…
Wtedy pierwszy raz wykrzyczałam mu prosto w twarz:
– To ty uciekłeś! To ty zostawiłeś rodzinę!
Sąsiedzi słyszeli wszystko – plotki rozlały się po wsi jak fala powodziowa.
W końcu postawiłam granicę: rozwód i koniec kontaktu poza sprawami dotyczącymi Mai.
Maja długo miała mi to za złe. Przestała ze mną rozmawiać na kilka miesięcy; zamknęła się jeszcze bardziej w swoim świecie internetu i muzyki. Ale powoli zaczynałyśmy odbudowywać relację – wspólne gotowanie pierogów na święta, rozmowy o szkole…
Bartek wrócił do mojego życia niespodziewanie – przyniósł mi jabłka ze swojego sadu i zaprosił na ognisko z dziećmi nad rzeką.
Siedzieliśmy razem przy ogniu; dzieci śmiały się i piekły kiełbaski na patykach. Spojrzał mi w oczy i powiedział:
– Może nie jesteśmy bohaterami filmu… Ale może damy sobie szansę?
Nie odpowiedziałam od razu. Musiałam nauczyć się ufać życiu na nowo.
Dziś wiem jedno: życie nie jest bajką ani melodramatem z telewizji. Czasem boli tak bardzo, że trudno oddychać; czasem daje promyk nadziei tam, gdzie wydawało się już tylko ciemno.
Czy warto było przejść przez to wszystko? Czy można jeszcze zaufać komuś po tylu zdradach i rozczarowaniach? A może prawdziwa siła rodzi się właśnie wtedy, gdy zostajemy sami ze sobą?