Nie przyszła na Wigilię – bo już nie mogła. Historia o winie, żalu i rodzinnych sekretach

Zegar w kuchni wybił osiemnastą, a ja po raz kolejny zerknęłam przez zaparowane okno na parking pod blokiem. Śnieg sypał gęsto, światła latarni rozmywały się w białej zawiesinie. W domu pachniało barszczem i pierogami, a w moim sercu narastał niepokój. To była nasza tradycja – mama zawsze przychodziła na Wigilię punktualnie, z torbą pełną makowca i prezentów dla wnuków. Tym razem nie przyszła. I już nie przyjdzie.

Mam na imię Kinga. Mam trzydzieści sześć lat, dwójkę dzieci i męża, który od rana chodził po domu jak tykająca bomba, bo znowu pokłócił się z moim ojcem przez telefon. – Po co go zapraszasz? – burknął, kiedy nakrywałam stół. – Przecież wiesz, że tylko popsuje atmosferę.

– To mój ojciec – odpowiedziałam cicho. – Nie mogę go nie zaprosić.

– Ale matki nie zaprosiłaś w zeszłym roku – wypalił nagle. Zamarłam z widelcem w dłoni. To była prawda. Rok temu pokłóciłyśmy się z mamą o głupoty – o to, że za dużo się wtrąca, że krytykuje moje wychowanie dzieci, że zawsze wie lepiej. Wtedy powiedziałam jej przez telefon: „Nie musisz przychodzić, skoro wszystko ci nie pasuje.” I nie przyszła. Przez cały rok rozmawiałyśmy tylko kilka razy, krótko i chłodno.

Teraz czekałam na nią z nadzieją, że wszystko się ułoży. Że usiądziemy razem przy stole, podzielimy się opłatkiem i powiemy sobie „przepraszam”. Ale jej nie było. Dzwoniłam do niej od rana – bez skutku. Myślałam: „Pewnie się obraziła. Może chce mi pokazać, jak to jest.”

O dziewiętnastej zadzwonił domofon. Zerwałam się z nadzieją, ale to był tylko kurier z paczką dla sąsiadki. Dzieci zaczęły marudzić, mąż przeklinał pod nosem. W końcu zadzwoniłam do mojej siostry, Magdy.

– U ciebie też jej nie ma? – zapytałam drżącym głosem.

– Nie odbiera telefonu od wczoraj – odpowiedziała Magda. – Może pojechała do cioci Krysi?

– Krysia jest w sanatorium.

Zapadła cisza.

– Może… coś się stało? – szepnęła Magda.

Serce mi zamarło. Przez chwilę stałam bez ruchu, słuchając własnego oddechu. W końcu rzuciłam płaszcz na ramiona i wybiegłam z domu, zostawiając rodzinę przy stole.

Biegłam przez śnieg do mieszkania mamy na drugim końcu osiedla. Drzwi były zamknięte, światło w kuchni się świeciło. Zadzwoniłam do drzwi raz, drugi, trzeci… Nikt nie otwierał.

Zadzwoniłam na pogotowie. Przyjechali po dwudziestu minutach. Weszliśmy razem do środka – mieszkanie było ciepłe, pachniało herbatą i świeżo upieczonym makowcem. Mama leżała na kanapie w salonie, przykryta kocem, z książką na kolanach. Wyglądała jakby spała.

Ale już nie spała.

Lekarz spojrzał na mnie ze współczuciem:
– Przykro mi…

Zatkało mnie. Chciałam krzyczeć, płakać, rzucić się na kolana i błagać ją o przebaczenie za wszystkie słowa wypowiedziane w gniewie. Za te niewysłane SMS-y, za milczenie przez święta, za to, że pozwoliłam dumie wygrać z miłością.

Wróciłam do domu jak cień. Dzieci patrzyły na mnie szeroko otwartymi oczami.
– Gdzie babcia? – spytała Zosia.
– Babcia… już nie przyjdzie – wyszeptałam.

Mąż objął mnie niezgrabnie.
– Kinga…
– Zostaw mnie – syknęłam przez łzy.

Przez kolejne dni żyłam jak we śnie. Magda przyjechała z mężem i dziećmi; razem sprzątałyśmy mieszkanie mamy, przeglądałyśmy jej rzeczy. W szufladzie znalazłam listy do mnie – nigdy ich nie wysłała. Pisała o tym, jak bardzo ją ranię swoim milczeniem; jak tęskni za wnukami; jak bardzo chciałaby naprawić naszą relację.

Magda płakała nad starymi zdjęciami:
– Zawsze była między nami ta rywalizacja…
– Bo mama nas porównywała – odpowiedziałam gorzko.
– Ale przecież chciała dobrze…

Wtedy zadzwonił ojciec. Od lat byli rozwiedzeni, ale teraz chciał być blisko:
– Kinga… musimy pogadać o pogrzebie…
– Nie chcę cię widzieć! – wykrzyczałam do słuchawki.

Zaczął się rodzinny chaos: kłótnie o mieszkanie mamy, o pamiątki po babci, o to, kto był lepszym dzieckiem. Każdy miał swoje żale i pretensje; nikt nie umiał powiedzieć „przepraszam”.

Na pogrzebie patrzyłam na trumnę mamy i myślałam tylko o tym jednym wieczorze rok temu – o tej rozmowie przez telefon, kiedy powiedziałam jej: „Nie musisz przychodzić”. Jak bardzo bym chciała cofnąć czas…

Po pogrzebie wróciłam do pustego mieszkania mamy jeszcze raz. Usiadłam przy jej stole i spojrzałam na kartkę z listą zakupów: „Kupić mak dla Kingi. Kupić prezent dla Zosi.”

Zrozumiałam wtedy coś ważnego: czasem największe dramaty rodzą się z codziennych drobiazgów – z urażonej dumy, z niewysłanych wiadomości, z milczenia tam, gdzie powinny paść słowa miłości.

Dziś patrzę na swoje dzieci i boję się powtórzyć błędy mojej mamy… i swoje własne.

Czy można nauczyć się wybaczać zanim będzie za późno? Czy Wy też macie w rodzinie niewypowiedziane żale? Co byście zrobili na moim miejscu?