Nie miałam pieniędzy na urodziny syna – a potem nieznajoma zrobiła coś, co zmieniło moje życie

– Mamo, czy mogę zaprosić kolegów na urodziny? – zapytał mnie Staś, patrząc na mnie z nadzieją w oczach. Stałam przy kuchennym blacie, krojąc najtańszy chleb z Biedronki, i czułam, jak ściska mnie w gardle. Wiedziałam, że nie stać mnie nawet na tort, a co dopiero na przyjęcie dla dzieci.

– Zobaczymy, synku – odpowiedziałam cicho, próbując się uśmiechnąć. Staś miał skończyć osiem lat. Odkąd jego ojciec odszedł do innej kobiety i zostawił nas z długami, każdy dzień był walką o przetrwanie. Pracowałam na kasie w osiedlowym sklepie, dorabiałam sprzątaniem klatek schodowych. Moja mama powtarzała: „Po co ci było dziecko z takim nieudacznikiem?” Brat nie odzywał się do mnie od lat, bo nie pożyczyłam mu pieniędzy na samochód.

Wiedziałam, że Staś czuje się inny. W szkole dzieci śmiały się z jego znoszonych butów i plecaka po kuzynie. Często wracał smutny, ale nigdy nie narzekał. Tylko czasem pytał o tatę. Wtedy mówiłam mu, że tata jest daleko i na pewno o nim myśli. Kłamałam – nie dzwonił od miesięcy.

Zbliżały się urodziny Stasia. W pracy koleżanki opowiadały o salach zabaw, animatorach i prezentach za kilkaset złotych. Ja liczyłam każdy grosz. W końcu zdecydowałam: upiekę sama tort z margaryny i kakao, a na prezent kupię używaną grę planszową z OLX. Może jeszcze uda się zrobić lemoniadę z cytryn z promocji.

Dzień przed urodzinami zadzwoniła moja matka.

– Nie licz na mnie – powiedziała chłodno. – Nie będę sponsorować twoich fanaberii. Sama sobie winna jesteś.

Poczułam się jak śmieć. Chciałam tylko, żeby Staś miał choć raz normalne urodziny.

Następnego dnia rano obudziłam się wcześniej. Staś spał jeszcze w swoim łóżku pod cienką kołdrą. Usiadłam przy stole i zaczęłam płakać. Bałam się, że zawiodę własne dziecko.

O dziesiątej przyszedł Staś do kuchni.

– Mamo, czy dziś będą moje urodziny? – zapytał cicho.

– Tak, kochanie – odpowiedziałam, choć serce mi pękało.

Przed południem zadzwoniła do drzwi sąsiadka z góry – pani Halina.

– Dzień dobry, pani Marto – powiedziała z uśmiechem. – Słyszałam od Stasia, że dziś ma urodziny. Przyniosłam trochę ciastek i baloniki. Może się przydadzą?

Zaniemówiłam ze wzruszenia.

– Dziękuję… naprawdę…

– Nie ma za co. Sama byłam kiedyś w podobnej sytuacji – powiedziała cicho i pogładziła mnie po ramieniu.

Staś rozpromienił się na widok baloników. Zaczęliśmy razem dmuchać je i rozwieszać w pokoju. Przyszło dwóch kolegów ze szkoły – ich mamy przysłały po drobnej zabawce i czekoladzie.

W południe zadzwonił dzwonek do drzwi. Otworzyłam i zobaczyłam młodą kobietę z dwójką dzieci.

– Dzień dobry, jestem Ania – przedstawiła się. – Mój syn chodzi z Stasiem do klasy. Słyszałam, że dziś są urodziny…

W rękach trzymała ogromny tort z napisem „Sto lat Stasiu!”

– Ale… ja nie zamawiałam tortu…

– To prezent od naszej klasy – powiedziała Ania z uśmiechem. – Złożyliśmy się po parę złotych. Każde dziecko zasługuje na tort urodzinowy.

Nie wiedziałam, co powiedzieć. Łzy napłynęły mi do oczu.

– Naprawdę… nie wiem jak dziękować…

Ania przytuliła mnie lekko.

– Ja też byłam kiedyś samotną mamą. Wiem, jak to jest walczyć o każdy dzień.

Dzieci bawiły się razem, śmiały się i śpiewały „Sto lat”. Staś był szczęśliwy jak nigdy dotąd.

Wieczorem usiadłam na kanapie wykończona emocjami. Staś wtulił się we mnie i szepnął:

– To były najlepsze urodziny w życiu!

Pocałowałam go w czoło i obiecałam sobie, że nigdy nie pozwolę mu poczuć się gorszym przez biedę.

Kilka dni później spotkałam Anię pod sklepem.

– Dziękuję ci jeszcze raz za wszystko – powiedziałam zawstydzona.

– Nie dziękuj mi – uśmiechnęła się ciepło. – Po prostu przekaż dobro dalej, kiedy będziesz mogła.

Od tamtej pory zaczęłam pomagać innym mamom z osiedla – czasem przyniosłam zakupy starszej pani, innym razem oddałam ubrania po Stasiu potrzebującym dzieciom.

Moja matka nigdy nie przeprosiła za swoje słowa. Brat dalej milczał. Ale ja już wiedziałam: rodzina to nie zawsze ci, z którymi dzielisz krew. Czasem to ci, którzy wyciągną do ciebie rękę wtedy, gdy najbardziej tego potrzebujesz.

Często wracam myślami do tamtego dnia i pytam siebie: ilu ludzi wokół nas codziennie walczy w ciszy o godność? Czy potrafimy ich dostrzec? Może czasem wystarczy jeden gest… Co wy o tym myślicie?