„Nie dam ani grosza, dopóki nie odejdziesz od niego” – historia matki, która postawiła córce ultimatum
Wszystko zaczęło się od krzyku. Nie mojego, nie mojej córki, tylko wnuczki – małej Zosi, która z płaczem wbiegła do kuchni, tuląc się do moich nóg. „Babciu, tata znowu krzyczy na mamę!” – wyszeptała przez łzy. W tej chwili poczułam, jakby ktoś ścisnął mnie za gardło. To nie był pierwszy raz. I wiedziałam, że nie ostatni.
Mam na imię Grażyna. Mam 56 lat, mieszkam w małym bloku na warszawskim Ursynowie. Całe życie pracowałam jako pielęgniarka. Wychowałam dwójkę dzieci – syna i córkę. Syn wyjechał do Irlandii, kontakt mamy sporadyczny. Została mi tylko córka – Marta. Zawsze była moją dumą: zdolna, wrażliwa, ambitna. Ale odkąd wyszła za Pawła, moje życie zamieniło się w niekończący się koszmar.
Paweł był z początku czarujący. Przynosił kwiaty, pomagał w kuchni, rozśmieszał wszystkich przy stole. Ale po ślubie wszystko się zmieniło. Najpierw stracił pracę – „bo szef był idiotą”. Potem zaczął coraz częściej zaglądać do kieliszka. Marta próbowała go ratować, tłumaczyła, że to tylko chwilowy kryzys. Ale kryzys trwał już trzeci rok.
Pewnego wieczoru zadzwoniła do mnie Marta. Jej głos był cichy, drżący:
– Mamo… mogę przyjść z dziećmi na noc? Paweł… on…
– Co się stało?!
– Nic… po prostu… pokłóciliśmy się.
Przyszła z Zosią i młodszym synkiem, Antkiem. Dzieci były wystraszone, Marta miała podkrążone oczy i ślady łez na policzkach. Próbowałam ją przytulić, ale odsunęła się:
– Mamo, nie zaczynaj…
Nie mogłam spać całą noc. W głowie kłębiły mi się myśli: jak mogłam dopuścić do tego, żeby moje dziecko cierpiało? Następnego dnia Paweł zadzwonił:
– Grażyna, niech pani mi odda żonę! Co pani sobie myśli?!
– Myślę, że powinieneś się leczyć! – wykrzyczałam i rozłączyłam się.
Marta wróciła do niego po dwóch dniach. „Dzieci muszą mieć ojca” – tłumaczyła. „On obiecał, że się zmieni”. Ale nic się nie zmieniało. Wręcz przeciwnie – było coraz gorzej.
Zaczęły się prośby o pieniądze. Najpierw na rachunki, potem na jedzenie, potem na „leki dla dzieci”. Wiedziałam dobrze, że większość tych pieniędzy ląduje w sklepie monopolowym pod blokiem.
Pewnego dnia przyszła do mnie sąsiadka:
– Grażynko, widziałam Pawła jak szarpał Martę pod klatką…
Zrobiło mi się słabo.
Wieczorem zadzwoniłam do córki:
– Marta, musisz coś z tym zrobić! On cię niszczy!
– Mamo! To mój mąż! Nie rozumiesz?!
– Rozumiem aż za dobrze! Ale nie pozwolę cię krzywdzić!
Wtedy podjęłam decyzję najtrudniejszą w życiu. Kiedy Marta znów przyszła prosić o pieniądze na czynsz, powiedziałam:
– Nie dam ci ani grosza, dopóki nie odejdziesz od Pawła.
Zamarła.
– Mamo… jak możesz?!
– Boję się o ciebie i o dzieci! Pomagam ci tylko wtedy, gdy będziesz miała odwagę odejść!
Wybiegła z mieszkania trzaskając drzwiami tak mocno, że aż obraz spadł ze ściany.
Przez kolejne tygodnie nie odbierała ode mnie telefonów. Nie spałam po nocach, płakałam w poduszkę i modliłam się o cud. Widziałam ją czasem przez okno – wychudzoną, zgarbioną, prowadzącą dzieci do przedszkola.
W końcu zadzwoniła do mnie Zosia:
– Babciu… mama jest chora…
Serce mi stanęło.
Pobiegłam do nich natychmiast. W mieszkaniu panował bałagan i smród alkoholu. Marta leżała na kanapie z wysoką gorączką, dzieci płakały z głodu.
Paweł siedział w kuchni z piwem w ręku.
– Co pani tu robi? – burknął.
– Zabieram Martę i dzieci!
– Spróbuj tylko!
Wezwałam policję. Po raz pierwszy w życiu musiałam poprosić o pomoc obcych ludzi przeciwko własnemu zięciowi.
Marta trafiła do szpitala z zapaleniem płuc. Dzieci zamieszkały u mnie na dwa tygodnie. Każdego dnia pytały:
– Babciu, kiedy mama wróci?
A ja nie umiałam odpowiedzieć.
Po wyjściu ze szpitala Marta była jak cień samej siebie. Usiadłyśmy razem przy stole.
– Mamo… ja już nie mam siły…
– Pomogę ci tylko wtedy, jeśli odejdziesz od niego.
– Ale co ludzie powiedzą? Że jestem rozwódką? Że nie umiałam utrzymać rodziny?
– Ludzie zawsze będą gadać! Ale twoje dzieci potrzebują matki żywej i silnej!
W końcu zgodziła się pójść do psychologa. Zaczęłyśmy razem szukać mieszkania socjalnego. Pomagałam jej załatwiać formalności w urzędach, opiekowałam się wnukami kiedy jeździła na rozmowy o pracę.
Paweł nachodził nas kilka razy – groził, wyzywał przez domofon:
– Oddajcie mi rodzinę!
Za każdym razem dzwoniłam na policję.
Po pół roku Marta dostała pracę jako recepcjonistka w przychodni. Wynajęłyśmy dla niej kawalerkę na obrzeżach miasta. Pomogłam jej kupić używane meble przez OLX i razem z dziećmi malowałyśmy ściany na żółto i zielono.
Pierwsze miesiące były bardzo trudne – Marta płakała nocami z bezsilności i strachu przed przyszłością.
Pewnego wieczoru usiadła obok mnie na kanapie:
– Mamo… czy ja kiedyś będę jeszcze szczęśliwa?
Przytuliłam ją mocno:
– Jesteś silniejsza niż myślisz.
Dziś minęły dwa lata od tamtych wydarzeń. Paweł ma zakaz zbliżania się do Marty i dzieci. Zosia chodzi już do szkoły i uczy się grać na skrzypcach. Antek uwielbia piłkę nożną i marzy o tym, żeby zostać bramkarzem Legii Warszawa.
Marta powoli odzyskuje radość życia – zaczęła nawet spotykać się z kimś nowym.
Ale ja wciąż mam w sercu ranę po tamtych wydarzeniach.
Często pytam siebie: czy miałam prawo postawić córce taki warunek? Czy matka powinna ingerować aż tak głęboko w życie swojego dziecka? A może czasem twarda miłość to jedyne wyjście?
Czy wy bylibyście w stanie postąpić tak samo? A może powinnam była postąpić inaczej?