„Nie chcę być tylko synową: historia o tym, jak teściowa prawie zniszczyła moje małżeństwo”

— Przecież się staram! A wy tego nie doceniacie! — krzyknęła teściowa, a ja poczułam, jak coś we mnie pęka. Stałam w kuchni, z rękami zanurzonymi w zimnej wodzie, zmywając talerze po niedzielnym obiedzie, który i tak nie smakował nikomu. W powietrzu wisiała ciężka cisza, przerywana tylko jej głośnym westchnieniem i stukotem jej obcasów o kafelki.

— Mamo, proszę, nie zaczynaj znowu — próbował łagodzić sytuację mój mąż, Michał. Ale ona już się rozkręcała.

— Ja tu przychodzę, gotuję, sprzątam, przynoszę wam wszystko, co najlepsze, a wy tylko narzekacie! — jej głos drżał od emocji. — Kiedyś to synowa szanowała teściową, a teraz? Teraz to tylko fochy i wybrzydzanie!

Spojrzałam na Michała. Był blady, zmęczony, jakby miał zaraz zemdleć. Wiedziałam, że jest mu głupio. Ale ja już nie miałam siły. Od miesięcy żyłam w stanie ciągłego napięcia. Każda wizyta jego matki była jak najazd. Przynosiła stare garnki, pościel z PRL-u, ubranka po dzieciach sąsiadki, a ostatnio nawet… używaną deskę do prasowania. Wszystko „żeby nam się przydało”.

Pamiętam, jak pierwszy raz przyszła do naszego mieszkania na Pradze. Byliśmy świeżo po ślubie, szczęśliwi, zakochani, z głowami pełnymi planów. — O, jakie tu pusto! — powiedziała, rozglądając się z dezaprobatą. — Ale spokojnie, ja wam wszystko załatwię. — I zaczęło się. Najpierw firanki w kwiaty, potem dywan z jej piwnicy, który śmierdział wilgocią tak, że musieliśmy wietrzyć pokój przez tydzień.

— Mamo, nie trzeba, damy sobie radę — powtarzał Michał, ale ona nie słuchała. — Wy młodzi to nic nie wiecie o życiu. Ja wiem, co jest potrzebne w domu.

Z czasem jej wizyty stały się coraz częstsze. Potrafiła przyjść bez zapowiedzi, z siatkami pełnymi „skarbów”. Raz przyniosła nawet stary telewizor kineskopowy, bo „na pewno się przyda, jak ten nowoczesny się zepsuje”.

Najgorsze były jednak jej komentarze. — A ty, Aniu, to kiedy w końcu nauczysz się gotować rosół jak trzeba? Michał zawsze lubił mój. — Albo: — U nas w domu zawsze było czysto, a tu? — I wtedy patrzyła wymownie na kurz na półce albo na nieumyte okno.

Próbowałam rozmawiać z Michałem. — Musisz coś zrobić. Ja nie wytrzymam. To jest nasz dom, nasze życie. — On tylko wzdychał. — Wiem, Anka, ale ona się obrazi. Wiesz, jaka jest. —

Wiedziałam. Była jak czołg. Jak się uprze, to nie ma zmiłuj.

Pewnego dnia przyszła z kluczem do naszego mieszkania. — Dla bezpieczeństwa — powiedziała. — Jakby coś się stało. — Michał był wtedy w pracy. Zastałam ją w kuchni, jak przestawia moje przyprawy i wyciera blaty.

— Pani Zofio, proszę nie przychodzić bez zapowiedzi — powiedziałam stanowczo, choć serce waliło mi jak młot. — To jest nasz dom.

Spojrzała na mnie jak na wariatkę. — Ja tylko chciałam pomóc. Michał zawsze był taki nieporadny. A ty… Ty chyba nie rozumiesz, co to znaczy być rodziną.

Od tego dnia zaczęła się wojna podjazdowa. Przestała się do mnie odzywać, ale za to dzwoniła do Michała codziennie. — Ona cię odciąga ode mnie. Uważaj na nią. — Słyszałam przez drzwi jego sypialni jej sykliwy głos.

W końcu zaszłam w ciążę. Byliśmy szczęśliwi, choć ja czułam się coraz bardziej samotna. Moja mama mieszkała daleko, a przyjaciółki miały swoje życie. Michał był rozdarty między mną a matką. A ona… zaczęła przynosić wyprawkę dla dziecka: łóżeczko po córce sąsiadki, wózek z odrapanymi kołami, ubranka z plamami.

— Mamo, nie chcemy używanych rzeczy — powiedział Michał. — Ania chce kupić nowe.

— Nowe? Po co wydawać pieniądze? Za moich czasów wszystko się przekazywało z dziecka na dziecko i jakoś żyliśmy! —

Czułam się upokorzona. Chciałam dla mojego dziecka czegoś lepszego. Chciałam mieć wpływ na to, jak wygląda nasz dom, nasze życie. Ale ona nie odpuszczała.

Pewnego dnia przyszła, kiedy byłam sama. — Wiesz, Aniu, Michał to dobry chłopak. Ale ty… Ty chyba nie jesteś dla niego odpowiednia. On potrzebuje kobiety, która zadba o dom, o rodzinę. Ty tylko narzekasz i wszystko ci przeszkadza.

Zatkało mnie. — Proszę wyjść — powiedziałam cicho. — To jest mój dom.

Wybiegła trzaskając drzwiami. Wieczorem Michał wrócił z pracy blady jak ściana. — Mama powiedziała, że ją wyrzuciłaś. Że ją upokorzyłaś.

— Michał, ja już nie mogę! — wybuchłam płaczem. — Ona mnie niszczy! Nie chcę jej widzieć!

Przez kilka tygodni nie przychodziła. Myślałam, że to koniec. Ale wtedy zaczęły się telefony do mojej mamy. — Czy pani wie, jak pani córka traktuje rodzinę? — Moja mama zadzwoniła do mnie zapłakana. — Aniu, co się dzieje? Dlaczego ona mnie obraża?

Wtedy pękłam. Spakowałam walizkę i pojechałam do mamy na wieś pod Lublinem. Michał dzwonił codziennie, błagał, żebym wróciła. — Kocham cię, Aniu. Bez ciebie nie dam rady.

Po dwóch tygodniach wróciłam. Michał czekał na mnie na dworcu z bukietem tulipanów. — Obiecuję, że coś zmienię — powiedział. — Nie pozwolę jej już na to.

I rzeczywiście, przez jakiś czas było lepiej. Michał postawił matce granice. — To jest nasz dom, mamo. Proszę nie przychodzić bez zapowiedzi. Nie chcemy używanych rzeczy. Ania jest moją żoną i ją kocham.

Ale ona nie odpuszczała. Zaczęła rozpuszczać plotki w rodzinie: że jestem leniwa, że nie dbam o dom, że Michał schudł przez moje gotowanie. Na święta przy stole siedzieliśmy jak na szpilkach. — A może Ania powie, dlaczego nie chce mojej pomocy? — rzuciła któregoś razu przy wszystkich.

— Bo to jest nasz dom i nasze życie! — wykrzyknęłam w końcu. — Chcę sama decydować o tym, co kupujemy, co jemy, jak wychowujemy dziecko!

Zapadła cisza. Wszyscy patrzyli na mnie jak na wariatkę. Michał złapał mnie za rękę pod stołem.

Po świętach teściowa przestała się do nas odzywać. Michał był smutny, ale ja poczułam ulgę. W końcu mogliśmy żyć po swojemu.

Dziś nasza córka, Zosia, ma pół roku. Mamy nowy wózek, nowe łóżeczko i własne zasady. Czasem Michał tęskni za matką, ale wie, że to była jedyna droga.

Często zastanawiam się: czy można kochać rodzinę męża i jednocześnie nie stracić siebie? Czy każda synowa musi przejść przez piekło, żeby w końcu być sobą? Co wy byście zrobili na moim miejscu?