Najlepszy mąż to ten, którego nie ma – historia Marii z Radomia

Z hukiem zatrzasnęłam drzwi przed nosem własnej matki. – Nie będziesz mi mówić, jak mam żyć! – wrzasnęłam, a echo mojego głosu odbiło się od ścian starego mieszkania w Radomiu. Mama stała na klatce schodowej, z twarzą czerwoną od gniewu i rozczarowania. – Maria, ty się opamiętaj! Kobieta bez męża to jak dom bez dachu! – krzyczała przez zamknięte drzwi. Wtedy pierwszy raz w życiu poczułam ulgę, choć łzy ciekły mi po policzkach.

Miałam czterdzieści trzy lata, rozwód od dwóch lat, dorosłego syna na studiach w Warszawie i matkę, która codziennie przypominała mi, że jestem „niekompletna”. Mój były mąż, Andrzej, zostawił mnie dla młodszej koleżanki z pracy. Zdrada wyszła na jaw w najbardziej upokarzający sposób – przez przypadek zobaczyłam ich razem na rynku podczas świątecznego jarmarku. Trzymali się za ręce, a on kupował jej piernikowe serce z napisem „Kocham Cię”.

Od tamtej pory moje życie było jak niekończąca się zima. W pracy w bibliotece czułam się przezroczysta. Syn, Michał, dzwonił rzadko – zawsze zabiegany, zawsze „mamo, oddzwonię później”. Wieczorami siadałam przy kuchennym stole z herbatą i patrzyłam na puste krzesło naprzeciwko. Czasem wyobrażałam sobie, że ktoś tam siedzi – ktoś, kto mnie rozumie.

Pewnego dnia, gdy wracałam z pracy, spotkałam sąsiadkę, panią Halinę. – Mario, ty taka ładna kobieta jesteś! – zaczęła. – Czemu ty się tak marnujesz? Idź do tego nowego biura matrymonialnego na Żeromskiego! Moja kuzynka poznała tam faceta z własnym domem pod Radomiem! – śmiała się głośno. Zbyłam ją żartem, ale wieczorem długo nie mogłam zasnąć. W głowie słyszałam głos matki: „Zostać samą to wstyd”.

Następnego dnia po pracy poszłam do biura „Szczęśliwe Serca”. W środku pachniało kawą i tanimi perfumami. Za biurkiem siedziała młoda dziewczyna z burzą rudych włosów i sztucznym uśmiechem. – Dzień dobry! Szukamy miłości? – zapytała. Przez chwilę chciałam uciec, ale zostałam.

Wypełniłam ankietę: „Czego oczekuję od partnera?”, „Jakie mam hobby?”, „Czy jestem gotowa na kompromisy?”. Kiedy doszłam do pytania o dzieci, zawahałam się. Michał był już dorosły, ale wciąż czułam się za niego odpowiedzialna. Dziewczyna spojrzała na mnie znad okularów. – Proszę się nie martwić, mamy panów w różnym wieku i o różnych oczekiwaniach.

Pierwszy kandydat pojawił się już po tygodniu. Przyszedł z różami i butelką taniego wina. Miał na imię Zbigniew i był emerytowanym kolejarzem. Rozmawialiśmy o wszystkim i o niczym. Po godzinie zapytał: – A pani gotuje tradycyjnie czy nowocześnie? Bo ja to schabowego codziennie bym jadł.

Drugi kandydat, Tomasz, był rozwodnikiem z dwójką dzieci. Od progu zaczął narzekać na byłą żonę: – Wie pani, ona to była zołza! Wszystko jej przeszkadzało! A pani jaka jest? Lubi pani porządek? Bo ja nie znoszę bałaganu!

Po trzecim spotkaniu miałam dość. Każdy z tych mężczyzn szukał nie partnerki, tylko opiekunki albo kucharki. Czułam się coraz bardziej samotna i rozczarowana.

Wtedy zadzwoniła mama. – Mario, byłaś dziś w kościele? Modliłaś się o dobrego męża? Bo ja codziennie proszę Matkę Boską o twoje szczęście! – westchnęła ciężko. – Mamo, przestań! Ja nie chcę już nikogo szukać! Chcę żyć po swojemu! – wybuchłam.

Następnego dnia przyszła do mnie siostra, Ewa. Zawsze była tą „lepszą” – mąż lekarz, dwójka dzieci, dom pod Radomiem. Usiadła naprzeciwko mnie i spojrzała z troską: – Mario, mama się o ciebie martwi. Może spróbuj jeszcze raz? Przecież nie możesz być sama do końca życia!

– A może właśnie mogę? Może samotność nie jest taka straszna? – odpowiedziałam cicho.

W pracy zaczęły się plotki. Koleżanka z biblioteki szepnęła mi do ucha: – Słyszałam, że szukasz kogoś przez biuro matrymonialne… Nie boisz się trafić na jakiegoś wariata?

Czułam się osaczona ze wszystkich stron. Każdy wiedział lepiej ode mnie, czego mi potrzeba.

Pewnej soboty odwiedził mnie Michał. Przyniósł ciasto z cukierni i usiadł przy stole. – Mamo… Ty jesteś szczęśliwa? – zapytał nagle.

Zaniemówiłam. Nikt nigdy mnie o to nie pytał.

– Nie wiem… Staram się być – odpowiedziałam szczerze.

– Ja chcę tylko, żebyś była spokojna i robiła to, co chcesz. Nie musisz nikomu nic udowadniać.

Te słowa były jak balsam na moją duszę.

Wieczorem zadzwoniła mama. Tym razem jej głos był łagodny:
– Mario… Może ja za bardzo naciskałam? Chcę tylko twojego szczęścia…
– Mamo… Ja też chcę być szczęśliwa. Ale po swojemu.

Od tamtej pory zaczęłam żyć inaczej. Zapisałam się na kurs tańca dla singli w domu kultury. Poznałam tam ludzi takich jak ja – po przejściach, czasem poranionych, ale pełnych nadziei. Zaczęłam jeździć na wycieczki rowerowe po okolicznych wsiach. W niedzielne poranki piłam kawę na balkonie i patrzyłam na świat bez poczucia winy.

Mama powoli zaakceptowała mój wybór. Siostra przestała mnie pouczać. Michał częściej dzwonił i pytał: „Co u ciebie?”.

Czasem jeszcze czuję ukłucie samotności wieczorami. Ale już wiem, że najlepszy mąż to ten… którego nie ma. Bo najpierw trzeba pokochać siebie.

Czy naprawdę samotność jest taka straszna? A może to właśnie ona daje nam wolność i siłę? Jak Wy myślicie?