Mój syn ożenił się z kobietą, która nie chce być „tradycyjną żoną”. Czy to ja jestem staroświecka?

– Mamo, możesz nie kroić tych ziemniaków? – usłyszałam za plecami głos Marty, mojej synowej, gdy stałam przy kuchennym blacie w ich nowym mieszkaniu na warszawskim Mokotowie. – Piotr już się tym zajął.

Zamarłam z nożem w dłoni. Przez chwilę miałam ochotę udawać, że nie słyszę. Przecież zawsze to ja gotowałam na święta, a Piotr, mój jedyny syn, nawet nie wiedział, gdzie leży tarka. Teraz patrzyłam, jak kroi cebulę i śmieje się do Marty, a ona z kolei nakrywa do stołu razem z moją wnuczką Zosią. Wszystko wyglądało jak z reklamy – tylko ja czułam się jak zbędny element.

– Ale ja mogę pomóc… – zaczęłam nieśmiało.

– Mamo, usiądź, odpocznij. My się wszystkim zajmiemy – powiedziała Marta z uśmiechem, ale w jej oczach widziałam cień irytacji.

Wróciłam do salonu i usiadłam obok męża. On tylko wzruszył ramionami i zanurzył się w gazetę. Z kuchni dobiegały śmiechy i rozmowy. Czułam się jak gość we własnej rodzinie.

Wieczorem, gdy dzieci już spały, a Marta z Piotrem sprzątali po kolacji, podeszłam do syna.

– Piotruś, może Marta jest zmęczona? Może powinna odpocząć, a ty… – zaczęłam ostrożnie.

– Mamo, my wszystko robimy razem. Tak jest sprawiedliwie – odpowiedział spokojnie. – Nie chcemy, żeby ktoś był zmęczony albo czuł się wykorzystywany.

Poczułam ukłucie w sercu. Przez całe życie słyszałam od swojej mamy i babci, że to kobieta powinna dbać o dom. Sama tak robiłam przez czterdzieści lat małżeństwa. Teraz miałam wrażenie, że wszystko, czego mnie uczono, przestało mieć znaczenie.

Następnego dnia zadzwoniła do mnie sąsiadka, pani Halina.

– I jak tam święta u młodych? – zapytała z ciekawością.

– Wiesz co… dziwnie – przyznałam szczerze. – Oni wszystko robią razem. Piotr gotuje, Marta sprząta, potem zamieniają się rolami. Nawet dzieci mają swoje obowiązki! Zosia wyciera sztućce, a mały Staś podaje talerze.

– No patrz! A moja synowa nawet herbaty nie poda bez pytania! – westchnęła Halina. – Może to te nowe czasy?

Wieczorem długo nie mogłam zasnąć. Przypomniałam sobie rozmowę sprzed lat z moją mamą:

– Pamiętaj, Marysiu – mówiła mi szeptem – mężczyzna musi mieć wszystko podane pod nos. Inaczej znajdzie sobie inną.

Czy naprawdę przez całe życie żyłam w błędzie? Czy to ja jestem staroświecka?

Kolejnego dnia postanowiłam porozmawiać z Martą. Zaparzyłam herbatę i zaprosiłam ją do salonu.

– Marto… chciałabym cię o coś zapytać – zaczęłam niepewnie.

– Jasne, proszę.

– Czy nie przeszkadza ci, że Piotr gotuje? Że dzielicie się wszystkim?

Marta uśmiechnęła się łagodnie.

– Wiesz, Marysiu… dla mnie to naturalne. Moi rodzice też dzielili się obowiązkami. Mama pracowała na dwa etaty, tata gotował obiady i odrabiał ze mną lekcje. Dzięki temu nikt nie był zmęczony ani sfrustrowany. Chcę tego samego dla naszej rodziny.

Zamilkłam na chwilę. Przypomniałam sobie siebie po całym dniu spędzonym w kuchni – zmęczoną, rozdrażnioną i często samotną przy garach.

– Ale… czy nie boisz się, że Piotr poczuje się mniej męski? – zapytałam cicho.

Marta roześmiała się serdecznie.

– On jest szczęśliwy! Mówi, że czuje się partnerem, a nie gościem we własnym domu. Poza tym… czy gotowanie naprawdę odbiera komuś męskość?

Nie wiedziałam, co odpowiedzieć.

Po powrocie do domu długo rozmawiałam z mężem.

– Może rzeczywiście coś się zmieniło? Może to my powinniśmy się czegoś nauczyć od młodych? – powiedziałam cicho.

On tylko wzruszył ramionami:

– Ja tam wolę swoje stare porządki. Ale jeśli im to pasuje…

Od tamtej pory zaczęłam inaczej patrzeć na Martę i Piotra. Zamiast krytykować ich wybory, próbowałam zrozumieć ich świat. Czasem nawet pozwalałam sobie na luksus odpoczynku podczas rodzinnych spotkań – choć wciąż miałam ochotę wstać i pomóc przy stole.

Często jednak wraca do mnie pytanie: czy naprawdę byłam szczęśliwa przez te wszystkie lata poświęceń? Czy może bałam się tylko wyjść poza utarte schematy?

Może warto czasem pozwolić sobie na zmianę?

A Wy jak myślicie? Czy podział obowiązków domowych to fanaberia młodych czy krok w dobrą stronę?