Mój mąż przyprowadził kochankę do domu, gdy nasza córka walczyła o życie w szpitalu. Najgorsze? Moja mama stanęła po jego stronie.

– Nie wierzę ci, Aniu. Przesadzasz, jak zwykle – głos mojej mamy rozbrzmiewał w słuchawce zimno i obco. Stałam na korytarzu szpitala, ściskając telefon tak mocno, że aż zbielały mi knykcie. Za drzwiami oddziału intensywnej terapii leżała nasza córeczka, Zosia. Miała dopiero cztery lata i walczyła z powikłaniami po zapaleniu płuc. Mój świat się walił, a ja desperacko szukałam wsparcia.

Wszystko zaczęło się jak bajka. Michał był czuły, troskliwy, zawsze zaskakiwał mnie drobiazgami – kwiaty bez okazji, śniadanie do łóżka, bilety do teatru. Po roku oświadczył mi się na Mazurach, nad jeziorem, przy zachodzie słońca. Ślub był skromny, ale pełen miłości i nadziei. Rok później urodziła się Zosia – Michał płakał ze szczęścia, tulił ją do piersi i powtarzał: „Jesteś moim cudem”.

Ale życie nie jest bajką. Po pięciu latach zaczęłam zauważać zmiany. Michał coraz częściej wracał późno z pracy, tłumaczył się nadgodzinami, wyjazdami służbowymi. W łóżku był nieobecny, rozmowy stawały się powierzchowne. Tłumaczyłam sobie: „Zmęczony, zestresowany, przecież każdy ma gorszy czas”.

Aż przyszedł ten dzień. Zosia trafiła do szpitala z wysoką gorączką. Michał był wtedy w delegacji w Krakowie – tak przynajmniej mówił. Przez trzy dni spałam na krześle przy jej łóżku, modląc się o cud. Gdy w końcu wróciłam do domu po ubrania i ładowarkę do telefonu, poczułam w powietrzu obcy zapach perfum. W salonie stały dwie filiżanki po kawie i talerzyk z resztkami sernika – mojego ulubionego, którego Michał nigdy nie piekł.

Wtedy usłyszałam śmiech z sypialni. Zamarłam. Drzwi były lekko uchylone. Zobaczyłam ją – młodą dziewczynę w mojej koszuli nocnej, siedzącą na naszym łóżku. Michał stał obok niej i głaskał ją po włosach.

– Michał?! – mój głos był cichy, ale drżący od gniewu i rozpaczy.

Odwrócił się powoli, jakby nie mógł uwierzyć, że mnie widzi.

– Ania… To nie tak…

– To dokładnie tak! – krzyknęłam przez łzy.

Dziewczyna zerwała się z łóżka i wybiegła z pokoju, nawet nie patrząc mi w oczy. Michał próbował coś tłumaczyć, ale nie słuchałam. Wybiegłam z domu i wróciłam do szpitala.

Przez kolejne dni funkcjonowałam jak automat – opieka nad Zosią, rozmowy z lekarzami, krótkie drzemki na szpitalnym korytarzu. Michał dzwonił, pisał SMS-y: „Przepraszam”, „To był błąd”, „Kocham cię”. Nie odpowiadałam.

W końcu zebrałam się na odwagę i zadzwoniłam do mamy. Potrzebowałam jej wsparcia jak nigdy wcześniej.

– Mamo… Michał mnie zdradził. Przyprowadził kochankę do domu… kiedy Zosia była w szpitalu…

Cisza po drugiej stronie była długa i ciężka.

– Aniu… Może przesadzasz? Może to tylko koleżanka? Michał zawsze był dobrym mężem…

– Widziałam ich razem! – krzyknęłam przez łzy.

– Dziecko… Małżeństwo to nie bajka. Czasem trzeba przymknąć oko na pewne rzeczy…

Poczułam się tak samotna jak nigdy dotąd. Nawet własna matka nie chciała mnie wysłuchać.

Zosia powoli wracała do zdrowia. Każdego dnia pytała o tatę.

– Mama, kiedy tata przyjdzie?

Nie wiedziałam, co odpowiedzieć. Kiedy w końcu Michał pojawił się w szpitalu z pluszowym misiem i łzami w oczach, Zosia rzuciła mu się na szyję. Patrzyłam na nich i czułam mieszankę gniewu i żalu.

Po wyjściu ze szpitala próbowałam rozmawiać z Michałem.

– Dlaczego? – zapytałam cicho.

– Nie wiem… Czułem się samotny… Ty ciągle zajmowałaś się Zosią… Ja byłem na drugim planie… Tamta dziewczyna po prostu była…

– A ja? Nasza rodzina? Nasza córka?

Milczał.

Mama przyjechała kilka dni później. Siedziałyśmy w kuchni przy herbacie.

– Aniu… Zastanów się dobrze. Rozwód to nie jest rozwiązanie. Pomyśl o Zosi…

– Mamo! On mnie zdradził! Przyprowadził ją do naszego domu! Jak możesz go bronić?

– Bo wiem, jak wygląda życie samotnej matki…

Zrozumiałam wtedy, że mama nigdy nie pogodziła się ze swoim rozwodem sprzed lat. Że jej lęki są silniejsze niż moje cierpienie.

Przez kolejne tygodnie żyliśmy obok siebie jak obcy ludzie. Michał próbował naprawić sytuację – kwiaty, prezenty dla Zosi, wspólne obiady. Ale ja już nie potrafiłam mu zaufać.

Pewnego wieczoru usiadłam przy łóżku Zosi i patrzyłam na jej spokojną twarz.

– Mamo… Tata wróci do domu? – zapytała przez sen.

Łzy spływały mi po policzkach.

Nie wiem jeszcze, jaką decyzję podejmę. Czy lepiej być samotną matką niż żyć w kłamstwie? Czy warto walczyć o rodzinę za wszelką cenę? A może czas pomyśleć o sobie?

Czasem zastanawiam się: ile jeszcze kobieta musi wytrzymać, zanim pozwoli sobie na szczęście? Czy naprawdę musimy zawsze wybierać między sobą a rodziną?